Trylogia. Генрик Сенкевич

Читать онлайн книгу.

Trylogia - Генрик Сенкевич


Скачать книгу
kiedy z pieniędzmi jadą, to nie mogą – rzekł jeden z towarzyszów Charłampa.

      – A co mnie do ich pieniędzy! – krzyczał niepohamowany pan Charłamp – niech mi pole daje, bo inaczej płazować zacznę.

      – Pola dziś nie dam, ale parol kawalerski dam – rzekł pan Michał – że się stawię za trzy lub cztery dni, gdzie chcecie, jak tylko sprawy po służbie załatwię. A nie będziecie się waszmościowie tą obietnicą kontentować, to każę cynglów ruszać, bo będę myślał, że nie ze szlachtą i nie z żołnierzami, ale z rozbójnikami mam do czynienia. Wybierajcie tedy, do wszystkich diabłów, gdyż nie mam czasu tu stać!

      Słysząc to, eskortujący dragoni zwrócili natychmiast rury muszkietów ku napastnikom, a ten ruch, również jak i stanowcze słowa pana Michała, widoczne wywarły wrażenie na towarzyszach pana Charłampa. „Już też pofolguj – mówili mu – sameś żołnierz, wiesz, co to służba, a to pewna, że satysfakcję otrzymasz, bo to śmiała jakaś sztuka, jak i wszyscy spod ruskich chorągwi… Pohamuj się, póki prosim.”

      Pan Charłamp rzucał się jeszcze przez chwilę, ale wreszcie zmiarkował, że albo towarzyszów rozgniewa, albo ich na niepewną walkę z dragonami narazi, więc zwrócił się do Wołodyjowskiego i rzekł:

      – Dajesz tedy parol, że się stawisz?

      – Sam cię poszukam, choćby za to, że o taką rzecz dwa razy pytasz… Stawię się w czterech dniach; dziś mamy środę, niechże będzie w sobotę po południu, we dwie godzin… Obieraj miejsce.

      – Tu w Babicach siła gości – rzekł Charłamp – mogłyby jakowe impedimenta się zdarzyć. Niechże będzie tu obok, w Lipkowie, tam już spokojnie i mnie niedaleko, bo nasze kwatery w Babicach.

      – A waćpanów taka sama będzie liczna kompania jak dziś? – pytał przezorny Zagłoba.

      – O, nie trzeba! – rzekł Charłamp – przyjadę tylko ja i panowie Sieliccy, moi krewni… Waszmościowie też, spero, bez dragonów staniecie.

      – Może u was w asystencji wojskowej do pojedynku stają – rzekł pan Michał – u nas nie ma takiej mody.

      – Tedy w czterech dniach, w sobotę, w Lipkowie? – rzekł Charłamp. – Znajdziem się przed karczmą, a teraz z Bogiem!

      – Z Bogiem! – rzekł Wołodyjowski i Zagłoba.

      Przeciwnicy rozjechali się spokojnie. Pan Michał był uszczęśliwiony z przyszłej zabawy i obiecywał sobie zrobić prezent panu Longinowi z obciętych wąsów petyhorca. Jechał więc w dobrej myśli do Zaborowa, gdzie zastał i królewicza Kazimierza, któren tam na łowy przyjechał. Wszelako pan Michał z daleka tylko widział przyszłego pana, bo śpieszył się. We dwa dni sprawy ułatwił, konie obejrzał, zapłacił pana Trzaskowskiego, wrócił do Warszawy i na termin, ba! nawet o godzinę za wcześnie stanął w Lipkowie wraz z Zagłobą i panem Kuszlem, którego na drugiego świadka zaprosił.

      Zajechawszy przed karczmę, którą Żyd trzymał, weszli do izby, aby gardła trochę miodem przepłukać, i przy szklenicy zabawiali się rozmową.

      – Parchu, a pan jest w domu? – pytał karczmarza Zagłoba.

      – Pan w mieście.

      – A siła u was szlachty stoi w Lipkowie?

      – U nas pusto. Jeden tylko pan stanął tu u mnie i siedzi w alkierzu – bogaty pan ze służbą i końmi.

      – A czemu do dworu nie zajechał?

      – Bo widać naszego pana nie zna. Zresztą dwór zamknięty od miesiąca.

      – A może to Charłamp? – rzekł Zagłoba.

      – Nie – rzekł Wołodyjowski. – Miał być we dwie godzin po południu.

      – Ej, panie Michale, mnie się widzi, że to on.

      – Co znowu!

      – Pójdę, zajrzę, kto to jest. Żydzie, a dawno ten pan stoi?

      – Dziś przyjechał, nie ma dwóch godzin.

      – A nie wiesz, skąd on jest?

      – Nie wiem, ale musi być z daleka, bo konie miał zniszczone; ludzie mówili, że zza Wisły.

      – Czemu on tedy aż tu, w Lipkowie, stanął?

      – Kto jego wie?

      – Pójdę, zobaczę – powtórzył Zagłoba – może kto znajomy.

      I zbliżywszy się do zamkniętych drzwi alkierza zapukał w nie rękojeścią i ozwał się:

      – Mości panie, można wejść?

      – A kto tam? – ozwał się głos ze środka.

      – Swój – rzekł Zagłoba uchylając drzwi. – Z przeproszeniem waszmości, może nie w porę? – dodał wsadzając głowę do alkierza.

      Nagle cofnął się, drzwiami trzasnął, jakoby śmierć zobaczył. Na twarzy jego malował się przestrach w połączeniu z największym zdumieniem, usta otworzył i spoglądał obłąkanymi oczyma na Wołodyjowskiego i Kuszla.

      – Co waćpanu jest? – pytał Wołodyjowski.

      – Na rany Chrystusa! cicho – rzekł Zagłoba – tam… Bohun!

      – Kto? Co się waści stało?

      – Tam… Bohun!

      Obaj oficerowie podnieśli się na równe nogi.

      – Czyś waść rozum stracił? Miarkuj się: kto?

      – Bohun! Bohun!

      – Nie może być!

      – Jakom żyw! Jak tu przed wami stoję, klnę się na Boga i wszystkich świętych!

      – Czegożeś się waść tak stropił? – rzekł Wołodyjowski. – Jeśli on tam jest, to Bóg podał go w nasze ręce. Uspokój się waść. Jestżeś pewny, że to on?

      – Jako że z waćpanem mówię! Widziałem go, szaty przewdziewa.

      – A on waćpana widział?

      – Nie wiem, zdaje się, że nie.

      Wołodyjowskiego oczy zaiskrzyły się jak węgle.

      – Żydzie! – rzekł z cicha, kiwając gwałtownie ręką. – Chodź tu!… Czy są drzwi z alkierza?

      – Nie ma, jeno przez tę izbę.

      – Kuszel! Pod okno! – szepnął pan Michał. – O, już nam teraz nie ujdzie!

      Kuszel nie mówiąc ni słowa wybiegł z izby.

      – Przyjdź waćpan do siebie – rzekł Wołodyjowski. – Nie nad waścinym, ale nad jego karkiem zguba wisi. Co on ci może uczynić? – nic.

      – Ja też jeno ze zdziwienia nie mogę ochłonąć! – odparł Zagłoba, a w duchu pomyślał: „Prawda! Czego ja się mam bać? Pan Michał przy mnie – niech się Bohun boi!”

      I nasrożywszy się okrutnie, chwycił za rękojeść szabli.

      – Panie Michale, już on nie powinien nam ujść!

      – Czy to jeno on? Bo mi się jeszcze wierzyć nie chce. Co by on tu robił?

      – Chmielnicki go na przeszpiegi przysłał. To najpewniejsza rzecz! Czekaj, panie Michale. Chwycimy go i postawimy kondycję: albo kniaziównę odda, albo zagrozimy mu, że go wydamy sprawiedliwości.

      – Byle kniaziównę oddał, jechał go sęk!

      – Ba! Ale czy nas nie za mało? Dwóch i Kuszel trzeci? Będzie się on bronił jak wściekły, a ludzi też ma kilku.

      – Charłamp z dwoma przyjedzie – będzie nas sześciu! Dość… Cyt!

      W


Скачать книгу