Gomorra. Roberto Saviano
Читать онлайн книгу.Nauczyć się zawodu od Włochów, od drobnych przedsiębiorców z Las Vegas, skończyć z produkcją tandety i przestawić się na produkcję ubiorów najwyższej jakości. Zająć miejsce, wejść w układy, przejąć metody pracy włoskich producentów z szarej strefy i wykonywać tę samą robotę. Tyle tylko, że trochę taniej i szybciej.
Pasquale wyjął z walizki ciemny materiał. Miał z niego wykroić i uszyć ubranie w zakładzie, w którym był zatrudniony. Tymczasem robił to tutaj, na biurku, przed kamerą rejestrującą jego ruchy i przekazującą obraz na ogromny ekran powieszony za jego plecami. Stała przed nim dziewczyna z mikrofonem przy ustach, która tłumaczyła na język chiński komentarze Pasquale. To była piąta lekcja.
– Musicie zwrócić szczególną uwagę na szwy. Szew powinien być bardzo lekki, ale nie niewidzialny.
Chiński trójkąt. San Giuseppe Vesuviano, Terzigno, Ottaviano, to główne ośrodki chińskiej produkcji odzieżowej. Wszystko, co dzieje się w chińskich społecznościach w całych Włoszech, zdarzyło się już w Terzigno. Pierwsze warsztaty, pierwsza produkcja, pierwsze zabójstwa. Tutaj został zamordowany Wang Dingjm, czterdziestoletni imigrant, który przyjechał samochodem z Rzymu, zaproszony przez znajomych na jakąś uroczystość. Zaprosili go, a potem strzelili mu w skroń. Wang był jednym z tych, których nazywa się głową węża – był przewodnikiem. Pracował dla kryminalnej organizacji z siedzibą w Pekinie, która przerzucała nielegalnie do Włoch obywateli chińskich. Często „głowy węża” wchodzą w konflikt z przedsiębiorcami poszukującymi taniej siły roboczej, dzieje się tak wtedy, gdy nie dostarczą zamówionej liczby ludzi. I tak jak zabija się dealera narkotyków, gdy zatrzymuje dla siebie część zysku, tak samo likwiduje się „głowę węża”, gdy oszukuje na ludzkim towarze. Ale nie tylko mafiosi kończą w ten sposób. Na drzwiach zakładu przyczepione było zdjęcie drobnej dziewczyny o miłej buzi, różowych policzkach i rzęsach pociągniętych tuszem. Znajdowało się w miejscu, gdzie tradycyjnie można by się spodziewać żółtej twarzy Mao. Ta dziewczyna to Zhang Xiangbi, zamordowana i wrzucona do studni. Parę lat temu pracowała właśnie tutaj. Była w ciąży. Pewien mechanik z tych stron zwrócił na nią uwagę; często przechodziła obok jego warsztatu, spodobała mu się i to był dla niego wystarczający powód, żeby ją mieć. Chińczycy pracują jak mrówki, poruszają się bezgłośnie jak węże, są bardziej milczący niż głuchoniemi, nie mają wolnej woli i na wszystko się zgadzają. Tak przynajmniej wszyscy albo prawie wszyscy o nich myślą. A jednak Zhang stawiła opór i próbowała ucieczki, kiedy mechanik stał się zbyt nachalny. Nie mogła jednak nigdzie się poskarżyć. Była Chinką i musiała pozostać niewidzialna. Mężczyzna spróbował po raz drugi i tym razem nie ścierpiał oporu dziewczyny. Zmasakrował ją kopniakami, po czym podciął jej gardło i wrzucił ciało do studni artezyjskiej, gdzie potem długo leżało, puchnąc od wilgoci. Pasquale słyszał tę historię, wstrząsnęła nim. Za każdym razem, gdy przyjeżdżał na lekcje, odwiedzał brata zamordowanej dziewczyny i pytał, jak mu się powodzi, czy mu czegoś nie potrzeba. Za każdym razem słyszał tę samą odpowiedź: „Nie, dziękuję”.
Bardzo się przywiązałem do Pasquale. Kiedy mówił o tkaninach, przypominał proroka. W sklepach był bardzo pedantyczny, zwracał uwagę na najmniejszy szczegół. Nie można było z nim spacerować, bo zatrzymywał się przed każdą wystawą sklepową, krytykując krój marynarki czy też wstydząc się za krawca, który zaprojektował spódniczkę. Był w stanie przewidzieć wytrzymałość spodni, sukienki czy męskiego ubrania. Wiedział, ile razy będzie można wyprać tkaninę, zanim ubiór straci fason. Pasquale wprowadził mnie w skomplikowany świat tekstyliów. Zacząłem odwiedzać go w domu. Jego rodzina, żona i troje dzieci, wprawiała mnie w dobry nastrój. Byli zawsze zawsze czymś zajęci, lecz nie było w ich domu chaosu ani rozgardiaszu. Także tego wieczoru młodsze dzieci biegały po mieszkaniu na bosaka, nie robiąc hałasu. Pasquale włączył telewizor, zmienił kilka kanałów, po czym zatrzymał się na jednym i patrzył nieruchomo w ekran, mrużąc oczy jak krótkowidz, chociaż przecież miał doskonały wzrok. Przedtem też nikt się nie odzywał, ale teraz cisza wydawała się gęsta i ciężka. Luisa, żona Pasquale, czegoś się domyśliła, zbliżyła się do telewizora i podniosła rękę do ust, jak ktoś, kto jest świadkiem strasznego wydarzenia i próbuje powstrzymać się od krzyku. W telewizji transmitowano uroczystość rozdania Oscarów. Angelina Jolie szła powoli po czerwonym chodniku, ubrana w przepiękny kostium z białego gładkiego jedwabiu. Model szyty na miarę, jeden z tych, które najsławniejsi włoscy dyktatorzy mody ofiarowują wielkim gwiazdom. Ten kostium uszył Pasquale w Arzano, w zakładzie krawieckim z szarej strefy. Powiedziano mu tylko: „To pojedzie do Ameryki”. Pasquale szył już wiele razy dla amerykańskich klientów. Ten komplet pamiętał doskonale. Pamiętał dokładnie wszystkie wymiary. Wycięcie przy szyi, obwód nadgarstka. I spodnie. Pamięta, jak wygładzał ręką szwy po wewnętrznej stronie nogawek, wyobrażając sobie ciało, które będą okrywać. Ciało absolutnie pozbawione erotyzmu, jak wyobraża je sobie każdy krawiec: kinetyka mięśni, rzeźba kości. Ciało, które należy okryć, znajdując wspólny mianownik między mięśniami, kośćmi a postawą. Po tkaninę pojechał do portu, jeszcze pamiętał ten dzień. Zamówiono wtedy u niego trzy ubiory, nie dając mu żadnych bliższych informacji. Zleceniodawcy wiedzieli, dla kogo są przeznaczone, ale nikt nie powiedział mu na ten temat ani słowa.
W Japonii krawiec, który uszył suknię ślubną żony następcy tronu, został zaproszony na oficjalne przyjęcie; berlińska gazeta poświęciła sześć stron krawcowi pierwszej niemieckiej pani kanclerz. Chwalono jego umiejętności, doskonałe rzemiosło, fantazję i gust. Pasquale był przepełniony gniewem; gniewem, który dławił go w środku. Bo przecież każdy ma prawo do satysfakcji, zasługi powinny być uznane i docenione. Czuł w sobie, w jakiejś części wątroby czy żołądka – nie potrafiłby tego określić – że zrobił świetną robotę, i pragnął, żeby ktoś mu to przyznał. Wiedział, że na to zasługuje. Ale nikt mu niczego nie powiedział. Dowiedział się przez przypadek. Gniew dla samego gniewu, bezcelowy, po którego stronie są wszystkie możliwe racje, ale nic z tego nie wynika. Pasquale nie będzie mógł się nawet nikomu pochwalić. Nie będzie mógł powiedzieć, oglądając następnego dnia gazetowe zdjęcia z oscarowej gali: „To ja uszyłem ten kostium”. Nikt by w to nie uwierzył. Ceremonia rozdawania Oscarów, Angelina Jolie ubrana w kostium uszyty w Arzano przez Pasquale. Szczyty i niziny. Miliony dolarów i 600 euro na miesiąc. Kiedy zrobiłeś wszystko, co mogłeś, kiedy twoje zdolności, talent, zręczność i poczucie obowiązku połączyły się i wydały wspaniałe owoce, i kiedy wszystko to niczego nie zmienia, masz ochotę położyć się z twarzą zanurzoną w nicości, pogrążyć się w próżni. Zniknąć, pozwolić, żeby nad tobą mijały minuty i godziny, zanurzyć się w ruchomych piaskach. I nic już nie robić. Tylko oddychać, nic więcej. I tak nic nigdy nie zmieni twojego życia. Nawet kostium uszyty dla Angeliny Jolie na ceremonię rozdania Oscarów. Pasquale wyszedł z domu, nie zamykając nawet za sobą drzwi. Luisa wiedziała, gdzie się skierował. Pojechał do Secondigliano. Wiedziała też, z kim się tam spotka. Rzuciła się na tapczan i zanurzyła twarz w poduszce jak mała dziewczynka. Nie wiem dlaczego, ale kiedy Luisa zaczęła płakać, przyszły mi do głowy słowa Vittoria Bodiniego o tym, co robili chłopi z Południa, żeby nie powołano ich do wojska, żeby nie zapełniać okopów pierwszej wojny światowej, nie bronić granic, o których nie wiedzieli nawet, że istnieją. Bodini pisał:
„W czasie wojny chłopi i przemytnicy / wkładali sobie pod pachy liście Xanti-Yaca / wywołujące gorączkę. / Dreszcze udawanej malarii, sztuczna gorączka, / od której dzwoniły zęby / były ich sądem / nad rządzącymi i nad historią”.
Płacz Luisy był jak gorączka tych chłopów: osądzał rząd i historię. To nie był wyraz żalu z powodu doznanej krzywdy. To nie był nawet wybuch rozpaczy. Płacz Luisy był jak uwspółcześniony rozdział Kapitału Marksa,