Zaginiona kronika. Jacek Ostrowski
Читать онлайн книгу.mi pękają od tego dzwonienia.
Tym zbił Jacka z tropu. Źle się zaczęła ta znajomość.
– Przepraszam, ale kaza…
– Wiem, że kazano dzwonić i dzwonić – wszedł mu w zdanie gospodarz – ale ja od miesiąca słyszę. Trzy lata czekałem na operację w klinice ucha i się doczekałem, nim mnie dorwał koronawirus. A pan to kto i czego chce?
Jego spojrzenie przewiercało Jacka prawie na wylot.
– Jestem od przewodnika, zapomniałem nazwiska, taki kręcony łeb, sympatyczny młody chłopak.
– Panie, oni wszyscy są sympatyczni, ale jak co do czego, to diabła warci. Wiem, o kogo chodzi, ten jeden jest porządny, bo… kuzyn. – Mężczyzna parsknął śmiechem. – Wchodź pan, bo zimno leci.
– Zimno? – Jacek spojrzał na niego zdziwiony Przecież był środek lata i upał na dworze.
– Zimno z domu, mam klimatyzację. Wchodź pan w końcu, bo tracę cierpliwość.
Mieszkanie było spore, choć przez skosy sufitu słabo ustawne. Wszędzie dookoła panoszyły się książki. Było tego z kilkanaście tysięcy wolumenów, a być może i więcej. Przy oknie stało biureczko, na nim komputer z olbrzymim monitorem. Dalej duży dębowy stół z krzesłami wyściełanymi ciemnobrązową skórą.
– Chodź pan. – Gospodarz poprowadził go do stołu, wskazał krzesło, sam usiadł na sąsiednim. Zdjął maseczkę. Jacek, widząc to, uczynił to samo.
– Może nas diabli nie wezmą. Dobra, wykładaj pan kawę na ławę. Czas to pieniądz. Jestem umówiony z proboszczem na partyjkę pokera.
– Jestem dziennikarzem, nazywam się Krawczyk… – zaczął Jacek.
Twarz gospodarza się zasępiła, ale tylko na chwilę.
– Ten Krawczyk? Pan ma na imię Jacek? No tak, pan jest tym polskim Jonesem. Nie poznałem przez tę maseczkę. Wielokrotnie widziałem pana w telewizji. Pasjonuję się pańskimi artykułami. Niesamowite, nigdy nie myślałem, że pana osobiście poznam, a tu pan siedzi u mnie domu, na moim krześle. Cieszę się bardzo. Co pana sprowadza do Płocka? Jakieś nowe śledztwo? Aż mnie ściska z ciekawości.
– Szukam mnicha Bernarda.
– Kogo? – Patrzył na Jacka z niedowierzaniem. – Pierwszy raz słyszę o takim zakonniku. Chyba że szuka pan nieboszczyka, to tu Bernardów mamy kilku. Dwóch leży w farze pod posadzką i jeden w katedrze. Co do innych, to nie pamiętam. Jednak są bardzo wiekowi i proszę nie liczyć na jakiś wywiad z nimi, co najwyżej jakiś artykulik o nich. – Zarechotał z własnego dowcipu.
– Czyli pan mi nie pomoże?
– Chcę, to dla mnie spora frajda panu pomóc, ale proszę podać więcej szczegółów, a nie tylko imię. Historia Płocka liczy ponad dziesięć wieków, a przez te lata mnóstwo się tu działo.
Jacek nie zamierzał zdradzać mu wszystkiego.
– Gdzieś w starych dokumentach przewija się to imię. Być może jest kluczem do odnalezienia pewnych kronik – wyjaśnił mętnie.
Seputa z wrażenia dostał wypieków na twarzy.
– Cholera, to pewnie chodzi o Galla Anonima? Odszukanie jego kronik to byłoby coś. Zaciekawił mnie pan, proszę opowiedzieć więcej, proboszcz poczeka. Wstawię wodę na herbatę, wyłączę tę cholerną klimatyzację i trochę tu przewietrzę.
Podniósł się od stołu, ale zaraz wrócił.
– No nie da się okna otworzyć. Hałas z ulicy nie pozwala mi racjonalnie myśleć. Znów wybierają Płocczanina Roku. A co konkretnie było w tych dokumentach na temat tego zakonnika?
– Nie za wiele. Nie wykluczam, że się dobrze znali, być może Gall Anonim zatrzymywał się u niego na nocleg, a może Bernard pomagał mu w pisaniu. Teraz to są tylko zwykłe dywagacje, nic więcej.
Seputa uśmiechnął się zagadkowo.
– W katedrze jest nagrobek jakiegoś zakonnika o imieniu Bernard. Co ciekawe, akurat jest z tamtego okresu. Może warto do niego zajrzeć?
Jackowi serce mocniej zabiło, ale nic nie dał po sobie poznać. Wiedział, że zakonników nieraz chowano z różnymi przedmiotami. Często był to modlitewnik, innym razem różaniec, a czasem coś niemającego nic wspólnego z religią.
– Mam się włamać do grobu? Czy to nie szalone, a do tego świętokradztwo? Po tylu latach pewnie tam są same kości – rzekł jakby od niechcenia.
– O przepraszam, ja nic panu nie sugeruję, ale o ile wiem, pan już do niejednego grobowca zaglądał i nie zawsze legalnie.
Seputa patrzył wyczekująco na gościa. Delikatny drwiący uśmieszek pojawił mu się w kącikach ust.
– Gdzie dokładnie jest ten grobowiec? Pójdę go obejrzeć, tylko obejrzeć. – Ostatnie słowo zabrzmiało dość dwuznacznie.
WATYKAN
Kardynał Toscanii wracał z wieczornej modlitwy, kiedy podszedł do niego ksiądz Dec. Jakiś czas temu zlecił mu przeszukanie archiwum i znalezienie wszystkich dokumentów dotyczących papieża Kaliksta II oraz jego kontaktów z niejakim Gracjanem.
– Co tam masz, Dec? Jest coś ciekawego?
– Niestety, nie miałem dostępu do niektórych dokumentów.
– Jak to? – zdziwił się hierarcha. – Przecież dałem ci odpowiednie pełnomocnictwa.
– Ubiegł mnie biskup Baloro. Zabrał część pergaminów.
– Niemożliwe. Nie wolno wynosić dokumentów z archiwum, takie jest zarządzenie Ojca Świętego. Muszę porozmawiać z Balorem. Ciekawe, czemu go to interesuje? Dowiedziałeś się czegoś o tym szubrawcu Gracjanie?
– Tak, miałem to szczęście. On był wcześniej zakonnikiem i zszedł na złą drogę. Jego duszę opętał szatan. Wyrzucono go ze stanu duchownego, a papież nałożył na niego ekskomunikę.
– Kalikst Drugi.
– Właśnie, że nie. Ekskomunikował go Grzegorz Ósmy, obecnie zwany antypapieżem. Wtedy Gracjan wstąpił do tajnego stowarzyszenia wrogów Kościoła zwanego Anskarydami, założonego przez Wilhelma Wielkiego, hrabiego Burgundii, notabene ojca Kaliksta Drugiego.
– Czy chcesz powiedzieć, że Kalikst Drugi był wrogiem Kościoła? Chyba żartujesz?
– To były dziwne czasy. Wszystko było możliwe.
– No dobra, ale czego więcej się dowiedziałeś o Gracjanie? To mnie obecnie najbardziej interesuje.
– Był prawą ręką Kaliksta. Wysyłał go na różne szemrane misje. Z ostatniej nie wrócił.
– Gdzie go wysłał?
– Na pogranicze chrześcijaństwa, do Poloniorum regio. Miał zabić niejakiego Anonima i odebrać mu ważne dokumenty.
– Czy sprecyzowano, o jakie dokumenty chodziło?
– Te materiały zabrał biskup Baloro.
– I znów ten Baloro. W końcu muszę z nim pogadać.
PŁOCK
Jacek siedział przy stole i delektował się zimnym piwem. Jego myśli krążyły wokół ojca Bernarda. Jak włamać się do grobowca średniowiecznego mnicha i zrobić to dyskretnie? Teraz zaczynał żałować, że skłonił Monikę do wyjazdu. Mogłaby chociaż stanąć na czatach. Może trzeba zabrać Seputę? To też jakieś rozwiązanie. Na pewno nie odmówi.
Trzasnęły drzwi wejściowe. Jacek tak raptownie odstawił szklankę, że piwo się z niej ulało. Nikt poza Moniką nie miał kluczy. Chwycił za sztylet i zerwał się z krzesła.
W