.

Читать онлайн книгу.

 -


Скачать книгу
cyberwywiadem. Skoro Lodge przerywał mu w tej sprawie, oznaczało to, że sztuczna inteligencja zarejestrowała jakąś zapewne tajną, a na pewno ważną transmisję.

      – Tak?

      – W normalnej przestrzeni zaraz za orbitą Neptuna pojawił się właśnie kurier i zaczął nadawać. To z Gwiazdy Kapteyna, od ekspedycji, którą tam wysłali.

      – Mów dalej.

      Okręty kurierskie były szybkimi jednostkami międzygwiezdnymi, które z użyciem napędu Alcubierre’a potrafiły podróżować między układami słonecznymi dużo szybciej niż większe okręty.

      – Wiemy, co Obcy z Rozety robią na Heimdallu. Budzą Baondyeddich. Być może ich asymilują.

      – Baondyeddich!

      – Tak, sir. I chyba po raz pierwszy udało się zobaczyć, co kombinują ci obcy.

      – Ma pan moją pełną uwagę – odparł Koenig.

      Rozdział drugi

      29 października 2425

      TC/USNA CVS „Ameryka”

      Kajuta admiralska

      Godzina 4.25 TFT

      Admirał Trevor „Piachu” Gray obudził się w ciemnym, pustym pomieszczeniu. Wciąż niewyspany, wyciągnął rękę w bok, lecz znalazł jedynie pustkę. Gdzie była? Zabrało mu kilka chwil stwierdzenie, gdzie był on sam… W swojej kajucie na pokładzie gwiezdnego lotniskowca „Ameryka”.

      Cholera, to wydawało się takie prawdziwe.

      Jak zawsze.

      Jego partnerka w symulacji erotycznej miała na imię Marie. Przynajmniej tym razem nie była Angelą, jego byłą żoną, ani jego ostatnią rzeczywistą partnerką, Laurie Taggart, która niedawno dostała przeniesienie na „Lexingtona”. Marie była czystą fikcją, stworzoną przez jedną ze sztucznych inteligencji „Ameryki” i luźno opartą na nazywającej się tak samo aktorce z popularnego seks-serialu. Produkcje przesyłane bezpośrednio do implantów mózgowych były powszechną formą rozrywki i edukacji. Gray wolał zaspokajać potrzeby seksualne z elektronicznymi awatarami niż z seksbotami. Doznania i skutki były te same, ale wszystko miało miejsce w jego głowie, a nie w łóżku. Czuł się dokładnie tak, jakby obudził się ze snu, pusty w środku i nieco samotny.

      – Admirale Gray – odezwał się głos w jego głowie. – Admirale, przepraszam, że pana budzę, ale powoli się zbliżamy.

      – Dobrze – odparł Gray. Głos należał do Erica Conrada, jego nowego szefa sztabu. Trevor usiadł, rozciągnął się i kliknął w myślach włącznik światła.

      Pamięć o spotkaniu z Marie nie zniknęła po obudzeniu.

      Wspomnienia zapisane zostały w jego pamięci długotrwałej. Ludzki mózg nie potrafił odróżnić tego, co działo się w jego sieci neuronów, od tego, co działo się w prawdziwym świecie.

      W jakiś sposób pogłębiało to jego samotność.

      Ale przynajmniej dzięki temu jego życie seksualne było mniej skomplikowane.

      – Jak blisko jesteśmy? – spytał na otwartym kanale. Wziął z dyspensera małą kapsułkę i przyłożył ją do nagiej piersi. Nanomateriał stał się półpłynny i rozlał się po całym ciele, szybko przybierając formę obcisłego kombinezonu, łącznie z oznakami stopnia przy szyi.

      – Dwanaście tysięcy kilometrów, sir – odparł Conrad. – Drony wysyłają niezłej jakości obrazy.

      – Na ekran.

      Ściany kajuty Graya przyciemniły się, a następnie rozjaśniły, pokazując projekcję otaczającej ich przestrzeni. Wśród aksamitnej czerni wisiały gwiazdy. Bezpośrednio przed nimi widoczny był obraz AGTR – Anomalii Grawitacyjnej Texaghu Resch. Z tej perspektywy wyglądała jak idealne koło o szarym obwodzie, otoczone chmurą pyłu i szczątków.

      Znane jako węzeł Sh’daar albo AGTR koło było w rzeczywistości pustym w środku cylindrem z niesamowicie gęstej materii o długości dwunastu kilometrów i szerokości jednego kilometra, obracającym się wokół swojej długiej osi z prędkością bliską świetlnej. AGTR, położona ponad dwieście lat świetlnych od Układu Słonecznego, była wyraźnie sztucznym produktem niesamowicie zaawansowanej cywilizacji. Istniało ich więcej – być może dziesiątki tysięcy, rozsianych po całej Galaktyce jako jakiś rodzaj sieci transportu czasoprzestrzennego. Kiedyś ziemski wywiad wojskowy był przekonany, że stworzyli je Sh’daar. Na pewno ich używali, tak jak i ziemscy podróżnicy gwiezdni. Nikt jednak nie był pewien, kto właściwie je zbudował, nawet handlarze informacjami znani ludziom jako Agletsch. Większości zresztą wystarczało to, że działały.

      Ta konkretna AGTR była pierwszą odkrytą przez Ziemian dzięki informacjom pozyskanym od Agletsch. Niedawno dostała nazwę kodową Tipler, po dwudziestowiecznym fizyku Franku Tiplerze, który opracował hipotetyczny model cylindrów Tiplera – ogromnych obszarów gęstej materii, pozwalających na podróż między odległymi miejscami w kosmosie, a nawet na podróże w czasie. AGTR okazały się czymś podobnym, choć zamiast litych cylindrów były wydrążonymi w środku przewodami. Ich sposób działania był jednak taki sam.

      Obecnie znano kilkanaście takich obiektów i wszystkie nosiły nazwiska znanych fizyków i kosmologów z ostatnich kilkuset lat. Gray czasami zastanawiał się, czy zdziwiliby się, widząc, że ich teorie się ziściły.

      Okrąg rósł w miarę, jak „Ameryka” i jednostki wspierające się zbliżały. Gray wiedział, że cylinder stanowi masę podobną do słonecznej, skompresowaną do czegoś w rodzaju budulca gwiazdy neutronowej. Wewnątrz obracały się masy wielkości Jowisza, rozciągając lokalną czasoprzestrzeń. Mgiełka wokół częściowo składała się z pyłu, a częściowo z zakłóceń grawitacyjnych w przestrzeni otaczającej obiekt.

      Przez którą mieli zaraz przelecieć.

      – Co z myśliwcami? – spytał Gray.

      – VFA-96 jest gotowa do startu, admirale – odparł oficer. – Czeka na rozkaz.

      – Wystrzelić myśliwce – rozkazał Gray. – Zająć stanowiska bojowe.

      Gdy na okręcie rozległ się alarm, był już w drodze na mostek „Ameryki”.

      Porucznik Donald Gregory

      VFA‐96 „Black Demons”

      Godzina 4.40 TFT

      – Za wcześnie, kurwa… – jęknął Don Gregory.

      – W kosmosie nie ma dnia ani nocy, młody – odparł komandor Luther Mackey, dowódca eskadry. – Nie ma czegoś takiego jak wcześnie albo późno. Przyzwyczaj się.

      – To środek nocy – odparł Gregory. – A ja nie zdążyłem nawet wypić kawy.

      – Wstałeś dziś lewą nogą, co? – spytał ze śmiechem porucznik Gerald Ruxton na kanale komunikacyjnym. Gregory stwierdził, że Ruxton brzmi, jakby był obrzydliwie rozbudzony. I do tego wesoły. I pomyśleć, że pięć godzin temu obaj pili w okrętowej kantynie, więc powinien być tak samo niewyspany…

      – Przejdźmy do rzeczy – zaproponował Mackey. – Kurs sto siedemdziesiąt pięć na minus trzydzieści jeden. Mamy rozkaz startu. „Ameryka” wyłączyła silniki napędowe i dryfuje. Tysiąc pięćset kilometrów na sekundę…

      Myśliwiec Gregory’ego, SG-420 Starblade, rejestrował dane przekazywane przez dowódcę. Don czuł, jak spływają również do jego mózgu.

      – Start za trzy… – powiedział Mackey – dwie… jedną… teraz!

      Umieszczone na poszyciu zewnętrznym drugiego


Скачать книгу