Vortex. Zbiór opowiadań science-fiction. Jarosław Prusiński

Читать онлайн книгу.

Vortex. Zbiór opowiadań science-fiction - Jarosław Prusiński


Скачать книгу
wyciekała mu cienka nitka śliny.

      – Fajnie wygląda – odezwał się. – Jak sino-fioletowa piłka.

      – Raczej beżowo-fioletowa – poprawiła go Kate. – Wy, mężczyźni, nie znacie się na kolorach. Siną to ty masz twarz. A tak w ogóle, to nie wyglądasz dobrze, Bil.

      – Ty za to jak zwykle wyglądasz cudownie – uśmiechnął się. – Dobrze, że nam dali kobietę do załogi.

      – Kobiety – wtrącił się Siergiej. – Nie zauważyłeś Amandy?

      – Amandy… – Karlton rozejrzał się wokoło w poszukiwaniu kosmobiologa, a potem dodał ściszonym głosem. – O ile można ją nazwać kobietą.

      – Ciekawe z czego są te fioletowe oceany – odezwał się ktoś z ekranu. Brodata męska twarz. – Robili analizy? To woda?

      – To nie jest misja badawcza – kapitan oderwał wreszcie wzrok od monitorów i zacisnął szczęki – tylko ratownicza.

      – Pogrzebowa chyba? – śmiech Bilego przerodził się w kaszel.

      – Sprawdź czy boje komunikacyjne bazy planetarnej są sprawne, Sorbo – dowódca spojrzał na brodatą twarz z boku monitora.

      – Już sprawdziłem. Są sprawne, ale milczą.

      Zebrani w kokpicie również zamilkli po tych słowach. Cały czas się łudzili, że baza na planecie EAN23K zamilkła z powodu usterki technicznej. Co prawda trudno sobie wyobrazić usterkę, z którą nie dałby sobie rady zespół wyposażony w formierkę. Chyba żeby uszkodzeniu uległa sama formierka. Dlatego przywlekli ze sobą zapasową, w razie czego. Jednak fakt, że boje komunikacyjne działały, tę nadzieję, którą się karmili przez cały lot, właśnie pogrzebał. Coś się stało z członkami stacji. Trzydzieści cztery osoby biologiczne, dwanaście niebiologicznych i siedem niefizycznych (Non Physical Person – NOP). Wszyscy nie mogli nagle poumierać, nie wysyłając żadnych informacji, choćby sygnału SOS. A jednak baza po prostu zamilkła.

      – Sprawdzałeś sieć? Są jakieś informacje? – dopytywał kapitan, kiedy ocknął się wreszcie z zamyślenia.

      – Pusto! Ktoś wszystko wyczyścił.

      – No to niezłe jaja – Karlton ponownie zaniósł się kaszlem, który miał być śmiechem. – Jakieś ufoki zaatakowały bazę, wszystkich pozabijały, a potem wyczyściły komputery?

      – Zrób sobie w końcu ten przeszczep płuc – Amanda pojawiła się nagle za ich plecami. – Wykończysz się i będziemy musieli zrobić jeden pogrzeb więcej.

      – Wolę swoje niż sztuczne. A poza tym, skąd wiesz, że oni wszyscy nie żyją? Może żyją, tylko nie chce im się z nami gadać?

      – Sam mówiłeś, że…

      – Dość już tego kłapania dziobami – warknął dowódca. – Działamy zgodnie z procedurą. Idźcie się wyspać, bo za dziesięć godzin schodzimy na powierzchnię.

*

      – Cholerny deszcz – powiedział zdalnik z plakietką „Siergiej” na piersi. – To jest lepkie jak olej!

      – Przynajmniej nasze zdalniki będą dobrze nasmarowane – zacharczał Bil Karlton. W tym samym momencie nogi mu się rozjechały i trzystu-kilogramowy robot grzmotnął o ziemię.

      – Wracamy do lądownika – głos dowódcy był wyraźnie zmęczony. – Zaczekamy, aż to oślizgłe coś wyschnie, bo zaraz porozwalamy zdalniki.

      – Mogę zrobić analizy? – Amanda pierwszy raz wyglądała tak jak inni. Szkielet z elastycznej stali opleciony rurkami hydrauliki wskazał na fioletową kałużę pod nogami. – Skoro mamy czekać, to mogę się czymś zająć.

      – Nie! – dowódca nawet na nią nie zerknął, obserwując gramolącego się do pionu Bila. – Szkoda naszego czasu. Jak tylko przestanie padać, bierzemy łazik i lecimy do bazy, szukać ludzi.

      – To może mieć znaczenie w wyjaśnieniu wszystkich okoliczności…

      – Baza pracowała przez piętnaście miesięcy. Jeśli działanie deszczu miałoby być szkodliwe, to z pewnością nie w krótkim okresie. Na razie nie będziemy tracili czasu na takie zabawy.

      – To do czego ja się wam przydam?! – wrzasnęła Amanda. – Po coś chyba tu jestem?

      – Zamknij się Amanda! – włączył się Siergiej. – Kapitan mówi, ty słuchasz i wykonujesz polecenia.

      – Jak robot? – warknął robot o imieniu Amanda.

      – Jak robot – przytaknął robot Siergiej.

*

      Cztery postacie stały bez ruchu, patrząc w dół. W niecce o średnicy kilku kilometrów lśniły grafitowe cylindry modułów bazy. Dwanaście cygar ustawionych w trzech rzędach.

      – Dobrze wybrali miejsce – odezwał się Siergiej. – To chyba stary krater po meteorycie?

      – Tak sądzę – przytaknął dowódca.

      – Nie widać, żeby dotknął ich jakiś kataklizm – powiedziała niepewnie Kate, jakby zastanawiała się czy ma to być pytanie, czy stwierdzenie. – Wszystko wygląda na nienaruszone.

      – Taa – dowódca zerwał sporą kępę szarej trawy i przyglądał się jej z uwagą. – Gdyby nie ten kolor, powiedziałbym, że to zwykła trawa.

      – Roślinność wygląda jak na czarno-białym zdjęciu. Ale najgorszy jest ten kolor nieba.

      – Fioletowy – Siergiej popatrzył w górę.

      – Różowy, ty daltonisto! – ofuknęła go Kate.

      – Moim zdaniem fioletowy. A ty co o tym sądzisz, Sorbo?

      – Coś pomiędzy. Schodzimy?

      – Rwiesz się do działania, co? – powiedział drwiąco zdalnik z plakietką „Siergiej” na piersi. – W końcu masz jakieś ciało do dyspozycji, chociaż sztuczne…

      – Powinienem dostać jakiś dodatek za zadawanie się z takim durniami jak wy – odezwał się kapitan, odrywając w końcu wzrok od szarej trawy. – Lądownik, schodzimy do bazy. Odbiór.

      Głośniki zamontowane na ramionach robotów zacharczały, a potem odezwały się głosem Bila:

      – Przyjąłem.

      Weszli do pierwszego modułu. Wszystko działało. Elektryka i elektronika bez zarzutu, atmosfera tlenowa. Można byłoby oddychać, gdyby zdalniki tego potrzebowały. Przeszli korytarzami, otwierając kolejno wszystkie drzwi. Messa, kabiny, łazienka, salon, laboratorium, wszystko w nieskazitelnym stanie. Jedyne czego tam brakowało, to ludzie.

      – Sorbo, zerknij na komputery – głos dowódcy zadudnił głucho w pustym pomieszczeniu.

      – Były czyszczone – odpowiedział po dłuższej chwili zmagania się z klawiaturą. – Profesjonalnie. Na dyskach widzę program czyszczący.

      – Da się odzyskać?

      – Wszystko się da – w głosie Sorbo słychać było przechwałkę. – Zabiorę dyski do lądownika i wrzucę je na regenerację. Tylko to trochę potrwa, bo dysk jest fizycznie ścierany na cząsteczki i jednocześnie budowana jest matryca…

      – Gówno mnie to obchodzi – warknął kapitan. – Mniej gadaj, więcej rób.

      Kate popatrzyła na dowódcę z dezaprobatą. To znaczy tak by popatrzyła, gdyby można było oddać emocje zimnymi szkiełkami kamer. Miała ochotę na kapitana od początku tej misji. Na dotyk, zapach ciała, na pocałunki, na wszystko. Gdyby tylko nie był takim skończonym dupkiem! Z przerażeniem uświadomiła sobie, że ma ochotę na coś jeszcze. A właściwie nie ochotę, ale nieodpartą potrzebę.

      – Muszę


Скачать книгу