Historia zaginionej dziewczynki. Elena Ferrante
Читать онлайн книгу.Ferraro, nauczyciel i bibliotekarz.
Pani Oliviero, nauczycielka.
Pan Gerace, nauczyciel w gimnazjum.
Pani Galiani, nauczycielka w liceum.
Pozostałe postaci:
Gino, syn aptekarza i pierwszy chłopak Eleny. Przywódca dzielnicowej grupy faszystów, pada ofiarą ataku i zostaje zamordowany przed własną apteką.
Nella Incardo, kuzynka pani Oliviero.
Armando, lekarz, syn profesor Galiani. Żonaty z Izabellą, z którą ma syna o imieniu Marco.
Nadia, studentka, córka profesor Galiani, była dziewczyna Nina. Należy do walczącego ugrupowania politycznego. Wiąże się z Pasqualem Pelusem.
Bruno Soccavo, przyjaciel Nina Sarratorego i dziedzic rodzinnego zakładu wędliniarskiego. Zostaje zamordowany we własnej fabryce.
Franco Mari, chłopak Eleny podczas pierwszych lat na uniwersytecie, później działacz polityczny. W zasadzce zastawionej przez faszystów traci oko.
Silvia, studentka i aktywistka. Owocem jej krótkiego związku z Ninem Sarratorem jest syn Mirko.
Wiek dojrzały.
Historia zaginionej dziewczynki
1
Począwszy od 1976 roku aż do 1979, kiedy przeprowadziłam się z powrotem do Neapolu, unikałam stałych kontaktów z Lilą. Nie było łatwo. Ona próbowała siłą wedrzeć się do mojego życia: początkowo ją ignorowałam, potem tolerowałam, aż w końcu uległam. Ale choć zachowywała się tak, jakby pragnęła jedynie być przy mnie blisko w tak trudnej chwili, nie potrafiłam zapomnieć o pogardzie, z jaką mnie potraktowała.
Dzisiaj myślę, że gdyby chodziło tylko o wyzwisko – kiedy powiedziałam jej o Ninie, wrzasnęła przez telefon: jesteś kretynką, a nigdy dotąd nie zwracała się do mnie w taki sposób – złość prędko by minęła. W rzeczywistości bardziej od wyzwiska zraniła mnie wzmianka o Dede i Elsie. Pomyśl o tym, jak skrzywdzisz córki, ostrzegała mnie. W pierwszej chwili nie zwróciłam na to uwagi, z czasem jednak te słowa nabrały większego znaczenia i często wracałam do nich myślami. Lila nie przejawiała nawet minimalnego zainteresowania Dede i Elsą, z pewnością nawet nie pamiętała ich imion. Za każdym razem kiedy przez telefon opowiadałam jej o takiej czy innej inteligentnej odpowiedzi córek, ucinała krótko i zmieniała temat. A gdy po raz pierwszy spotkała je w mieszkaniu Marcella Solary, spojrzała tylko z roztargnieniem i rzuciła jakiś ogólnik, w ogóle nie zwróciwszy uwagi na to, jak ładnie są ubrane i uczesane, jakie są zdolne pomimo młodego wieku, jak pięknie potrafią się wysławiać. A przecież to ja je urodziłam, ja je wychowałam, były częścią mnie, jej odwiecznej przyjaciółki: powinna była mile połechtać moją matczyną dumę – jeśli nie z życzliwości, to przynajmniej z grzeczności. Ona jednak nawet serdecznie nie zażartowała, zachowała całkowitą obojętność. Dopiero teraz przypomniała sobie o dziewczynkach – z pewnością przez zazdrość, bo ja wzięłam sobie Nina – i postanowiła pokazać mi, jaka ze mnie zła matka, że w pogoni za własnym szczęściem gotowa jestem zadać im ból. Na samą myśl ogarniała mnie wściekłość. Bo czy Lila przejmowała się Gennarem, kiedy zostawiła Stefana? Kiedy podrzucała syna sąsiadce i sama szła do fabryki? Kiedy wysłała go do mnie? Owszem, mam swoje na sumieniu, ale bez wątpienia jestem lepszą matką niż ona.
2
W tamtych latach bez ustanku borykałam się z takimi myślami. Jakby Lila, która przecież o Dede i Elsie wypowiedziała tylko to jedno przewrotne zdanie, wzięła na siebie rolę obrońcy moich córek, a ja z tego powodu za każdym razem, kiedy je zaniedbuję i skupiam się na sobie, muszę udowadniać, że nie ma racji. Ale tak naprawdę chodziło tylko o wytwór mojego złego nastroju, bo ja przecież nie wiedziałam, co ona sądzi o moich matczynych poczynaniach. Tylko ona może to zdradzić, jeśli naprawdę zdoła wedrzeć się do tego długiego splotu słów i zmienić ich ciąg, wprowadzić brakujące ogniwa i ukradkiem wyrzucić inne, żeby tekst powiedział o mnie więcej niż ja sama. Liczę na tę ingerencję, czekam na nią od chwili, kiedy zaczęłam spisywać naszą historię. Ale żeby sprawdzić, czy do niej doszło, muszę dotrzeć do końca, w przeciwnym razie utknę po drodze. Piszę już zbyt długo i jestem zmęczona, coraz trudniej jest mi utrzymać wątek opowieści, który wije się w chaosie lat, małych i wielkich epizodów, nastrojów. Dlatego albo pomijam fakty z własnego życia i skupiam się na Lili i jej perypetiach, albo co gorsza, daję się wciągnąć w wir moich przygód tylko dlatego, że łatwiej przelać je na papier. Muszę dokonać jakiegoś wyboru. Nie mogę jednak zdecydować się na pierwszą drogę, bo sama natura naszej przyjaźni zakłada możliwość dotarcia do Lili tylko wtedy, jeśli będę miała na uwadze siebie samą: gdy odsunę się na bok, stracę ją z pola widzenia. Druga też nie wchodzi w grę. Ona z pewnością tylko czeka, aż zacznę coraz obszerniej opowiadać o własnych doświadczeniach. Powiedziałaby mi wtedy: zdradź nam, jak potoczyło się twoje życie, kogo obchodzi moje, przyznaj, że nawet ty masz je gdzieś. I zakończyłaby: ja to same bazgroły, nie nadaję się na książkę, zostaw mnie w spokoju, nie opowiada się przecież o tym, co skreślone.
Co robić? Czy mam jej po raz kolejny przyznać rację? Zgodzić się z tym, że dorosłość polega na usuwaniu się w cień, na umiejętności ukrywania się tak, żeby w końcu całkiem zniknąć? Zaakceptować fakt, że im jestem starsza, tym mniej wiem o Lili?
Dzisiaj rano wzięłam w karby zmęczenie i właśnie siadam do biurka. Teraz, kiedy zbliżam się do najbardziej bolesnego wydarzenia w naszej historii, chcę zaprowadzić na papierze równowagę między mną a nią, choć w życiu nie udało mi się jej odnaleźć nawet w sobie.
3
Z Montpellier pamiętam wszystko z wyjątkiem samego miasta, jakby mnie tam w ogóle nie było. Dzisiaj, oprócz hotelu i monumentalnej auli, w której odbywał się kongres, widzę oczami wyobraźni tylko wietrzną jesień i błękitne niebo oparte na białych chmurach. A przecież ta nazwa – Montpellier – z wielu powodów jest w mojej pamięci synonimem ucieczki. Raz już byłam poza granicami Włoch, w Paryżu, razem z Frankiem, i poznałam, jak to jest ekscytować się własną śmiałością. Ale wtedy wydawało mi się, że mój świat na zawsze ograniczać się będzie do dzielnicy, do Neapolu, a cała reszta to tylko krótka wyprawa, podczas której mogę sobie wyobrażać, że jestem kimś, kim tak naprawdę nigdy się nie stanę. Natomiast w Montpellier, o wiele przecież mniej podniecającym od Paryża, miałam wrażenie, że oto zrywają się wszelkie bariery, a ja mogę wszystko. Sam fakt, że znalazłam się w tym miejscu, był w moich oczach dowodem, że dzielnica, Neapol, Piza, Florencja, Mediolan, całe Włochy to tylko drobne odpryski świata i że lepiej się nimi nie zadowalać. W Montpellier zrozumiałam, jak bardzo ograniczone jest moje spojrzenie, mój język, którym się wyrażam i w którym piszę. W Montpellier dotarło do mnie, jak płytkie może być życie trzydziestodwuletniej żony i matki. W tamtych pełnych miłości dniach po raz pierwszy poczułam się wolna od pęt, które latami na siebie wkładałam: pęt wynikających z pochodzenia, pęt z powodzeniem nabytych podczas lat nauki, pęt związanych z podjętymi decyzjami, a przede wszystkich z małżeństwem. Tam zrozumiałam również powód, dla którego w przeszłości odczułam przyjemność na widok mojej pierwszej książki przetłumaczonej na inne języki, i zarazem przykrość na myśl, iż tak niewielu czytelników znalazła poza krajem. To cudowne móc przekraczać granice, zanurzyć się w inną kulturę, odkryć prowizoryczność tego, co do tej pory uważałam za definitywne. Fakt, że Lila nigdy nie wyjechała z Neapolu, że przeraziło ją nawet San Giovanni a Teduccio –