Nieodnaleziona. Remigiusz Mróz

Читать онлайн книгу.

Nieodnaleziona - Remigiusz Mróz


Скачать книгу
mnie ciarki.

      – Zaraz po tym, jak wrzucił fotkę.

      – I?

      – Utrzymuje, że naprawdę jej nie zna, nigdy wcześniej ani później jej nie widział i po prostu chciałby nawiązać z nią kontakt. Dopytywał, czy ja ją znam.

      – Napisz mu, że…

      Urwałem, dochodząc do wniosku, że nie powinienem dłużej polegać wyłącznie na Blitzu. Wyświetliłem profil Phila Braddy’ego i zerknąłem na twarz, którą już doskonale znałem od patrzenia na nią przez długie godziny. Potem wysłałem mu wiadomość.

      „Znam dziewczynę, której szukasz. Skąd masz to drugie zdjęcie?”

      Blitzkrieg mówił coś do słuchawki, ale jego głos zdawał się niknąć gdzieś na linii. Wpatrywałem się w ekran komputera, czując, jak robi mi się coraz bardziej gorąco. W końcu zaświeciła się niebieska ikonka po prawej stronie wysłanej przeze mnie wiadomości. Braddy ją przeczytał. Nie pokazała się jednak informacja, by pisał odpowiedź.

      Odsunąłem nieco krzesło, pochyliłem się i zacząłem uderzać dłońmi o uda. Wpatrując się w monitor, miałem wrażenie, jakbym rzucał wyzwanie.

      Wyzwanie, na które nie doczekałem się odpowiedzi.

      – Nie odpisuje – powiedziałem.

      – Hę? – mruknął Blitzer. – Napisałeś do niego?

      – Tak, ale…

      – Miałeś mi to zostawić.

      Nie pamiętałem, żebyśmy kiedykolwiek się tak umawiali, ale może Blitzer przyjął, że skoro to od niego wszystko się zaczęło, spoczywa na nim jakaś dziejowa odpowiedzialność za doprowadzenie sprawy do końca.

      – Nadal nie odpisuje – powiedziałem. – Chociaż przeczytał wiadomość.

      – Poczekaj chwilę.

      – Niczego innego nie robię, Blitz – odbąknąłem. – Na dobrą sprawę od dziesięciu lat.

      Każda sekunda zdawała się biec coraz wolniej, a ja traciłem cierpliwość. Czułem, że mam odpowiedzi na wyciągnięcie ręki. Wystarczyło tylko przycisnąć tego człowieka.

      – Cała ta akcja z poszukiwaniem dziewczyny z koncertu to bzdura – zauważyłem. – Tu chodzi o coś innego.

      – O co?

      – Nie wiem. Ale zamierzam się dowiedzieć.

      – Sam?

      – Z twoją pomocą – odparłem, szybko dochodząc do wniosku, że to bodaj najmilsza rzecz, jaką kiedykolwiek mu powiedziałem. Właściwie po raz pierwszy potraktowałem go tak, jak powinienem. Jak przyjaciela, na którym mogę polegać.

      – Wiadomo, że z moją. Ale to może nie wystarczyć.

      – Z samego rana pójdę na komendę.

      – Jeszcze nie byłeś?

      – Byłem, ale odesłali mnie z kwitkiem.

      Kiedy streściłem mu rozmowę z podkomisarzem Prokockim, długo milczał. Ja wciąż wlepiałem wzrok w monitor, jakbym dzięki temu mógł zmusić Phila Braddy’ego do zdradzenia czegokolwiek.

      Skrzynka odbiorcza była jednak pusta. Stało się jasne, że nie zamierza mi odpisywać. Milczał też w konwersacji z Blitzem. Poszedłem po kolejne piwo, wiedząc już, że dzisiaj podejmę kilka złych decyzji, po których jutro rano obudzę się z mocnym bólem głowy.

      – W ogóle nie zainteresował się sprawą? – odezwał się w końcu Blitzer.

      – Nie tylko nie zainteresował, ale próbował ją zbyć.

      – Dziwne.

      – Na początku też tak pomyślałem.

      – A później zmieniłeś zdanie?

      – Mhm – potwierdziłem. – Każdego dnia w Polsce ginie bez śladu jakieś pięćdziesiąt osób. Prokocki pewnie codziennie dostaje donosy o cudownym pojawieniu się którejś z nich.

      – Ale widział zdjęcie. Musiał ją poznać, przecież szukał jej przez długie miesiące.

      – Może rozpoznał – przyznałem. – I po prostu nie chciał robić mi nadziei.

      Było to najwygodniejsze tłumaczenie, które usprawiedliwiało bagatelizowanie nowego dowodu. Inne wersje, które rozważałem, sprowadzały się do wyjątkowo chmurnych scenariuszy.

      Wszystko to nie miało już jednak znaczenia. Teraz, kiedy w internecie pojawiło się to samo zdjęcie, które miałem w pamięci telefonu, mogłem posłużyć się niezaprzeczalnym dowodem.

      Prokocki skorzysta z okazji, póki pora. Póki nie doszło jeszcze do przedawnienia. Będzie chciał zamknąć sprawę, która z pewnością figuruje w jego aktach jako niedokończone dochodzenie.

      I może nie tylko w aktach. Może mimo tego, że sprawiał wrażenie, jakby bagatelizował doniesienie, w rzeczywistości od razu rzucił się w wir pracy. Mogłem to sobie wyobrazić, choć wymagało to otwarcia jeszcze dwóch zielonych puszek z płynną postacią optymizmu.

      Zgodnie z moimi przypuszczeniami obudziłem się skacowany. Zasnąłem na kanapie, laptop stał otwarty na stoliku obok. Odpowiedzi od Braddy’ego nadal nie było. Ignorował też Blitzera.

      Wziąłem szybki prysznic, właściwie tylko po to, by na komendzie nie sprawiać wrażenia, jakbym pomylił ją z izbą wytrzeźwień.

      Na spotkanie z Prokockim musiałem trochę poczekać, ale nie spodziewałem się, że przyjmie mnie od razu. Zapewne przypuszczał, że przyszedłem go bezpodstawnie nękać.

      Kiedy w końcu zaprosił mnie do gabinetu, pokazałem mu kolejne zdjęcie, a potem post na Facebooku. Użytkownicy powoli zaczynali okazywać solidarność z Brytyjczykiem poszukującym Polki – zidentyfikowali miejsce w Opolu, poinformowali go, że to niedaleko Wrocławia i że najprawdopodobniej właśnie tam powinien jej szukać. Nikt jednak Ewy nie rozpoznał.

      Prokocki również nie.

      – To ona? – spytał z rezerwą.

      Potrzebowałem kilku chwil, żeby przejść do porządku nad tym, że naprawdę zadał mi to pytanie. Potrząsnąłem głową, a potem zacząłem mu znów tłumaczyć, że sam zrobiłem tę fotografię. W końcu pokazałem mu ją w telefonie.

      Długo się jej przypatrywał, a potem spojrzał na mnie, jakbym był kryminalistą, a nie osobą szukającą zaginionej narzeczonej.

      – Pił pan coś rano?

      Pytanie było retoryczne. Miałem przyspieszony oddech, gabinet podkomisarza z pewnością wypełnił się gorzelniczym zapachem już moment po tym, jak zająłem miejsce przy biurku.

      – A jakie to ma znaczenie? – rzuciłem.

      – Żadne. To pańskie życie.

      – Raczej jego namiastka – odparłem pod nosem, a potem wskazałem na wyświetlacz telefonu. – Bo tylko tyle z niego zostało po jej zniknięciu. Rozumie pan?

      – Oczywiście, że…

      – I widzi pan chyba, że to identyczna fotografia?

      – To nie ulega wątpliwości.

      – Więc skąd ta rezerwa?

      Westchnął głęboko.

      – To tylko zawodowa powściągliwość. Proszę zrozumieć, że trochę podobnych spraw już rozpracowywałem.

      Milczałem, obawiając się, że w przeciwnym wypadku powiem coś,


Скачать книгу