.
Читать онлайн книгу.potrzebą zwracała się do Adele, a kiedy była zmęczona, wspinała się na jej kolana i obserwowała mnie melancholijnym wzrokiem, trzymając kciuk w buzi. Czyżby w tak krótkim czasie dziewczynki nauczyły się żyć beze mnie? A może były tak zmęczone tym, co widziały i słyszały przez ostatnie miesiące, że teraz lęk przed cierpieniem, o którym przypomniałam, nie pozwalał im się do mnie zbliżyć? Tego nie wiem. Jedno jest pewne, nie ośmieliłam się od razu zapowiedzieć: spakujcie się, wyjeżdżamy. Zostałam kilka dni, znowu się nimi zajmowałam. A moi teściowie ani razu się nie wtrącili, co więcej, przy pierwszej okazji, kiedy Dede w akcie nieposłuszeństwa próbowała odwołać się do ich autorytetu, wycofali się, by uniknąć konfliktów.
Zwłaszcza Guido bardzo uważał, aby nie poruszać drażliwych tematów, i w pierwszym okresie ani razu nie wspomniał o rozpadzie małżeństwa jego syna. Po kolacji, kiedy Dede i Elsa szły do łóżek, a on z grzeczności towarzyszył mi jeszcze chwilę, zanim w końcu nie zamknął się w swoim gabinecie, by pracować do późnej nocy (Pietro najwyraźniej od ojca przejął ten tryb życia), na jego twarzy malowało się zażenowanie. Zazwyczaj szukał ratunku w polityce: w coraz większym kryzysie kapitalizmu, w uzdrawiającej sile prostoty, w coraz bardziej rozległych strefach wykluczenia, w trzęsieniu ziemi we Friuli – jako symbolu tymczasowości panoszącej się we Włoszech, w wielkich trudnościach, z jakimi boryka się lewica, dawne partie i drobne ugrupowania. Ani razu nie był ciekaw mojej opinii, a ja nawet się nie wysiliłam, aby jakąkolwiek mieć. A jeśli już zachęcał mnie do dyskusji, skupiał się na mojej książce, której włoskie wydanie zobaczyłam po raz pierwszy właśnie w domu teściów: ten skromny i niepozorny tomik przyszedł pocztą razem z mnóstwem innych książek i czasopism, które nieustannie kumulowały się na stolikach i czekały na swoją kolej, aż ktoś je przejrzy. Pewnego wieczoru rzucił od niechcenia jakieś pytanie, a ja, przekonana, że książki nie czytał i nigdy nie przeczyta, przedstawiłam fundamentalne kwestie i zacytowałam kilka linijek. Zazwyczaj słuchał mnie z uwagą. Tylko przy jednej okazji wysunął uczoną krytykę na temat błędnie przytoczonego cytatu z Sofoklesa i przybrał profesorski ton, który wprawił mnie w zawstydzenie. Ten mężczyzna cieszył się wielkim autorytetem, chociaż autorytet to czasami tylko patyna i niewiele trzeba, żeby na kilka minut popękała i ukazała całkiem inną i nie tak budującą postać. Na moją wzmiankę o feminizmie z Guida nagle opadła maska powściągliwości, w jego oczach pojawiła się nieoczekiwana złośliwość, twarz mu poczerwieniała – choć zazwyczaj była anemicznej barwy – i zaczął z sarkazmem wygłaszać gdzieś zasłyszane slogany: seksie, seksie, powiedz przecie, kto ma orgazm na tym świecie? żadna; oraz: nie jesteśmy machinami do reprodukcji, lecz kobietami walczącymi o wyzwolenie. Tak przy tym chichotał, że jego twarz robiła się coraz bardziej czerwona. Kiedy zorientował się, jak niemile mnie zaskoczył, chwycił okulary, wyczyścił je z dbałością i zaszył się w gabinecie.
Wieczorami Adele prawie zawsze milczała, ale szybko zrozumiałam, że oboje tylko czekają na okazję, żeby mnie sprowokować do poważnej rozmowy. Ponieważ robiłam zręczne uniki, w końcu mój teść postanowił na swój sposób podjąć temat. Kiedy Dede i Elsa pożegnały się na dobranoc, on zapytał wnuczki poczciwie:
– Jak nazywają się te dwie śliczne panienki?
– Dede.
– Elsa.
– I co dalej? Dziadek chce usłyszeć wasze pełne imię i nazwisko.
– Dede Airota.
– Elsa Airota.
– Airota jak?
– Jak tatuś.
– I kto jeszcze?
– I dziadek.
– A mama jak się nazywa?
– Elena Greco.
– A wy się nazywacie Greco czy Airota?
– Airota.
– Pięknie. Dobranoc, skarby, słodkich snów.
Jak tylko Adele wyprowadziła dziewczynki z pokoju, mówił dalej, jakby kontynuował myśl związaną z odpowiedziami wnuczek: dowiedziałem się, że do rozpadu małżeństwa doszło z winy Nina Sarratorego. Aż podskoczyłam na krześle. Potwierdziłam skinieniem głowy. On się uśmiechnął i zaczął wychwalać Nina, ale już nie z absolutną aprobatą jak w minionych latach. Nazwał go młodzieńcem niezwykle inteligentnym, który zna się na rzeczy, ale – położył tu nacisk na spójnik przeciwstawny – jest jak chorągiewka na wietrze, i powtórzył to, jakby sprawdzał, czy dobrał właściwe określenie. Potem oznajmił: jego ostatnie teksty nie spodobały mi się. I z nieoczekiwaną pogardą w głosie zaliczył go do rzeszy tych, którzy uważają, że trzeba jak najszybciej przyswoić sobie sposoby kierowania machiną neokapitalizmu, a nie kontynuować walkę o przemianę stosunków społecznych i warunków produkcji. Każde z użytych słów brzmiało jak obelga.
Tego już nie zniosłam. Usiłowałam go przekonać, że jest w błędzie, i właśnie kiedy cytowałam teksty Nina, które wydawały mi się bardzo radykalne, a Guido słuchał mnie i wydawał głuche pochrząkiwania, jak zawsze, kiedy oscylował między aprobatą a dezaprobatą, weszła Adele. W jednej chwili zamilkłam, byłam bardzo poruszona. Mój teść przez kilka minut mówił już łagodniejszym tonem (nikomu dzisiaj nie jest łatwo odnaleźć się w marazmie włoskiego kryzysu i mogę zrozumieć, że młodzi ludzie mają z tym problem, zwłaszcza jeśli kieruje nimi wola działania), potem wstał i skierował się w stronę gabinetu. Ale zanim zniknął za drzwiami, rozmyślił się. Stanął w progu i powiedział wolno i dobitnie: ale nie każda metoda jest dobra, a Sarratore to inteligent bez tradycji, woli przypodobać się temu, kto jest u władzy, niż bić się za jakąś ideę; będzie z niego bardzo usłużny pracownik. Zamilkł, jakby się wahał, czy powiedzieć to, co miał na końcu języka. Ale mruknął tylko „dobranoc” i wyszedł.
Poczułam na sobie spojrzenie Adele. Ja też muszę wyjść, pomyślałam, muszę się wykręcić, że jestem zmęczona. Jednocześnie miałam nadzieję, że Adele powie coś pojednawczego, co mnie uspokoi, dlatego zapytałam:
– Co to znaczy, że Nino to inteligent bez tradycji?
Popatrzyła na mnie ironicznie.
– Że jest nikim. A ten, kto jest nikim, zrobi wszystko, żeby stać się kimś. Wniosek z tego taki, że pan Sarratore jest człowiekiem niewiarygodnym.
– Ja też jestem inteligentką bez tradycji.
Uśmiechnęła się:
– Ty też, zgadza się. I też jesteś niewiarygodna.
Cisza. Adele wypowiedziała to zdanie ze spokojem i bez żadnych emocji, jakby ograniczała się do stwierdzenia pewnego stanu rzeczy. Ale ja i tak poczułam się urażona.
– Co masz na myśli?
– To, że powierzyłam ci własnego syna, a ty postąpiłaś z nim nieuczciwie. Skoro chciałaś innego mężczyznę, po co wychodziłaś za Pietra?
– Nie wiedziałam, że chcę innego.
– Kłamiesz.
Zawahałam się, potem przyznałam:
– Owszem, kłamię, ale dlatego, że mnie zmuszasz do udzielania linearnych wyjaśnień, a linearne wyjaśnienia mają to do siebie, że prawie zawsze są kłamstwami. Ty też mówiłaś źle o Pietrze, stałaś po mojej stronie. I co, kłamałaś?
– Nie. Ja naprawdę stałam po twojej stronie, ale w ramach pewnej umowy, której powinnaś była dotrzymać.
– Jakiej umowy?
– Że zostaniesz z mężem i z dziećmi. Stałaś się jedną z Airotów,