Niewolnicy snów. Część 1. Dominika Budzińska
Читать онлайн книгу.oprychu! – krzyknęła Tish.
– Czyje to? – Martika zwróciła się do siedzącego tuż obok Leele.
Miał zamknięte oczy.
– Dobra, dajcie spokój! Niech tam sobie świruje, a my zacznijmy wreszcie imprezkę! – Alex zatarł pulchne rączki i rzucił się na kanapki, których ubywało z każdą sekundą.
– Nie wprowadzaj tyle do organizmu, pomyśl o bliźnich! – Justin wyrwał mu talerz i eleganckim gestem podsunął dziewczynom.
– Scotti, brachu, co ci? – zagadnął Alex, chwytając kolegę za ramię. – Ech, problemiki, co? Skąd my to znamy? – pokiwał ze zrozumieniem głową, biorąc garść ciastek.
– Takie tam – Scott odburknął pod nosem – złe dni.
– Ano złe, brachu! Narzeczona chora w łóżeczku to i złe dni cię naszły! Bywa, stary, oj, bywa! – mądrzył się Alex, opychając wszystkim, co miał pod ręką.
Scott bez słowa wyszedł z pokoju. Alex wzruszył tylko ramionami, a potem nalał sobie ogromną szklankę soku pomarańczowego. Oprócz niego jeszcze tylko Martika zauważyła, jak Scott opuszcza pomieszczenie. Cały czas go obserwowała, czując, że nie chodzi o Justina. Wiedziała, że się martwił, ale pomimo tego w jego zachowaniu było coś dziwnego, coś bardzo niepokojącego.
– No, na mnie czas! – ryknął Alex, kiedy zjadł i wypił wszystko, co możliwe. – Pożegnam naszą chorowitkę – drapał się po zielonej głowie, rozglądając po pokoju w poszukiwaniu jeszcze czegoś na ząb. – Do miłego – ucałował Martikę w dłoń i zniknął za drzwiami.
– Właściwie, co ci jest? – zapytała Tish, głaszcząc koleżankę po włosach. – Szczerze powiedziawszy, nie wyglądasz na chorą.
– Bo to choroba psychiczna! – zaśmiała się, próbując żartować.
– Ja wiem?! – Tish przyglądała się jej z uwagą, robiąc głupie miny. – Też nie wyglądasz!
Mila odstawiła pusty talerz na stolik i przyniosła sok. Leele położył się na łóżku i dalej z zamkniętymi oczami wsłuchiwał w muzykę. Justin siedział przy toaletce i gapił w lustro, w którego odbiciu cały czas mógł obserwować Martikę.
– Wiecie, że Sofie znów przepadła? – w głosie Mili czuć było zmartwienie.
– Jak to przepadła? – zapytała zaskoczona Martika, nagle przypominając sobie, że nie poznała jeszcze intrygującej dziewczyny, której prace zdobiły całą szkołę. – Rzeczywiście, nie ma jej, odkąd przyszłam.
– Biedna dziewczyna. Nie ma lekkiego życia – Mila zamyśliła się. Widać było, że naprawdę się przejmuje. – Ojciec alkoholik tłukł ją i matkę, aż, na szczęście, któregoś pięknego dnia się zachlał. Sofie znalazła go leżącego tuż pod drzwiami. Koszmar – przerwała na chwilę, by napić się soku. – Po kilku latach matka zginęła nagle w tajemniczych, chyba do dziś niewyjaśnionych okolicznościach, podobno ktoś ją zabił. Nie wiem dokładnie, nigdy nie chciała o tym mówić.
– Boże! – krzyknęła Martika zszokowana opowieścią. – To znaczy, że jest sama?
– Niezupełnie. Podobno ma gdzieś jakąś babcię, ale tak naprawdę to niesprawdzona informacja. Temat babci pojawia się zawsze, kiedy Sofie znika na jakiś czas i potem musi się wytłumaczyć w szkole. Ale nie do końca w to wierzę.
– Coś potwornego – westchnęła Martika. – I wszyscy o tym wiedzą? – zapytała oburzona. – Nawet ta wspaniałomyślna pani dyrektor? I nikt z tym nic nie robi? Nikt nie może pomóc?
– Jasne, wszyscy chcą pomóc, ale… A zresztą. Sama zobaczysz. – Mila odstawiła pustą szklankę i spojrzała na zegarek. – Późno, muszę spadać, mam jeszcze coś do załatwienia. A ty zdrowiej, psycholku! – Podeszła do koleżanki i cmoknęła ją w policzek.
– Dzięki, że wpadłaś. Miło wiedzieć, że ma się kogoś, kto się troszczy. Naprawdę jestem wzruszona – posłała spojrzenie pełne wdzięczności i pomachała na pożegnanie.
– Też już pójdziemy, powinnaś odpocząć – Tish skinęła na Justina i szturchnęła sapiącego Leele, który na moment przysnął z przyklejonym uśmiechem do twarzy. – Scott coś nie w sosie? – zapytała, podnosząc się z łóżka.
– Może się zaraził – zażartowała Martika. – Nie mam pojęcia, co go ugryzło.
Tish zrobiła pytającą minę, pokazując na Justina.
– Nie sądzę – zaprzeczyła, rozumiejąc, o co chodzi.
– No dobra. Do jutra, serduszko – Justin szarmancko ujął jej dłoń i delikatnie musnął ustami.
Nie mogła go wyczuć. Czasami miała wrażenie, że się wygłupia, udając zauroczonego. Dziś wyjątkowo dziwnie się zachowywał. Prawie się nie odezwał, wpatrzony w nią jak w obrazek. Przecież wiedział, że nie ma szans. Podobał się jej, ale w życiu nie mogłaby obdarzyć go takim uczuciem, jakim darzyła Scotta. Jednak pochlebiało jej to, jak zabiega, jak się zachowuje, jak patrzy. Było nawet przyjemnie mieć obok takiego adoratora, pomimo że jego starania wcale nie były oczywiste. Miał w sobie coś zagadkowego, co nie dawało spokoju.
Pożegnała się ze wszystkimi, serdecznie dziękując za liczne i nieoczekiwane przybycie, poprosiła, by zaskakiwali ją częściej i przeprosiła za to, że nie odprowadzi ich do drzwi. Czuła się wykończona. Dzień przyniósł tyle wrażeń, że teraz marzyła tylko o tym, by znowu zasnąć. Jednak na myśl o zbliżającej się nocy, ogarnął ją strach.
Do pokoju wszedł Scott. Usiadł i pomógł jej ułożyć się wygodnie, poprawiając poduszkę.
– Jeśli chcesz posiedzę jeszcze chwilkę, poczekam, aż zaśniesz.
– Nie zasnę. Może byś został? – poprosiła.
– Wiesz, że nie mogę. Rozmawiałem z twoją mamą i obiecała, że będzie przy tobie czuwać całą noc – próbował ją uspokoić.
– Martwisz się, prawda? To dlatego byłeś taki, czy jest inny powód? – spojrzała badawczo.
– Nie, nie ma innego powodu.
Chwyciła jego dłoń i położyła na niej głowę. Zamknęła oczy. Pomyślała o Sofie, o tym, co opowiadała Mila. Przypomniała sobie, że kiedy pierwszego dnia szła ze Scottem szkolnym korytarzem, powiedział dokładnie to samo: że sama zobaczy.
Teraz jeszcze bardziej zapragnęła poznać tę dziewczynę. Jej prace były poruszające. Każda z nich, zupełnie inna, ale wszystkie bez wyjątku kryły w sobie tajemnicę.
Scott patrzył na nią, nie wierząc w to, co się między nimi dzieje. Była taka śliczna. Nie potrafił sobie wyobrazić, że mógłby ją stracić, czuł się za nią odpowiedzialny. Po raz pierwszy inaczej traktował swoją misję, bał się jednak reakcji Martiki, kiedy już odkryje prawdę. Mógł mieć jedynie nadzieję, że uczucie, które ich połączyło, jest na tyle silne, że nikt i nic nigdy nie będzie w stanie go zniszczyć. Dziewczyna zasnęła spokojnie, wtulona w jego rękę. Poczekał jeszcze chwilę, a potem delikatnie wysunął dłoń spod policzka, pogłaskał ją po włosach i wyszedł.
Kolejne dni upłynęły przyjemnie, a co najważniejsze bez nadmiaru wrażeń. Martika nie chodziła do szkoły. Pod baczną obserwacją mamy i Scotta, którzy troszczyli się o nią jak o najcenniejszy skarb, wracała do zdrowia. Cały czas ktoś przy niej był. Nie musiała już brać leków. Pod wyjątkowo zorganizowaną opieką czuła się spokojnie i bezpiecznie. Zaczęła nawet przesypiać noce. Przyjaciele okazali się niezawodni, robiąc codzienne wieczorne dyżury, podczas których za wszelką cenę próbowali ją okrutnie zmęczyć, co się