Historia zaginionej dziewczynki. Elena Ferrante
Читать онлайн книгу.Solarów oglądał i robił straszliwe rzeczy, pozostał chłopakiem z dzielnicy i nadal był przekonany – a może tylko udawał, kto wie, żeby zrobić mi przyjemność – że ja mam władzę, taką, jaką posiadają ludzie wykształceni, bo skończyłam studia, bo mówię po włosku, bo piszę książki. Odparłam ze śmiechem: w Niemczech tylko ty kupiłeś moją książkę. I wypytałam go o żonę i dzieci. Odpowiadał monosylabami, tymczasem wyciągnął mnie na plac. Tam oznajmił mi uprzejmym tonem:
– Teraz musisz przyznać mi rację.
– W czym?
– Chciałaś jego, a mnie okłamywałaś.
– Byłam tylko dziewczynką.
– Nie, byłaś wystarczająco duża. I o wiele mądrzejsza. Nawet nie wiesz, jak bardzo mnie skrzywdziłaś, pozwalając mi wierzyć, że zwariowałem.
– Przestań.
Zamilkł, a ja cofnęłam się w stronę sklepu. Poszedł za mną, zatrzymał mnie w progu. Przez kilka chwil wpatrywał się w Nina, który siedział w kącie. Mruknął:
– Jeśli ciebie też skrzywdzi, daj mi znać.
Roześmiałam się:
– Jasne.
– Nie śmiej się, rozmawiałem z Liną. Ona dobrze go zna, mówi, że nie powinnaś mu ufać. My cię szanujemy, a on nie.
Lila. Posłużyła się Antoniem, uczyniła go swoim posłańcem, który ma mnie przestrzec przed ewentualną porażką. Gdzie się zaszyła? Zobaczyłam, że stoi z boku i bawi się z dziećmi Marisy, ale tak naprawdę oczami jak dwie szparki obserwuje każdego z nas. I na swój sposób wszystkimi steruje: Carmen, Alfonsem, Marisą, Enzem, Antoniem, swoim synem i dziećmi innych, a może nawet samymi właścicielami tego sklepu. Znowu powtórzyłam sobie w duchu, że nie dam jej żadnej władzy nad sobą, że ten długi okres już dobiegł kresu. Na koniec jeszcze raz mocno mnie przytuliła, jakby próbowała mnie wchłonąć. A gdy żegnałam się z innymi, po raz kolejny zwróciłam uwagę na Alfonsa i tym razem już wiedziałam, co mnie w nim zaniepokoiło. Z jego twarzy zniknęły nieliczne cechy, które świadczyły o tym, że jest synem don Achillego i Marii oraz bratem Stefana i Pinuccii. Za to w niewytłumaczalny sposób, z tymi długimi i związanymi w kucyk włosami, przypominał Lilę.
11
Po powrocie do Florencji porozmawiałam z Pietrem o naszej separacji. Strasznie się pokłóciliśmy. W tym czasie Adele, zamknąwszy się z dziewczynkami w swoim pokoju, usiłowała odizolować je i siebie od awantury. W pewnym momencie dotarło do nas, że przesadzamy i że jednocześnie obecność córek nie pozwala nam przesadzić tak, jak tego naprawdę potrzebowaliśmy. Wyszliśmy więc, żeby kąsać się wzajemnie na ulicy. W końcu Pietro gdzieś zniknął, nie wiem, dokąd poszedł. Mną nadal targał gniew, nie chciałam go więcej ani widzieć, ani słyszeć. Wróciłam do domu. Dziewczynki spały, a Adele siedziała w kuchni i czytała. Powiedziałam:
– Widzisz, jak mnie traktuje?
– A ty?
– Co ja?
– Czy ty widzisz, jak jego traktujesz? Jak go potraktowałaś?
Odwróciłam się na pięcie i zamknęłam w swoim pokoju, głośno trzasnąwszy drzwiami. Pogarda, z jaką wypowiedziała te słowa, zaskoczyła mnie i ubodła. Po raz pierwszy tak otwarcie zwróciła się przeciwko mnie.
Następnego dnia wyjechałam do Francji obarczona poczuciem winy, wywołanym przez płacz dziewczynek, i książkami, które miałam w drodze przestudiować. Jednak im usilniej skupiałam się na lekturze, tym bardziej tekst mieszał się z myślami o Ninie, o Pietrze, o moich córkach, z wygłoszoną przez Carmen apologią na temat Pasqualego, ze słowami Antonia, z przeistoczeniem Alfonsa. Do Paryża dotarłam wycieńczona i zagubiona jak nigdy. Ale już na dworcu, kiedy dostrzegłam sylwetkę młodszej z właścicielek wydawnictwa, ogarnęła mnie radość i odnalazłam przyjemność przekraczania własnych barier, w której zasmakowałam, gdy byłam z Ninem w Montpellier. Tym razem nie było żadnych hoteli ani monumentalnych auli, wszystko wyglądało dużo skromniej. Obie panie woziły mnie po dużych i małych miasteczkach: dzień spędzałyśmy w drodze, a wieczór na prezentacji w księgarni albo w prywatnych mieszkaniach. Jeśli chodzi o jedzenie i spanie – tylko kuchnia domowa, jakieś łóżko polowe, czasami kanapa.
Byłam bardzo zmęczona, coraz mniej zważałam na wygląd, schudłam. Ale podobałam się wydawczyniom i czytelnikom, z którymi codziennie się spotykałam. Jeżdżąc to tu, to tam, rozmawiając z takim czy owakim w obcym dla mnie języku, którym wkrótce całkiem nieźle władałam, powoli na nowo odkryłam w sobie umiejętność, którą się wykazałam lata temu, przy okazji wydania pierwszej książki: w naturalny sposób przekształcałam drobne fakty z życia prywatnego w publiczną refleksję. Co wieczór z powodzeniem improwizowałam, opierając się na własnym doświadczeniu. Opowiadałam o środowisku, w którym się wychowałam, o biedzie i poniżeniu, o męskiej, a także kobiecej wściekłości, o Carmen, o jej więzi z bratem i o usprawiedliwianiu jego brutalnych akcji, których jej zdaniem nie był w stanie się dopuścić. Opowiadałam o tym, jak od dziecka obserwowałam na przykładzie własnej matki, ale też innych kobiet, najbardziej upokarzające strony życia rodzinnego, macierzyństwa, uległości wobec mężczyzn. Opowiadałam o tym, jak łatwo dla miłości do mężczyzny splamić się podłością wobec innych kobiet, wobec własnych dzieci. Opowiadałam o trudnych kontaktach z feministycznymi grupami we Florencji i w Mediolanie, i nagle to doświadczenie, którego dotychczas nie doceniałam, okazało się istotne, bo dokonując bolesnej samoanalizy na forum publicznym, odkryłam, jak wiele się nauczyłam. Opowiadałam o tym, jak od zawsze usiłowałam narzucić sobie męską formę inteligencji – co wieczór zaczynałam od tego, że czuję się wymyślona przez mężczyzn, skolonizowana przez ich wyobraźnię – i jak ostatnio zobaczyłam, że przyjaciel z lat dziecinnych na wszystkie sposoby próbuje dokonać czegoś odwrotnego: dobyć z siebie kobietę.
Często pomysły czerpałam z owych trzydziestu minut spędzonych w sklepie Solarów, ale uświadomiłam to sobie stosunkowo późno, być może dlatego, że ani razu nie przyszła mi na myśl Lila. Nie wiem dlaczego, ale przy żadnej okazji nie wspomniałam o naszej przyjaźni. Prawdopodobnie wydawało mi się, że choć to ona wciągnęła mnie w burzę własnych pragnień i dążeń naszych przyjaciół z dzieciństwa, nie potrafiła odczytać tego, co miałyśmy przed oczami. Czy widziała to, co ja w ułamku sekundy zobaczyłam u Alfonsa? Czy zastanawiała się nad tym? Wykluczone. Ugrzęzła w toczącej się w dzielnicy walce, i to jej wystarczało. Ja natomiast, w tamtych dniach spędzonych we Francji, znalazłam się w samym sercu chaosu, a mimo to dysponowałam narzędziami niezbędnymi do tego, żeby wyodrębnić rządzące nim prawa. I to przekonanie, utrwalone przez sukces, jaki odniosła moja książka, pomagało mi kontrolować niepokój, z którym spoglądałam w przyszłość, jakby moja umiejętność dopasowywania kawałków układanki za pomocą słowa mówionego i pisanego potrafiła także dopasować je w rzeczywistości. Powtarzałam sobie: upada wartość związku, upada wartość rodziny, upadają wszelkie kulturowe ograniczenia, wszelkie ewentualne socjaldemokratyczne porozumienia, a jednocześnie wszystko usiłuje brutalnie przybrać inną postać, która dotychczas była nie pod pomyślenia: ja i Nino, suma naszych dzieci, hegemonia klasy robotniczej, socjalizm i komunizm, a przede wszystkim nieprzewidywalny podmiot, kobieta, ja. Z każdym dniem, z każdym kolejnym spotkaniem coraz bardziej utożsamiałam się z ideą o powszechnym rozpadzie i o rodzących się nowych strukturach.
Tymczasem z duszą na ramieniu dzwoniłam do Adele, rozmawiałam z dziewczynkami, a one odpowiadały mi monosylabami albo pytały bez ustanku: kiedy wrócisz? Przed Bożym Narodzeniem spróbowałam uwolnić się od moich wydawczyń,