Miłość czyni dobrym. Katarzyna Bonda

Читать онлайн книгу.

Miłość czyni dobrym - Katarzyna Bonda


Скачать книгу
Wiem, gdzie jest Gary – padło od niechcenia.

      Cios był celny, zadany precyzyjnie, godny najlepszego fechmistrza Nadrenii. Gertrud z trudem nad sobą zapanowała. Odwróciła się i to był błąd.

      – Nie obchodzi mnie to.

      Roześmiał się.

      – Siedzi w zakładzie psychiatrycznym pod Londynem.

      – Skąd wiesz?

      Yanek wzruszył ramionami.

      – Wszyscy wiedzą. Ponoć ma depresję. Dobrze udaje, bo odwołali proces.

      Kelnerka podeszła z kawą i ciastkiem. Gertrud odebrała od niej tacę i usiadła przy stoliku Yanka. Tak jak się spodziewała, wziął z jej talerzyka z takim trudem zdobytą bułeczkę i włożył sobie całą do ust, nawet na chwilę nie spuszczając z niej wzroku.

      – Pyszne mają tu wypieki – rozpromienił się.

      Wiedziała, że ciastko smakowało mu tylko dlatego, że należało do niej. Chwyciła więc filiżankę i wypiła kawę duszkiem, jakby obawiała się, że i to za chwilę jej zabierze. Udawała spokojną, obojętną, ale Yanek wiedział, że siostra ledwie się trzyma, więc specjalnie przeciągał. Chciał, żeby poprosiła.

      – Można się z nim skontaktować? – zapytała cicho. – Ile trzeba, żeby go wykupić?

      – Jeszcze ci mało! – Skrzywił się z pogardą. Pozbierał z jej talerzyka resztę okruchów, oblizał palec z likieru. – Nie wystarczy, że cię okradł, oszukał i porzucił?

      Gertrud milczała.

      – Ile chcą?

      – Stówę.

      Kobieta pochyliła głowę.

      – Możesz z nimi negocjować?

      – Chyba zgłupiałaś! Facet zawinął czterysta pięćdziesiąt milionów funtów. Jest cała kolejka frajerów, którzy chcą go rozebrać. Nie robią tego tylko dlatego, że jest szansa na wydobycie informacji, gdzie jest kasa. Nie rozumiesz? Jak można być taką naiwniaczką. Stara a durna.

      – Za to ty masz wciąż osiemnaście lat.

      Wyszczerzył się w szyderczym uśmiechu.

      – I to się nigdy nie zmieni, Schwester.

      Gertrud mimowolnie się uśmiechnęła, ale kiedy brat znów się odezwał, poczuła, jak oblewa ją zimno.

      – Możemy wygrać tę sytuację. Ślepiec zamówił u mnie trochę papierów. Ponoć twój Nadreńczyk płaci.

      – Nie wiem, o czym mówisz.

      – Powiedz Dieterowi, że dokumenty będą gotowe na środę, ale poza kasą chcemy dopaść Frencha.

      – Sam im powiedz. Nie chcę się w to mieszać.

      – Jesteś wmieszana. Myślałaś, że się nie dowiem? Jak sądzisz, dlaczego akurat ciebie wzięli na wabia?

      – Nie jestem żadną przynętą.

      – A kim? Kurwą? Z tego, co się orientuję, w tym hotelu nie ma kasyna.

      Gertrud podniosła podbródek, spojrzała na brata z nienawiścią. Nie przejął się. Tylko go rozbawiła.

      – Jeszcze się trzymasz, fakt, ale gdyby chodziło o rozrywkę, wzięliby młodszą – kontynuował z namaszczeniem, wiedząc, że kręci śrubokrętem w ranie. – I to było dobre posunięcie. Wygląda na to, że bezzębny Nadreńczyk gustuje w starych babach. Tak swoją drogą, nie dostałem swojej doli od sprzedaży breitlinga. Ten opasły Polak chwali się nim gdzie popadnie.

      – Dostałeś ciastko. Wypierdalaj.

      – Należy mi się połowa, czyli nie mniej niż pięć patyków. Zadbaj, żeby nie zwlekali z zapłatą. I więcej mnie nie oszukuj, Schwester. Trzymam rękę na pulsie.

      Otrzepał dresik, jakby wygładzał fałdy munduru. Założył kask rowerowy. Dopiero teraz Gertrud spostrzegła, że ma na sobie kolarskie buty. Kiedy odchodził, słyszała ich stukanie o marmurową posadzkę. Zatopiła się w myślach. Musiał być tutaj od rana i czekał na nią ukryty za węgłem, niczym myśliwy na ambonie wyglądający obiektu do odstrzału. Już myślała, że się go pozbyła, kiedy po chwili jednym susem znów znalazł się obok niej, chwycił ją za ramiona i wysyczał jej do ucha:

      – Przekażę mamie, że nie wracasz dziś, bo wolisz się szlajać po hotelach. Trochę się zmartwi.

      – Powodzenia.

      – Żartowałem. Coś taka nerwowa. Chcę tylko pomóc.

      Gertrud była bliska płaczu.

      – Nie potrzebuję twojej pomocy! Nie rozumiesz? Wynoś się – krzyknęła, aż konsjerż zaczął im się przyglądać.

      Yanek nie odpowiedział. Stał i patrzył na nią z politowaniem. Nie odchodził.

      – Powiedz im, że Śpiewak przywiezie papiery w środę. Czterdzieści tysięcy. Czeki ja sam sprzedaję. Jeśli powiesz im o Frenchu, odpalę ci dziesiątkę i jakiś papier gratis. Może w końcu wyjdziesz na prostą. Oni chcą go dopaść. To dlatego cię zwerbowali, dorośnij! Czają się na tę kasę, którą Gary zawinął, a ty jesteś kluczem do jego skrytki.

      Wyszedł marszowym krokiem. Gertrud patrzyła, jak znika w drzwiach, modląc się, by nigdy więcej go nie oglądać, choć wiedziała, że to nadzieja płonna. Chwyciła filiżankę i zacisnęła ją. Czuła się tak, jakby zaciskała dłonie na szyi tego człowieka, który jakimś nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności był jej bratem. Poczułaby ulgę, gdyby porcelana pękła, ale nic się nie wydarzyło.

      – Proszę pani! – Podszedł do niej konsjerż. Tym razem głos miał uniżony. – Pani Schmetterling? Telefon do pani.

      Podniosła głowę.

      – Nie! – ryknęła z gniewem.

      Chłopak się spłoszył. Wskazał na słuchawkę odłożoną na ladzie recepcji.

      Nie miała ochoty na słuchanie wyrzutów Dietera ani jego namów, by spędziła z nim dzień. Już w nocy oferował jej karuzelę, cyrk i spacer po parku. Zachowywał się jak zakochany. Nie znosiła, kiedy klienci wyobrażali sobie, że mają ją na własność, bo pozwoliła sobie być uprzejma. Chyba starczy, że zmusiła się, by zostać z nim do rana. Dzięki Bogu zdołała go przekonać, by wyłączył światło. Nie był taki zły, nawet go polubiła, ale widok jego paszczy i ta dziecięca naiwność… Nie, to było teraz ponad jej siły.

      – Proszę powiedzieć, że już wyszłam. Niech zostawi wiadomość.

      Konsjerż wrócił za kontuar. Widziała, jak słucha, zapisuje coś, a potem powtarza, ale nie słyszała jego słów. Stała zbyt daleko. Kiedy skończył, podeszła do recepcji. Bez słowa przesunął w jej kierunku karteczkę z logotypem hotelu. Widniał na niej numer telefonu. Kierunkowy wska­zywał Wielką Brytanię. Pod spodem konsjerż zanotował: Marc Baptiste Rockefeller. Wpatrywała się w litery, ale jakby ich nie widziała. Przed oczyma latały jej mroczki.

      – Proszę mnie połączyć z tym numerem – poleciła, a ponieważ konsjerż się zawahał, dodała: – Na koszt pokoju Dietera Frolicha. Nie będzie miał nic przeciw. Jesteśmy wspólnikami.

      Konsjerż spojrzał na nią niepewnie, a jednak wykonał polecenie. Gertrud drżały kolana, kiedy podawał jej słuchawkę.

      – Gary? Gdzie jesteś?

      Słuchała, ocierając łzy i zupełnie nie zwracając uwagi na przyglądającego się jej recepcjonistę.

      – Tak, chcę ci ufać. Nie wierzyłam, że nas zostawiłeś.


Скачать книгу