Vortex. Zbiór opowiadań science-fiction. Jarosław Prusiński

Читать онлайн книгу.

Vortex. Zbiór opowiadań science-fiction - Jarosław Prusiński


Скачать книгу
ma, Kate. Szukaliśmy.

      – Szukaliście ludzi, a nie przejścia. Musi tam być.

      Kate, na czworakach opukiwała podłogę centymetr po centymetrze. W końcu coś zadudniło głucho. Puknęła jeszcze raz. Ten sam głuchy pogłos.

      – Tutaj jest właz! Trzeba tylko znaleźć coś, co go otwiera.

      – Zaraz – odkrzyknął Siergiej z sąsiedniego pomieszczenia. – Znalazłem laptopa. Może nie był czyszczony?

      Jak tylko udało jej się namierzyć przycisk otwierający przejście, ześlizgnęła się po metalowej drabince, nie czekając na towarzysza. Tunel był ciemny. Prawdopodobnie światło zapalało się na sygnał z czujników podczerwieni, więc sensory nie wykryły chłodnego zdalnika. Ruszyła w głąb korytarza, oświetlając sobie drogę niewielkimi ledami na hełmie i piersi, w które wyposażone były zdalniki. Tunel skończył się nieoczekiwanie. Stała przed lustrem. Przed nią stał zdalnik z plakietką „Kate” na piersi. Wyciągnęła rękę, żeby dotknąć lustrzanej powierzchni. Zdalnik z lustra nie zrobił tego, co ona. Sięgnął po broń i wypruł do niej z miotacza. Kula plazmy przebiła jej pierś pogrążając ją w pulsujących bólem ciemnościach.

*

      – Znowu straciłaś zdalnika? – dowódca był czerwony na twarzy, jakby gotował się od środka. – Poważnie?!

      – Tak, ale…

      – Zabierzcie mi ją stąd, bo pierwszy raz w życiu pobiję kobietę!

      – Ale…

      – Won mi stąd! Poszła! Ty kretynko cholerna! Ty…

      – Dowódco – włączył się Siergiej – to nie jej wina.

      – Pewnie, że nie jej! Ona jest upośledzona umysłowo. To twoja wina! Kazałem ci jej pilnować, durniu!

*

      – Ciągle nic nie wiemy o naturze cieczy – z monitora mówił wychudzony mężczyzna o podkrążonych oczach. – Za to ciecz chyba dowiedziała się sporo o nas. Martin znowu wył przez całą noc. Rano dostał środek usypiający. Już połowa bazy uciekła do oceanu. Martin też ucieknie, jeśli tylko wypuścimy go z kabiny…

      – To ich komandor – odezwał się zdalnik z plakietką „Sorbo”. – Szwed o nazwisku Larson. Tyle tylko, że na Ziemi miał ze trzydzieści kilogramów więcej. Nasz Bil go podobno znał.

      – Przewiń trochę – powiedział dowódca.

      – Nie mogę przestać o nich myśleć – na monitorze pokazała się ta sam twarz, tylko jeszcze bardziej wychudzona. – Oni. Oni. Nie znają bólu, cierpień, strachu są nieśmiertelni. Słyszę ich wezwanie, nie potrafię się mu przeciwstawić. Właściwie już zapomniałem dlaczego nie chcę tam pójść. Jaki sens ma trwanie tutaj? Chcę się z nimi połączyć wszystkimi synapsami, wziąć od nich wszechogarniające, obezwładniające uczucie szczęścia. Jaka marna jest ta nasza egzystencja. Trwanie robaka w kupie gnoju. Dopiero teraz wiem, co mnie ominęło. Szczęście pomnożone razy tysiąc, razy milion. Orgazmy o sile eksplozji supernowej, łączność z całą cywilizacją równocześnie. Jakie marne, my ludzie, posiadamy dyspozycyjne bodźce. I jacy samotni jesteśmy w tych swoich ciałach…

      – Zatrzymaj – warknął zdalnik z plakietką „Dowódca”.

      – Jest tego dużo więcej – zaprotestował zdalnik Sorbo.

      – Nie ma potrzeby. Wiem, do czego to wszystko zmierza. Ten cholerny ocean ma jakieś działanie otumaniające.

      – Na to wygląda, kapitanie. Oni wszyscy sami tam poszli i potopili się. Mamy rozwiązanie zagadki.

      – A ten zdalnik Kate? Ocean przejął nad nim kontrolę?

      – Nie nad nim! – w głosie Sorbo czuć było podekscytowanie. – Ktoś z nas grzebał się w tej cieczy…

      – Pierwszego dnia, po deszczu… Ona została w lądowniku!

      – A dodatkowy zdalnik był jej potrzebny, żeby kontynuować badania. Bez pytania kogokolwiek o zgodę…

*

      Dostał strzał z paralizatora, zanim zdołał się wyplątać z kombinezonu, za pomocą którego łączył się ze zdalnikiem. Zobaczył tylko błysk i poczuł uderzenie w pierś. Nawet nie widział, kto do niego strzelał. Kiedy się ocknął, siedział związany na podłodze, obok swoich podwładnych, w messie statku.

      – Na moje nieszczęście dołączyłam do załogi prymitywów – powiedziała Amanda, stojąc nad nimi z paralizatorem w rękach. – Dlatego musiałam się tak zachować. Nie rozumiecie, czym jest ten ocean? Nie rozumiecie kim On jest?! Ja zrozumiałam. Setki pokoleń waszych, równie jak wy głupich, przodków modliło się do Niego, marząc o raju. I setki kolejnych będzie się do Niego modlić, nie wiedząc, nie rozumiejąc…

      – Przestań pieprzyć, Amanda! – kapitan odzyskał kontrolę nad mięśniami szczęki. – Rozwiąż nas, to może zapomnę o tym wybryku. On cię otumanił. Nie wiem, jak to możliwe, skoro byłaś tam tylko jako zdalnik, ale jakoś tego dokonał. Tutejszy ocean prawdopodobnie musiał się nauczyć ludzi, naszego sposobu myślenia, działania naszych mózgów. Dlatego tak długo mu zajęło rozpracowanie załogi bazy. Ale teraz już działa szybko, bardzo szybko. Potrafi nawet sforsować barierę między sobą a mózgiem ludzkim, jaką jest zdalnik. Możliwe, że zetknął się już wcześniej ze zdalnikami bazy i znalazł sposób, w jaki można dotrzeć do mózgu osoby sterującej. Ta ciecz działa jak narkotyk, paraliżując wszystkie połączenia neuronowe w mózgu. Nie jesteś sobą, Amanda.

      – To wy jesteście otumanieni. A ja właśnie odzyskałam możliwość jasnego myślenia. Dzięki Niemu.

      – Co zamierzasz teraz zrobić, Amanda? – spytała spokojnie Kate.

      – Pójdę do Niego!

      – Jak? Chcesz wylądować? Wiesz, że lądowania na obcych planetach są zabronione. To co wyląduje na innej planecie, musi tam zostać na zawsze.

      – Nie muszę lądować, chociaż mogłabym, bo wasze zakazy nic mnie nie obchodzą.

      – Kapsuła – domyślił się Bil.

      – Właśnie.

      – Amanda – powiedział kapitan z rozpaczą w głosie. – Jesteś naukowcem, postaraj się myśleć trzeźwo. Ten Szwed, komandor… Zwykle jest tak, że załoga się ściera ze sobą, czasem kłóci, ale też przyjaźni. W wolnych chwilach piją razem piwo albo wódkę, poklepują się po plecach i psioczą na dowódcę. Wspierają się. A dowódca zawsze jest sam. Ocean kusił go tym, czego on pragnął najbardziej. Brakiem samotności. A ten Martin? Dlaczego musieli go szprycować środkami uspokajającymi? Bo się bał! Był przepełniony lękiem, więc ta ciecz wzmocniła jego strach, obiecując mu azyl. Dlatego wył jak pies. Ze strachu! A ty, Amanda? Jesteś żarliwą katoliczką, no to ciecz pokazała ci drogę do Boga. Nie widzisz tego? Jesteś zmanipulowana, odurzona. To przejdzie za jakiś czas, musisz się tylko uspokoić.

      Amanda stała z ustami rozciągniętymi w uśmiechu. Nie patrzyła na nikogo konkretnego. Jej spojrzenie utkwione było gdzieś w dal, poza pokład statku. Przestała słuchać, tak jak rodzice często przestają słuchać małych dzieci, żeby dać odpocząć umysłowi bombardowanemu setkami pytań i dziecięcych konfabulacji. Zasłuchała się jedynie we własne myśli, pogrążyła w marzeniach. W tych, które miał spełnić fioletowy ocean.

      – Ten ocean to obcy? – odezwał się Siergiej. – To obca inteligencja?

      – Inteligencja? Taka sama, jaką mają rośliny wabiące owady. To organizm, który do perfekcji opanował sztukę wabienia ofiar. Nic więcej! Tam czeka ją tylko śmierć. Ona chce popełnić samobójstwo!

      – Niech to zrobi – odezwała się Kate, patrząc na dowódcę. Zrozumiała,


Скачать книгу