Koma. Aleksander Sowa
Читать онлайн книгу.się panu podobały?
– Przyznam, że wnikliwie przedstawił pan moralność niektórych kobiet.
– Bo ja znam kobiety. – Laba natychmiast ochoczo wyja-śnia. – Nawet dobrze. Dlatego było mi łatwiej.
– Tak też pomyślałem. Zrobił pan to brutalnie, ale nie można panu odmówić racji. Czasem przejaskrawiał pan niektóre sprawy, ale przyznaję, widać, że wiedział pan, o czym pisze.
– Dziękuję. Zadam panu osobiste pytanie. Mogę?
– Słucham.
– Powiedziałby pan publicznie to, co mi teraz?
Redaktor zastanawia się chwilę. Faktycznie, to prawda, Laba przejaskrawia sprawy związane z seksem, z kobiecą naturą i to w szowinistyczny, wulgarny sposób i każdy mężczyzna, którego kobieta skrzywdziła, przyzna mu rację. Ale to można powiedzieć tylko innemu mężczyźnie.
– Pomogę panu – kontynuuje pisarz. – Proszę posłuchać – mówi, otwierając książkę w sobie znanym miejscu.
Zaczyna czytać: „Każda kobieta, jeśli ją dobrze podkręcić, pozwoli umieścić śpiewającego wzwodem ptaka w swej wodnistej klatce”.
– I co? Przyznałby się pan do tego, że jest w tym racja?
– Nie zrobiłbym tego.
– Dlaczego?
– Z różnych powodów.
– Proszę wymienić – naciska pisarz.
– Bo miałbym przechlapane u kobiet. Okrzyknęłyby mnie szowinistą, chamem, prymitywem.
– No właśnie. A proszę zwrócić uwagę, że psychologowie, niektórzy tak zwani biegli w tej sprawie, oraz dwóch z trzech sędziów ze składu sędziowskiego to były… kobiety.
– Myśli pan, że to miało znaczenie?
– Myślę, że to bez znaczenia nie pozostało. Uznali, że istnieje podobieństwo w postaci Dereka z mojej powieści a mną samym. Uznali też, że istnieją pewne podobieństwa dotyczące zabójstwa opisanego w książce z działaniami mordercy Jankowskiego. Uznali wreszcie, że poziom szczegółowości morderstwa, o które mnie oskarżono, mógł być znany tylko mordercy.
– A co pan ma z tym wspólnego?
– Opis morderstwa w książce był zbyt podobny do zabójstwa Jankowskiego. A że ja jestem autorem książki, to… Rozumie pan?
– Trudno się z tym nie zgodzić.
– A, widzi pan, bardzo łatwo się z tym nie zgodzić. Bo przecież, po pierwsze, szczegóły prawdziwego morderstwa były znane także policji. Przez dwa lata mieli okazję doszukać się tego, czego doszukać się chcieli. Po drugie książkę pisałem jeszcze na studiach, na długo przed tym, jak zamordowano Jankowskiego, a została wydana dopiero trzy lata po jego morderstwie. Po trzecie wreszcie wie pan, o jakie fakty, o jaki poziom szczegółowości chodzi?
– Jagodnikow zwrócił uwagę – dziennikarz zagląda do notatek – na nóż i sznur.
– Narzędzia zbrodni?
– Tak. Zwrócił też uwagę na fakt, że sprzedano je na au-kcji internetowej i że ofiarę wrzucono do rzeki.
– Dobrze. A co sprzedałem na aukcji?
– Telefon?
– No właśnie. Sam pan sobie odpowiedział, redaktorze. To teraz nie musi pan odpowiadać, bo nikomu to nie jest po-trzebne, ale ja panu zadam pytanie. Czym zamordowano Jankowskiego: telefonem czy nożem i sznurem?
Dziennikarz patrzy na rozmówcę i nie odpowiada. Odpo-wiedź okrywa milczeniem. Jednak wywód pisarza robi na nim wrażenie. Trudno nie zgodzić się z kimś, kto twierdzi, że śnieg jest, był i zawsze będzie koloru mąki.
– Czyli twierdzi pan, że pana książka to literatura, a nie zapis zbrodni?
– Oczywiście.
– Czysta fikcja?
– Panie redaktorze, Mario Vargas Llosa powiedział kiedyś, że fikcja jest kłamstwem skrywającym głęboką prawdę.
– Nie pomaga mi pan – komentuje dziennikarz z niepewnym uśmiechem.
– Autor nie wybiera tematów. One wybierają autora.
– Tak pan uważa?
– Morderstwo jest tylko jednym z wątków tej książki. Przeczytam panu fragmenty, które mnie pogrążyły.
– Proszę.
– „Wyciągnąłem spod łóżka sznur, jak wyciąga się obraz-kową historyjkę dla dzieci, by uśpić je bredniami o tym, co za lasem i za górami. Zacząłem rozwijać fabułę sznura i dla uczynienia jej bardziej interesującą wiązałem pętlę. Zajęło mi to dwa miliony lat, w ciągu których dane mi było przemyśleć sześćdziesiąt tysięcy scenariuszy zbrodni. Papieros poparzył mi usta. Wtedy zarzuciłem pętlę na jej szyję”. I dalej: „Zacisnąłem z całej siły pętlę. Przytrzymując wierzgającą Mary jedną ręką, drugą wbiłem jej nóż powyżej lewej piersi” – Laba przerywa na chwilę, by nabrać powietrza w płuca.
– Dlaczego to mi pan czyta?
Laba jest opanowany, a na jego twarzy nie drga ani nawet jeden mięsień. Zupełnie jak w filmowych relacjach z procesu, które przyczyniły się do tego, że opisywano go jako szczególnie okrutnego mordercę – myśli dziennikarz.
– Proszę zwrócić uwagę, ofiara mojego fikcyjnego boha-tera to nie mężczyzna, ale kobieta. Motywem nie jest zazdrość, ale narzędzie zbrodni. Owszem, zostaje sprzedane na aukcji, ale proszę posłuchać dokładnie – mówi, znów odwracając kartki feralnej książki. „Za siedmioma lasami, za siedmioma górami porzucam sznur odcięty od szyi Mary. Japoński nóż sprzedaję na internetowej aukcji”.
– Sznur.
– Tak, sznur – potwierdza Laba. – W realnym świecie to telefon ofiary trafia na aukcję.
– Podobno śledczy znaleźli również dowody, że planował pan zabicie Jankowskiego. – Dziennikarz nie daje się wciągnąć w grę pisarza.
– Ładnie to pan ujął. Już panu wyjaśniam. Chodzi o jedną linijkę. Jedno zdanie. Zresztą przeczytam raz jeszcze: „dane mi było przemyśleć sześćdziesiąt tysięcy scenariuszy zbrodni”. Już pan pojmuje?
– To o to ma chodzić?
– A o co? Jest mowa o planowaniu?
– Raczej o myśleniu.
– Racja – przyznaje pisarz. – Ale w czasie przeszukiwania mojego pokoju u rodziców policjanci znaleźli… Jak oni to ujęli? – zastanawia się chwilę, po czym dodaje: – Znaleźli informacje na temat ofiary. Potem dodali to zdanie i już mieli poszlakę wskazującą, że planowałem zbrodnię. A ziarno do ziarna… Rozumiem pan?
– No a ciało?
– Owszem, zostaje wrzucone do rzeki, ale tylko w rzeczywistości. W książce narrator zastanawia się jedynie, co z nim zrobić. Nie będę gołosłowny. Już panu czytam: „Co ja teraz zrobię? Jak mam wyprosić cię z mojego domu? Porąbać cię i schować w pustej zamrażalce? Wynosić na raty? Fragmentami dokarmiać bezdomne psy, spalić, wrzucić do rzeki, zakopać, zjeść…”.
– Chce pan powiedzieć, że pana bohater tylko zastanawia się nad możliwością wrzucenia zwłok do rzeki?
– A dla pana jest inaczej?
– Proszę mówić dalej.
– Nie zastanawia pana, że nikt – dodaje pisarz – nie zwrócił na to uwagi? Nikt też, nikt –