KIM BYŁBYM BEZ CIEBIE?. Guillaume Musso
Читать онлайн книгу.słucha jej głosu i wszystko do niego wraca: czuje zapach jej skóry, woń piasku, jej włosy pełne wiatru, jej „całuję cię”…
…jego „całuję cię”, jego dłoń na swojej szyi, jego oczy szukające jej oczu, uściski gwałtowne i łagodne zarazem.
…20, 19, 18…
Martin patrzy w panice na ekran z płynnego kryształu w aparacie telefonicznym; obserwowanie, jak szybko mijają opłacone jednostki czasu, jest męką.
…11, 10, 9…
Potem już tylko milczą, bo wzruszenie ściska im gardła.
Słuchają bicia swoich serc, które uderzają jednym rytmem, i oddechów, które, chociaż rozdzielone setkami kilometrów kabla telefonicznego, jednak mieszają się ze sobą.
…3, 2, 1, 0…
*
W tamtych czasach nie było jeszcze Internetu, e-maili, Skype’a czy różnych ICQ.
W tamtych czasach listy miłosne wysyłane z Francji do Kalifornii szły dziesięć dni.
W tamtych czasach, kiedy napisałeś „Kocham Cię!”, musiałeś czekać na odpowiedź trzy tygodnie.
A czekanie przez trzy tygodnie na „Kocham Cię” naprawdę jest nieludzkie, kiedy się ma dwadzieścia lat.
*
Tak więc listy od Gabrielle pojawiają się coraz rzadziej, aż zupełnie przestają przychodzić.
Potem Gabrielle coraz rzadziej odpowiada na telefon, czy to w kafejce, czy w jej pokoju w akademiku, a najczęściej zleca swojej współlokatorce odbieranie wiadomości od Martina.
Którejś nocy doprowadzony do ostateczności Martin wyrywa słuchawkę z telefonu i rozbija nią szklaną ścianę budki. Ze wściekłości zrobił to, co zawsze potępiał u innych. Stał się taki jak ci, których zawsze nienawidził, którzy niszczyli mienie społeczne, którzy przed snem wypijali karton piwa, cały dzień palili trawkę, mając w nosie życie, szczęście i nieszczęście, wczoraj i jutro.
Martin w rozpaczy zaczyna żałować, że spotkał taką miłość, ponieważ teraz nie wie, jak żyć. Każdego dnia wmawia sobie, że jutro będzie lepiej, że czas leczy rany, ale następnego dnia tylko pogrąża się jeszcze bardziej.
*
W końcu jednak dochodzi do wniosku, że jeśli ponownie chce zdobyć Gabrielle, musi w to włożyć całe serce. Postanawia działać, żeby mieć siłę wypłynięcia na powierzchnię. Wraca na uniwersytet, znajduje pracę w Carrefourze w Évry 2. W nocy pracuje jako parkingowy i oszczędza każdy grosz.
W tym momencie życia przydałby mu się starszy brat, ojciec, matka, wierny przyjaciel, ktoś, kto by mu doradził, żeby nigdy w nic nie wkładał „całego serca”, ponieważ ten, kto tak zrobi, ryzykuje, iż nigdy już nikogo nie pokocha.
Ale Martin nie ma nikogo bliskiego, kogo rad mógłby posłuchać, słucha więc tylko swego głupiego serca.
*
10 grudnia 1995
Najukochańsza Gabrielle
Pozwól mi jeszcze tak się do Ciebie zwrócić, nawet jeśli to będzie ostatni raz.
Nie robię sobie złudzeń, wiem, że mi się wymykasz.
Co do mnie, to rozstanie wzmocniło moje uczucie i mam nadzieję, że jeszcze choć trochę za mną tęsknisz.
Gabrielle, wciąż jestem przy Tobie.
Jestem bliżej Ciebie niż kiedykolwiek.
Na razie jesteśmy jak dwie osoby stojące po dwóch stronach rzeki, które dają sobie znaki. Czasem spotykają się na chwilę na moście, spędzają razem trochę czasu, chroniąc się przed złym wiatrem, a potem każda z nich wraca na swój brzeg, czekając, aż kiedyś będą mogli spotkać się na dłużej. Kiedy zamykam oczy i wyobrażam sobie nas za dziesięć lat, ukazują mi się obrazy szczęścia: słońce, śmiejące się dzieci, porozumiewawcze spojrzenia, jakie rzucają sobie wciąż zakochani małżonkowie.
Nie chcę tego stracić.
Jestem tu, Gabrielle, na drugim brzegu.
Czekam na Ciebie.
Rozdzielający nas most wygląda, jakby był w złym stanie, ale jest solidny, zbudowany z pni stuletnich drzew, które oparły się wielu burzom.
Rozumiem, że boisz się po nim przejść.
Wiem, że może nigdy się na to nie zdobędziesz.
Ale zostaw mi trochę nadziei.
Nie proszę Cię o żadne obietnice, o odpowiedź, o decyzję.
Daj mi tylko znak.
Ten znak możesz mi dać w bardzo prosty sposób. Wraz z moim listem wysyłam Ci prezent na Boże Narodzenie: bilet na samolot do Nowego Jorku z datą 24 grudnia. Przyjdę tego dnia na Manhattan i przez cały dzień będę na Ciebie czekał w Café DeLalo obok Empire State Building. Przyjdź tam, jeśli wierzysz, że mamy przed sobą wspólną przyszłość.
Całuję Cię,
Martin
24 grudnia 1995, Nowy Jork, 09.00
Kroki Martina skrzypią na świeżym śniegu. Zimno jak na biegunie, ale niebo jest przejrzyste i niebieskie, w powietrzu na lekkim wietrze wirują płatki śniegu.
Nowojorczycy odśnieżają chodniki przed swymi domami. Ich dobry humor podtrzymują dekoracje świąteczne i dźwięki kolęd, dobiegające z każdego, nawet najmniejszego sklepiku.
Martin wchodzi do Café DeLalo. Zdejmuje rękawiczki, czapkę i szalik, zaciera ręce, żeby się rozgrzać. Nie spał od dwóch dni i czuje się tak, jakby miał gorączkę, jest podniecony, jakgdyby przez kroplówkę dostał dawkę kofeiny.
Miejsce jest przytulne i panuje w nim świąteczna atmosfera. Z sufitu zwisają girlandy, aniołki z cukru i figurki z piernika. Pachnie cynamonem, kardamonem i racuszkami bananowymi. Muzyka w tle to kolędy na przemian ze standardami popu. Tej zimy najpopularniejszy jest zespół Oasis. Co godzina każda stacja nadaje Wonderwall.
Martin zamawia gorącą czekoladę z warstwą maleńkich pianek cukrowych, po czym siada przy stoliku koło okna.
Jest pewien, że Gabrielle stawi się na spotkanie.
O dziesiątej po raz tysięczny sprawdza godziny na bilecie, który jej wysłał:
Wylot – 23 grudnia 22.55 – San Francisco SFO Przylot – 24 grudnia 07.15 – Nowy Jork JFK
Nie niepokoi się: pada śnieg, więc samoloty na pewno będą opóźnione. Za oknem na chodniku przepływający tłum wygląda jak oddziały pokojowej armii, która zamiast broni dzierży w dłoniach kubeczki z plastikowymi pokrywkami.
O jedenastej Martin przegląda egzemplarz „USA Today” zostawiony na stoliku przez jakiegoś klienta. W gazecie niekończąca się dyskusja na temat uniewinnienia O.J. Simpsona, nagłej zwyżki na giełdzie i Ostrego dyżuru, serialu, którym pasjonują się ostatnio wszyscy Amerykanie. Bill Clinton jeszcze nie spotkał Moniki i dzielnie forsuje swój projekt polityki socjalnej w Kongresie.
Gabrielle na pewno przyjdzie.
W południe Martin zakłada słuchawki walkmana i zamyśla się, spacerując wraz z Bruce’em Springsteenem „po ulicach Filadelfii”.
Gabrielle na pewno przyjdzie.
O pierwszej Martin kupuje sobie hot doga przy ulicznym straganie, nie spuszczając oczu z wejścia do kawiarni, na wypadek gdyby…
Gabrielle na pewno przyjdzie.
O drugiej zaczyna czytać Buszującego w zbożu, którego egzemplarz kupił na lotnisku.
Mija następna godzina. Martin przeczytał cztery strony.
Gabrielle