Manwhore Tom 2 Manwhore + 1. Katy Evans
Читать онлайн книгу.– raz słyszałam, jak jedna go o to prosi – ale to nie powoduje uszczerbku na jego koncie. Jeśli mają na to ochotę, pozwala się karmić winogronami na swoim jachcie, jest bowiem zbyt zepsuty przez kobiety, aby je powstrzymać. Jednak kiedy odchodzą, nie zaszczyca ich ani jednym spojrzeniem. No ale z tobą, Rachel? Wpuścił cię do środka. To on karmił cię na jachcie winogronami. Zjawił się na twoim biwaku nie dlatego, że lubi spać pod namiotem, lecz dlatego, że wiedział, iż ty tam będziesz. Powiedział ci o czwórce – swojej szczęśliwej liczbie. Liczbie, która symbolizuje dla niego wykraczanie poza normę. O Boże, nie miałam świadomości tego, jak blisko mnie do siebie dopuścił, dopóki dzisiaj nie stanęłam przed nim, wygnana z tego, co zdążyło stać się moim prywatnym rajem.
– Tyle bym mu powiedziała, gdyby nie siedział tam ten facet, który opowiadał mi o pracy dla M4. – Wyjmuję dokumenty i podaję je Ginie. – Nie byłam w stanie skoncentrować się na nich, kiedy w gabinecie był Saint.
Czyta cicho:
– Propozycja pracy dla Rachel Livingston… – Odkłada papiery i patrzy na mnie tymi swoimi ciemnymi oczami, które w tej chwili są równie skonsternowane, jak cała ja.
– Interface rozszerza się o wiadomości – wyjaśniam.
Zerka na dokumenty.
– Jeśli ty nie chcesz, to ja biorę tę posadę.
Kopię ją pod stołem.
– Bądź poważna.
– Potrzebuję więcej cukru. – Udaje się do stanowiska z dodatkami, wraca z saszetką cukru i wsypuje go do kawy. – Co człowiek jego pokroju, dyrektor generalny, robi na tego typu spotkaniu? – Marszczy brwi. – Saint jest zbyt inteligentny, Rachel. Chciał mieć pewność, że się zjawisz. On cholernie chce cię w M4. Proponuje ubezpieczenie zdrowotne dla ciebie i najbliższego krewnego. Czyli twojej mamy. Zdajesz sobie sprawę z tego, co to dla ciebie oznacza na gruncie zawodowym?
Mama to moja słabość.
– Tak, zdaję sobie sprawę.
Saint oferuje mi… świat.
Ale świat bez niego nic dla mnie nie znaczy.
– Rachel, chociaż „Edge” cieszy się sporym rozgłosem od czasu… – Rzuca mi przepraszające spojrzenie, ponieważ wie, że nie lubię wspominać o artykule, po czym dodaje: – Ale jak długo to potrwa? Przyszłość tego magazynu nadal wisi na włosku. – Pociąga łyk kawy. – A Interface to Interface. Jego przyszłość jest świetlana. M4, Rachel, to… potężna firma. Żadna z nas nawet nie marzyła o tym, żeby tam pracować. Oni zatrudniają tęgie głowy z całego kraju.
– Wiem – szepczę.
Czemu więc Saint chce, żebym dołączyła do grona jego pracowników? Może pozyskać kogo tylko chce. W każdej dziedzinie życia.
– Założę się, że Wynn każe ci przyjąć tę pracę. Potrzebna nam jej rada. Ona jedyna z nas jest w związku.
– Gina, po raz pierwszy w życiu wyznałam facetowi miłość. Nigdy, dopóki żyję, nie zgodzę się na to, aby został moim szefem. – Z bólem dodaję: – A Saint nie angażuje się w żadne głębsze relacje z pracownicami.
W jej oczach pojawia się niepokój.
– A ty chcesz od niego czegoś więcej niż propozycji pracy.
Bardzo mi wstyd, bo w ogóle na to nie zasługuję. Ale kiwam głową.
Jest we mnie dziura. Tak ogromna i pusta, że bez niego nic nie sprawia mi przyjemności.
Gina ponownie czyta dokument, kręci głową, składa go i mi oddaje. A przez cały ten czas ja wciąż myślami znajduję się w biurowcu M4. Na najwyższym piętrze, w tym pokoju ze szkła, marmuru i chromu. I wciąż czuję zapach Sainta. Synapsy w moim mózgu nie chcą się uspokoić
i nieustannie odgrywają scenę w gabinecie. Każde wypowiedziane przez niego słowo. Każde słowo, które liczyłam, że wypowie, ale on tego nie zrobił. Każdy odcień zieleni, który widziałam w jego oczach – oprócz tej nowej lodowatej zieleni, którą zobaczyłam u niego po raz pierwszy.
Pamiętam jego spojrzenie zawieszone na mojej twarzy, kiedy Merrick zadawał mi pytania. Pamiętam jego głos. Pamiętam, jak to jest stać blisko niego.
Pamiętam, jak westchnął, kiedy wyszłam, jakby właśnie wziął udział w jakiejś batalii.
I jak podniósł potem na mnie wzrok. I go nie odwracał.
Gdy razem z Giną wracamy do domu, bardzo się cieszę, że nie powiedziałam mamie o dzisiejszym spotkaniu. Niepotrzebnie robiłaby sobie nadzieję, którą teraz musiałabym zgasić. Wkładam dokumenty z powrotem do torby, a kiedy wchodzimy do naszego małego, ale przytulnego mieszkania, udaję się do swojego pokoju, zamykam drzwi, kładę się na łóżku i ponownie je wyjmuję.
To po prostu zwyczajna oferta pracy z listą świadczeń, wynagrodzeniem, na które nie zasługuję i które zazwyczaj przysługuje bardziej doświadczonym dziennikarzom… aż natrafiam na coś, co mnie porusza.
Podpis Sainta na końcu umowy.
Wstrzymuję oddech i przez chwilę dotykam jego podpisu. Jest w nim jakaś dziwna energia, jakby to była pieczęć, przez którą kartka wydaje się cięższa.
Wyciągam spod łóżka pudełko po butach, w którym przechowuję drobiazgi mające dla mnie znaczenie. Złoty łańcuszek z literą „R”, który dostałam od mamy. Kierowana impulsem, zakładam go, aby mi przypominał, kim jestem. Córką, kobietą, dziewczyną, człowiekiem. Odsuwam na bok kilka urodzinowych kartek od Wynn i Giny. I znajduję liścik. Liścik, który swego czasu był przytwierdzony do najpiękniejszego bukietu, jaki przywieziono mi do pracy.
Wyjmuję bilecik w kolorze kości słoniowej… i czytam.
Wtedy po raz pierwszy miałam okazję zobaczyć jego pismo. Zakończył wiadomość słowami: „Przyjaciel, który myśli o Tobie, M.”.
Kładę się na łóżku i wpatruję w te słowa.
Mój przyjaciel.
Nie. Moje zlecenie, temat, którego sądziłam, że pragnę, playboy, który stał się moim przyjacielem, który stał się moim kochankiem, który stał się moją miłością.
Teraz on chce być moim szefem, a ja niczego tak bardzo nie pragnę jak jego.
Moje obecne życie
𝗟eżę w łóżku, a on obsypuje rozkosznymi pocałunkami moje ucho. Bez tchu chłonę to uczucie i delektuję się dotykiem jego opalonej skóry na mojej, twardością mięśni napierających na mój brzuch. O Boże. Nie zniosę tego. Pragnę pochłonąć go całego i pragnę, aby on pochłonął mnie, każdy centymetr mojego ciała, i nie wiem nawet, od czego chciałabym, aby zaczął.
Kładzie moje dłonie na swoich ramionach i nachyla się, aby przywłaszczyć sobie moje usta.
– Otwórz, Rachel – mruczy, a w ciemnościach wpatrują się we mnie jego zielone oczy.
– Jesteś prawdziwy? – dyszę. Serce mam w gardle, a płuca próbują wciągnąć choć odrobinę powietrza.
Patrzy na mnie tak, że nie mam pewności, czy to sen, czy wspomnienie. Palcami przesuwa po moich ramionach, zataczając zmysłowe kółka, a ja zamykam oczy. O Boże, Sin. Tak mi dobrze. Szepczę jego imię i niepewnie przesuwam dłońmi po twardym torsie. Boże, wydaje się taki prawdziwy. Tak cudownie prawdziwy. Porusza się dokładnie tak, jak kiedyś się poruszał, całuje tak jak kiedyś i bierze mnie w posiadanie tak jak robił to kiedyś.
Przyszpila mnie do łóżka swoim ciężarem, a ja robię wszystko, byle tylko zbliżyć się do niego jeszcze