Winnetou. Karol May

Читать онлайн книгу.

Winnetou - Karol May


Скачать книгу
gdyż naraziliby twego ojca na niebezpieczeństwo. Zmusił mnie do tego, że go ogłuszyłem.

      – Mogłeś go zabić! Był przecież w twoim ręku!

      – Staram się zawsze oszczędzać wroga, a tym bardziej ojca umiłowanego przeze mnie Winnetou. Masz tu jego broń! Ty rozstrzygniesz, czy zwyciężyłem, a zarazem, czy dotrzymacie słowa danego mnie i moim towarzyszom.

      Wziął tomahawk i przypatrywał mi się długo, długo. Wzrok jego łagodniał coraz bardziej, wreszcie twarz przybrała wyraz podziwu.

      – Co za człowiek z Old Shatterhanda! – zawołał wreszcie. – Kto go pojmie?

      – Nauczysz się jeszcze mnie pojmować.

      – Dajesz mi ten topór, nie wiedząc, czy dochowamy ci słowa! Czy wiesz, że w ten sposób oddajesz się w moje ręce?

      – Pshaw! Nie boję się, gdyż na wszelki wypadek mam ręce i pięści, a Winnetou nie jest kłamcą, lecz szlachetnym wojownikiem, który nie złamie słowa.

      Na to Winnetou wyciągnął do mnie rękę i odrzekł z błyszczącymi oczyma:

      – Masz słuszność. Jesteś wolny, a tamte blade twarze również, z wyjątkiem tego, który się nazywa Rattler. Darzysz mnie zaufaniem, więc i ja ci go nie odmawiam.

      Podeszliśmy do cedru i rozwiązaliśmy ręce wodzowi. Winnetou zbadał go i rzekł:

      – Żyje, ale nieprędko się zbudzi i będzie go długo bolała głowa. Nie mogę tutaj pozostać, przyślę mu więc kilku ludzi. Niech mój brat Old Shatterhand pójdzie ze mną!

      Czerwonoskórzy z niecierpliwością czekali na nas na brzegu. Kiedy wyszliśmy na brzeg, Winnetou wziął mnie za rękę i rzekł donośnym głosem:

      – Old Shatterhand zwyciężył. On i jego trzej towarzysze są wolni!

      – Uff, uff, uff! – zawołali Apacze.

      – Jesteśmy ocaleni! – zawołał Sam. – Człowieku, przyjacielu, greenhornie, jak wam się to udało?

      Winnetou podał mi swój noż mówiąc:

      – Odetnij ich! Zasłużyłeś na to, żebyś sam to uczynił.

      – Sir, jeśli wam to kiedyś zapomnę, to niech mnie połknie pierwszy niedźwiedź, którego spotkam.

      Tymczasem włożyłem zdjęte uprzednio ubranie, wyjąłem z kieszeni puszkę od sardynek i rzekłem:

      – Myślę, że mój brat Winnetou pozna to, co mu teraz pokażę.

      Wyjąłem zwinięty kosmyk włosów, wyprostowałem i podałem Winnetou. W pierwszej chwili sięgnął po nie ręką, lecz nie dotknął, zaskoczony cofnął się o krok i zawołał:

      – To moje włosy! Kto ci je dał?

      – Inczu-czuna wspomniał, że byliście przywiązani do drzew, gdy naraz dobry Wielki Duch zesłał wam niewidzialnego wybawcę. Tak, był on niewidzialny, gdyż nie mógł pokazać się Kiowom, lecz teraz nie ma potrzeby kryć się przed nimi. Teraz już chyba uwierzysz, że byłem zawsze twym przyjacielem, a nie wrogiem.

      – Więc to ty… nas odwiązałeś? Więc tobie zawdzięczamy i wolność, i życie?! – wybuchnął, wciąż jeszcze bardzo stropiony. Następnie zaprowadził mnie do swojej siostry. Zatrzymał się przed nią i powiedział:

      – Nszo-czi widzi tu dzielnego wojownika, który wyswobodził potajemnie mnie i ojca, kiedy Kiowowie przywiązali nas do drzew. Niechaj Nszo-czi mu podziękuje!

      Ona podała mi rękę i rzekła tylko jedno słowo:

      – Przebacz!

      Miała podziękować, a tymczasem prosiła o przebaczenie! Uważała mnie przez chwilę za bojaźliwego, niezgrabnego mazgaja i przeproszenie za to mylne mniemanie było dla niej sprawą ważniejszą od podziękowania.

      Nie opodal stał Tangua, a wściekłość przebijała wyraźnie z jego twarzy. Należało jeszcze z nim załatwić porachunki. Przystąpiłem doń i zapytałem patrząc mu ostro w oczy:

      – Czy pamiętasz, co mi przyrzekłeś, kiedy byłem przywiązany do słupa?

      – Wtedy mówiłem o rozmaitych rzeczach – powiedział wykrętnie.

      – Tangua chełpił się, że gotów jest walczyć z Old Shatterhandem, żeby go zmiażdżyć – powiedział ochoczo Winnetou. – Jak zamierza postąpić wódz Kiowów?

      Tangua, zanim odpowiedział, rzucił okiem dokoła. Apaczów było prawie cztery razy tyle, co Kiowów, a prócz tego Kiowowie znajdowali się na ich terytorium. Niepodobna było dopuścić do sporu między obu szczepami teraz, kiedy miał zapłacić tak wielki okup i kiedy właściwie był jeszcze na pół jeńcem.

      – Namyślę się nad tym – odrzekł wymijająco.

      – Mężny wojownik nie potrzebuje się namyślać. Albo się zgodzisz na walkę, albo przylgnie do ciebie nazwa tchórza.

      Na to poderwał się obrażony i wrzasnął:

      – Będziemy strzelać do siebie, a moja kula ugrzęźnie ci w sercu!

      – Dobrze, przystaję z ochotą. Właściwie powinienem cię zabić, ale tego nie zrobię. Ukarzę cię w ten sposób, że strzaskam ci prawe kolano, zapamiętaj to sobie!

      Właśnie przyniesiono mi rusznicę. Zbadawszy ją, przekonałem się, że jest w dobrym stanie, a obie lufy ma nabite. Dla pewności wystrzeliłem obie kule i nabiłem na nowo tak starannie, jak tego wymagała sytuacja.

      Odmierzono już odległość, ustawiliśmy się więc na punktach krańcowych. Byłem spokojny jak zwykle, a Tangua wyczerpywał cały swój zapas obelg, których powtórzyć niepodobna. Niezadowolony z tego Winnetou rzekł:

      – Niechaj wódz Kiowów milczy i uważa! Liczę do trzech, potem dopiero wolno strzelić. Kto przedtem strzeli, dostanie ode mnie kulę.

      Łatwo sobie wyobrazić, że wszyscy obecni byli w największym napięciu. Ustawili się w dwa rzędy po prawej i lewej stronie tak, że utworzyli szeroką ulicę. Zapanowała głęboka cisza.

      – Niech wódz Kiowów zaczyna – rzekł Winnetou. – Raz… dwa… trzy!

      Stałem spokojnie, zwrócony do przeciwnika całą szerokością ciała. Ten złożył się zaraz za pierwszym słowem Winnetou, zmierzył starannie i wypalił. Kula przeleciała tuż koło mnie. Nikt nie wydał głosu.

      – Teraz strzela Old Shatterhand – wezwał mnie Winnetou. – Raz… dwa…

      – Zaraz! – przerwałem mu. – Ja stałem prosto, wódz Kiowów zaś odwraca się i staje ku mnie bokiem.

      – To mi wolno! – odparł. – Tego nie określono, jak mamy stawać.

      – To prawda, więc Tangua nadstawia mi wąską stronę ciała, sądząc, że nie trafię, ale się myli. Zapowiedziałem, że dostanie kulę w prawe kolano, jeśli jednak stać będzie bokiem, to kula roztrzaska mu oba kolana. Niechaj robi teraz, co chce; ja go ostrzegłem.

      – Strzelaj kulami, a nie słowami! – szydził tamten i nie zważając na moją przestrogę, nie zmienił bocznej pozycji.

      – Raz… dwa… trzy!

      Huknął strzał. Tangua wydał głośny okrzyk, puścił strzelbę z ręki, rozłożył ramiona i runął na ziemię.

      – Uff, uff, uff! – zawołano ze wszystkich stron i zaczęto się cisnąć, aby zobaczyć, gdzie trafiłem.

      – Oba kolana strzaskane. Tangua już nigdy nie wyjedzie konno, aby rzucić okiem na rumaki innych szczepów – powiedział Winnetou.

      Wziął


Скачать книгу