Shadow Raptors. Tom 1. Kurs na kolizję. Sławomir Nieściur

Читать онлайн книгу.

Shadow Raptors. Tom 1. Kurs na kolizję - Sławomir Nieściur


Скачать книгу
aż inżynier przemyśli sprawę, Ian wycisnął do ust zawartość kolejnej tubki z odżywką. Przełykając gorzkawą pastę, zastanowił się, czy Duvall słyszy w tym momencie odgłosy przełykania, i doszedł do wniosku, że chyba jednak nie. Gdyby było inaczej, on sam słyszałby zapewne, jak rozmówca przełyka ślinę. O zastosowanej w komunikatorze technologii nie miał bladego pojęcia. Wiedział tylko tyle, że jest skrajnie odmienna i o niebo bardziej zaawansowana od stosowanej w zunifikowanych siłach zbrojnych, a cywilną wyprzedza wręcz o lata świetlne.

      – Zgoda – rozbrzmiało mu nagle w głowie, o wiele głośniej niż poprzednio, jakby Duvall wzmocnił fonię. – Trzydzieści tysięcy za łazik i harmonizację. Gratuluję, pułkowniku, właśnie stał się pan szczęśliwym posiadaczem sigiliańskiego pojazdu zwiadowczego model 0-L1-W1-A…

      – Chwileczkę… – przerwał mu Ian. – Mógłbym pan jeszcze raz przeliterować nazwę?

      – Zero-el-jeden-wu-jeden-a – powtórzył Duvall głoś­no i wyraźnie. – Coś nie tak?

      – Wszystko w porządku – odpowiedział Ian, odwracając głowę, by obserwujący go uważnie Zariba nie dostrzegł wesołości na jego twarzy. – Gdy tylko uporam się z grodziami, znajdę jakiś terminal i przeleję pieniądze.

      – Interesy z panem to przyjemność – powiedział inżynier, po czym się rozłączył.

      Ostrożnie, by nie uszkodzić delikatnej powłoki, Ian wydłubał z ucha komunikator i ponownie otarł urządzenie z zabrudzeń. Następnie położył je na pancerzu łazika.

      – Niepotrzebnie pan czyścił. Powłoka słuchawki absorbuje zanieczyszczenia. Wystarczy ją raz na jakiś czas wymienić. – Zariba wyjął z kieszeni niewielki słoiczek, wypełniony lśniącymi, półprzezroczystymi kulkami żelu. – Rozumiem, że sprawa załatwiona? – spytał.

      – Tak – potwierdził Ian.

      – W takim razie zapraszam do śluzy. – Zariba dwornym gestem wskazał bramkę i połyskujący obok niej panel kontrolny.

      5

      Krążownik „Rubież”, stocznia naprawcza

      Układ planetarny Epsilon Eridani

      – Ty chyba zwariowałeś! Obu wam odbiło! – Sniegowa naskoczyła na Mossa, ledwie zasunęły się za nimi drzwi kabiny komandora. – Rada nigdy się na to nie zgodzi i doskonale o tym wiesz! – wycedziła, zastępując mu drogę.

      – Nikt ich nie będzie pytał. – Wzruszył ramionami, po czym spróbował ją wyminąć.

      Chwyciła go za ramię i zadziwiającą siłą zacisnęła palce, zatrzymując go w miejscu. Trzasnął oderwany rzep pagonu, na podłogę posypały się z cichym brzękiem oficerskie dystynkcje.

      – Katiu! – syknął, oglądając się na drzwi. – Opanuj się!

      – Przepraszam… – jęknęła, po czym opadła na kolana, by pozbierać błyszczące srebrem gwiazdki. Jedna z nich wpadła w szczelinę wentylacyjną i pobrzękując, spadła poziom niżej, pomiędzy obracające się powoli śmigła wentylatora.

      – Zostaw, mam tego cały pojemnik – powiedział. Klepnięciem dłoni przycisnął rzep pagonu.

      Zza załomu korytarza rozległo się szuranie gąsienic robota sanitarnego. Chwilę później maszyna zatrzymała się przed kucającą dziewczyną i wysunęła manipulator, zakończony pokaźną ssawką.

      – Zjeżdżaj stąd! – warknęła na robota Sniegowa, chwytając wypielęgnowanymi palcami ostatnią z dostępnych gwiazdek.

      Manipulator maszyny zakołysał się nad jej głową, po czym szybko cofnął. Automat posłusznie odjechał do tyłu. Szczątkowy moduł z równie szczątkową inteligencją prawidłowo zinterpretował wydaną szorstkim tonem komendę.

      Sniegowa, wciąż zakłopotana, podniosła się i wyciąg­nęła rękę do Mossa.

      – Prawie wszystkie – powiedziała skruszona, przesypując mu dystynkcje na dłoń. – Jeszcze raz przepraszam.

      – W porządku. – Skinął głową i wrzucił niedbale gwiazdki do kieszonki na piersi. – Rozumiem pani zdenerwowanie, pani inżynier, ale na przyszłość upraszałbym o powściągnięcie emocji – powiedział sztywno, mierząc ją surowym spojrzeniem.

      – Przestań! – skarciła go półgłosem, zerkając na kabinę Luposa. – Nie tym razem, Stan. – Drgnęła przestraszona, gdy za jej plecami rozległ się nagle przenik­liwy wizg ssawki. Zakończone szczotką ramię robota opadło, łapczywie pochłaniając odpryśnięte z gwiazdek drobiny srebrnej farby.

      – Więc jak, wchodzisz w to? – zapytał.

      – Nie!

      – Katiu, nie utrudniaj. Jeżeli nie podasz kodów, będziemy zmuszeni wydobyć je od któregoś z techników. A wiesz, gdzie mają powszczepiane chipy blokerów. Chcesz mieć któregoś na sumieniu?

      – Ty… ty draniu! – Odsunęła się od niego, jakby ujrzała coś nieskończenie odrażającego.

      – Kody, Katiu – poprosił. – Wystarczy, że nam je na chwilę udostępnisz. Nikt się o tym nie dowie.

      – Akurat! – prychnęła, cofając się jeszcze bardziej. – Mam unikalny identyfikator. Wszyscy z siódmym poziomem dostępu takie posiadają. W momencie, gdy uruchomicie procedurę manewrową, moje dane wyświetlą się każdemu cholernemu kontrolerowi Związku, jak układ długi i szeroki. To jest jeden scentralizowany system bezpieczeństwa!

      – I tu się mylisz. – Uśmiechnął się szeroko. – Osobiście znam kogoś, kto się z tym upora w pięć minut. Ty również go znasz… – Mrugnął porozumiewawczo.

      – Identyfikatora nie da się wykasować, to jest fizycznie niemożliwe.

      – Ale można go zanonimizować! – oświadczył triumfalnie. – Co ty na to?

      – Nie, nie i jeszcze raz nie – powtórzyła z uporem. – Nie przyłożę do tego ręki. Nie do zniszczenia habitatu. To jest dom dla siedmiu tysięcy ludzi. Jedyny, jaki mają!

      – Do jasnej cholery! Dziewczyno, ruszże w końcu mózgiem! – zirytował się, tym razem już naprawdę. – Skunowie i tak rozwalą tę stację! Inne zresztą również! A potem zdemolują AEgira, z cholernymi enklawami włącznie! Gdybyś zapomniała, ta planeta jest z kolei domem dla pięciu milionów moich rodaków. I również jedynym, jaki mają! Jeśli nie będziesz współpracować, stanie się ich grobem. I wiesz co? To będzie twoja wina! – ostatnie słowa niemal wykrzyczał jej prosto w twarz.

      Sniegowa cofnęła się jeszcze o krok, omal nie potykając o robota pracującego za jej plecami, wierzchem dłoni wytarła spryskane kropelkami śliny czoło.

      – Nie wiesz, co planują obcy – odpowiedziała spokojnie. – Nikt nie wie. Równie dobrze mogą nagle zawrócić. Są sprytni, ale również nieprzewidywalni. Pamiętasz ich ten jakoby niemożliwy desant na Sigil? – zapytała, strzepując z rękawa nieistniejący pyłek. – Oczywiście, że pamiętasz! – odpowiedziała, zanim zdążył otworzyć usta. – Na co zdały się wtedy te wasze przewidywania, ekstrapolacje, cały ten genialny plan? Autonomia do tej pory robi bokami, Związek też. W ogóle wy, planetarni, macie dziwny talent do rozwiązywania problemów cudzym kosztem – zakończyła ponuro.

      Stanley milczał przez chwilę, zbierając myśli.

      – Masz rację, są nieprzewidywalni – przyznał w końcu. – Ale musisz też zrozumieć, że tym razem nie chodzi o kilka rafinerii na Sigilu, ani nawet o te nieszczęsne instalacje, które właśnie niszczą. To wszystko jest do odtworzenia… – Machnął niecierpliwie ręką,


Скачать книгу