Immunitet. Joanna Chyłka. Tom 4. Remigiusz Mróz

Читать онлайн книгу.

Immunitet. Joanna Chyłka. Tom 4 - Remigiusz Mróz


Скачать книгу
skierować się na najbliższy przystanek, poszedł za nią. Mruknęła, żeby zbierał się do siebie, ale przypuszczała, że na nic się to nie zda. Sytuacja była wyjątkowa.

      Nie miał zamiaru zostawić alkoholiczki samej. Przynajmniej do momentu, aż będzie miał pewność, że w apartamencie nie została ani kropla tequili czy piwa.

      Alkoholiczka. Dotychczas nie dopuszczała do siebie tego określenia.

      A może jednak? Może określała się tak od samego początku, tylko niespecjalnie się tym przejmowała? Tak, ta druga możliwość była znacznie bardziej prawdopodobna. Ostatecznie trudno było jednak przesądzić. Wspomnienia z ostatnich tygodni były zamglone i nie potrafiła ułożyć ich chronologicznie. Wydały jej się roztrzaskanym obrazem, którego nawet najlepszy konserwator nie potrafiłby uratować.

      Weszła do salonu i spojrzała na rozrzucone na podłodze materiały. Musiała je pozbierać, upchnąć gdzieś głęboko i nigdy więcej do nich nie zaglądać. To samo należało zrobić ze wspomnieniami o Bukano, poprzednim kliencie.

      – Dobra – odezwał się Oryński. – Gdzie trzymasz arsenał?

      – Wszędzie.

      Rozejrzał się, przez moment zastanawiał, a potem skinął głową i zabrał się do roboty. Niedopite butelki właściwie można było znaleźć w każdym zakamarku przestronnego mieszkania. Ostatnia leżała w progu sypialni.

      Chyłka opadła ciężko na kanapę i włączyła telewizor. NSI relacjonowała najnowsze doniesienia z amerykańskiej sceny politycznej, zapewne sprawa Sebastiana Sendala została już w tym paśmie omówiona.

      Joanna żałowała, że przegapiła materiał. Publiczny wydźwięk, komentarze innych prawników i światło, w którym został przedstawiony jej klient, miały znaczenie. Wiedziała jednak, że niczego konkretnego się nie dowie. O istotnych szczegółach miał poinformować ją po południu sam Sendal, po rozmowie z prezesem Trybunału.

      – Nie zostało ci tego wiele – odezwał się z łazienki Kordian.

      – Nie zwykłam nie dopijać.

      Mruknął coś w odpowiedzi, ale nie usłyszała co. Szybko zresztą się wyłączyła, nie odnotowując nawet, o czym rozprawiali dziennikarze na antenie NSI. Skupiała się zupełnie na czym innym. Na argumentach przemawiających za tym, by zaraz po wyjściu Kordiana nie popędzić do sklepu przy alei Stanów Zjednoczonych i nie kupić sobie butelki tequili.

      Nie było ich wiele.

      – Chyłka?

      Potrząsnęła głową i uświadomiła sobie, że Oryński stoi przy telewizorze. Patrzył na nią badawczo.

      – Nie słyszałam. Co mówiłeś?

      – Pytałem, co robimy z tym liścikiem, który dostałaś w szpitalu.

      – Nic.

      – To jedyny trop.

      – A co ty jesteś, tropiciel? – bąknęła, a potem przekręciła się i położyła na kanapie. Wbiła wzrok w sufit.

      – Poniekąd – odparł, siadając na fotelu. – Niektórzy powiedzieliby, że to synonim adwokata.

      – Adwokatem jeszcze nie jesteś. I nie będziesz, jeśli nie zaczniesz ryć. Czekają cię egzaminy.

      – Ryję, kiedy tylko mam czas.

      – Nie matacz.

      – Nie mataczę.

      – Więc powtórzyłbyś to w sądzie?

      – Oczywiście.

      – Chyba tylko jeśli poprzedziłbyś to słowami, że przysięgasz mówić prawdę, samą prawdę i gówno prawdę.

      Pokręcił głową z uśmiechem, a potem zmienił kanał na inną stację informacyjną. Trafił wprost idealnie, bo reporter właśnie mówił coś o Trybunale Konstytucyjnym. Joanna natychmiast zmieniła pozycję i spojrzała na ekran.

      – Politycy obozu rządzącego najwyraźniej nie mają zamiaru stawać murem za swoim kandydatem – powiedział dziennikarz nadający sprzed gmachu przy Szucha. – Nieoficjalnie mówi się, że w działaniach prokuratury dopatrują się pobudek politycznych, ale nikt nie jest gotów przyznać tego publicznie. Na korytarzach sejmowych panuje jednak przekonanie, że prokuratura krakowska, w dużej mierze związana z poprzednią władzą, chce wykorzystać tę sprawę, by poprawić notowania opozycji.

      Dalszy ciąg analizy był utrzymany w podobnym, spekulatywnym tonie. Chyłka przestała słuchać reportera. Do podobnych wniosków doszła jakiś czas temu, ale szybko odsunęła je od siebie jako mało prawdopodobny scenariusz. Kandydatura Sendala była ukłonem rządzących w kierunku opozycji, stanowiła kompromis, którego władza wcale nie musiała realizować. Trudno było spodziewać się, by ktokolwiek chciał wykorzystać teraz Sebastiana jako obuch w walce politycznej.

      – I co? – odezwał się Oryński, kiedy reporter zakończył relację.

      – Banialuki.

      – Mam na myśli liścik – doprecyzował. – Jeśli dojdziemy do tego, kto ci go zostawił, może uda nam się ustalić, kto za tym stoi.

      – Świetnie. Jedź na Bielany, znajdź dzieciaka, który dostarczył kwiaty, a potem zrób mu waterboarding. Ewentualnie napchaj mu surowego ryżu do żołądka i zalej wodą. Czytałam w jakiejś książce, że to wyjątkowo efektywna metoda.

      – Może wystarczyłoby zapytać. Albo dać mu… cokolwiek, czym przekupuje się teraz dzieci.

      – Tablet.

      – Hę?

      – To odpowiednik wszelkich niegdysiejszych prezentów, Zordon.

      – A ty nagle stałaś się specjalistką od dzieci?

      – Mam siostrę, która się ich dorobiła, prawda?

      Chyłka spojrzała na stojącą na podłodze torebkę. Wiedziała, że powinna sięgnąć do niej po komórkę i zadzwonić do Magdaleny. Powiedzieć jej, że wszystko jest w porządku, a potem dać jasno do zrozumienia, że nie będzie reprezentować ich ojca.

      O jaką sprawę chodziło, do cholery? Pamiętała, że zobowiązała się przed Żelaznym do wzięcia jej, ale ni w ząb nie potrafiła sobie przypomnieć, czego tym razem dopuścił się Filip.

      Nieistotne, uznała. Nawet jeśli zależałoby od tego jego życie, nie miała zamiaru mu pomagać. Nie po tym, co zrobił lata temu.

      Naraz uświadomiła sobie, że otrzymała co najmniej kilka kolejnych dobrych powodów, by zaraz wybrać się do spożywczego. Ewentualnie do Saskiej Gęby, będzie bliżej, a napije się od razu przy stoliku.

      Oryński odchrząknął, upominając się o uwagę.

      – Trzeba podrążyć – powiedział.

      – A zatem drąż. Niczym nornik polny.

      – Raczej jak Elisabetta.

      – Co?

      – No wiesz… ta tarcza maszyny drążącej, która przebiła się pod Wisłą, jak budowali drugą linię metra.

      – Nie, nie wiem. I przeceniasz się, Zordon.

      – Może, ale nic innego na razie nie mamy.

      – I nie będziemy mieć, dopóki prawo nie zmusi prokuratury, by udostępniła nam wszystko, co ma na temat Sendala. Do tego czasu czytaj o immunitecie, zgłębiaj tę tajemną wiedzę.

      – Zgłębiam, ale nic z tego nie wynika.

      – Skorzystamy z niej w odpowiednim momencie.

      Nie wyglądał na przekonanego, a Chyłka pomyślała, że


Скачать книгу