Zamiana. Joseph Finder
Читать онлайн книгу.był po prostu niemądry pomysł, na który tata wpadł, ale potem uznał go za nierealny.
– Wcale nie był niemądry – sprzeciwił się Mickey, chcąc bronić ojca.
– Zresztą to są stare dzieje, sprawa skończona – skwitowała matka.
11
– Jakieś postępy?
Will potrzebował chwili, żeby zrozumieć pytanie szefowej. Czyżby chodziło o tę poprawkę, którą współfirmowała, a która wiązała się z wykręceniem rąk wielu demokratom?
Potem nagle do niego dotarło.
– Ten Rosjanin właśnie nad tym pracuje. W gabinecie Samanthy.
Siedzieli na tylnej kapanie senatorskiej limuzyny, w czarnym suburbanie, który sunął wolno po First Street. Prowadził Jerry, długoletni szofer w służbie pani senator.
– Facet od Morty’ego? – upewniła się po krótkim milczeniu.
– Tak.
Deszcz dziergał nierówny tatuaż na masce pojazdu, rozmazywał się na szybach. Lało tak mocno, że musiało wkrótce przestać. Susan oderwała wzrok od przyciemnianej szyby i zerknęła na telefon BlackBerry, który trzymała w prawej ręce. To była jej prywatna komórka, ta, na którą dostawała informacje o zbiórkach pieniędzy. Nie można uprawiać prawdziwej polityki na sprzęcie należącym do rządu albo przy użyciu służbowego telefonu, dlatego senatorowie krążyli po ulicach miasta swoimi wozami, jak najdalej od biura, wydzwaniając i wysyłając mejle, których nie mogli wysłać czy wykonać w swoich oficjalnych siedzibach.
– Ile to potrwa?
– Facet nie wiedział.
– Ale da radę?
– Tak twierdzi. – Ponieważ zabrzmiało to bardzo niepewnie, Abbott dodał po chwili: – Nie ma się czym martwić.
Senator znowu wpatrzyła się w swojego smartfona i nieobecna duchem przeglądała wiadomości. Kiedy Will był pewny, że szefowa nie zauważy, skierował na nią wzrok i przyglądał się jej przez moment. Zbieranie funduszy to zawsze ciężka harówka, jednak pieniądze na reelekcję przychodziły jej zadziwiająco łatwo. Dzwonienie po sponsorach nie przysparzało senator trudności. Wielu z nich uważało, że na kampanię Susan Robbins powinni wyłożyć forsę z góry, inwestując w kogoś, kto miał spore szanse zostać kiedyś prezydentem. Will niejednokrotnie żartował na ten temat z szefową, ale nigdy nie brał takiej możliwości poważnie. Natomiast inni ludzie – tak. Wiedział, że senator bywa na zebraniach w Krajowym Komitecie Partii Demokratycznej, gdzie opracowywano strategię na najbliższy cykl wyborczy.
A jeśli szefowa rzeczywiście postanowi wystartować na urząd prezydenta? Will wyobraził sobie, jak siedzi z nią w samolocie i analizuje jakieś przemówienie, decydując, czy pani senator powinna się spotkać z gubernatorem danego stanu, w którym akurat prowadzili kampanię, czy może lepiej nie. Wszystkie nieprzyjemności, związane choćby z utratą laptopa, będą mieć wtedy dawno za sobą. On załatwi tę sprawę zgrabnie i fachowo, a ona będzie mu dozgonnie wdzięczna. „Washington Post” zamieści na pierwszej stronie artykuł PRAWA RĘKA SUSAN ROBBINS. Nazwą go w nim człowiekiem „enigmatycznym” i „nieuchwytnym”, ponieważ stale unika rozmów z dziennikarzami, a przynajmniej z większością z nich. Nie prowadzi gierek. Ale szefowa doskonale wie, że Willowi można ufać bezwzględnie. Jego biuro mieścić się będzie tuż obok Gabinetu Owalnego. Do Susan zwracać się będzie per „pani prezydent” lub – jak za dawnych czasów – „szefowo”. Ona mianuje go na stanowisko szefa personelu Białego Domu jako człowieka sprawdzonego, zwłaszcza podczas kryzysu związanego z laptopem, człowieka, który potrafi poradzić sobie z każdym możliwym nieszczęściem, wreszcie człowieka dyskretnego i absolutnie lojalnego. Gdy podczas wywiadu telefonicznego dla „New York Timesa” padnie pytanie o prezydenckiego szefa personelu – oczywiście Will będzie wtedy siedział w Gabinecie Owalnym i milcząc, uczestniczył w wywiadzie, w razie gdyby pani prezydent potrzebowała jego pomocy – szefowa odpowie z dumnym uśmiechem: „Will Abbott? Czego się nie tknie, zmienia w złoto. Absolutnie nieszablonowa postać”.
No, postać nieszablonowa – tak bardzo wykraczająca poza wszelkie normy, że trzeba ją wycofać z rynku, pomyślał nagle Will.
– Ojej, Will.
Wyrwany gwałtownie z marzeń, odwrócił głowę i spojrzał na szefową. Nie podobał mu się ton jej głosu. A także bezpośrednie użycie jego imienia. Kiedy tak robiła, zwłaszcza z tą szczególną intonacją, niechybnie oznaczało to coś złego.
– Jeśli ten facet… ten cały Tanner… dobierze się do mojego laptopa i powie na przykład w CNN, co w nim znalazł… To bomba z opóźnionym zapłonem. – Zagapiła się na swój blackberry. Will zastanawiał się, w co szefowa wpatruje się aż tak intensywnie. – Wynoszenie tajnych materiałów z siedziby SCIF to poważne przestępstwo. – Skrót nazwy Zakładu Ochrony Informacji Wrażliwych wymówiła: „skif”.
Znowu. Najwyraźniej ten problem nie przestawał dręczyć szefowej.
– Teoretycznie być może tak, ale przecież pani jest senatorem Stanów Zjednoczonych. Nikt nie będzie za to pani ścigać. – Ani mnie, dodał w myślach.
Spojrzała mu teraz prosto w oczy.
– Chyba zapomniałeś o Hillary?
– FBI nigdy nie postawiło jej zarzutów.
– A Petraeus? – Szefowa miała na myśli Davida Petraeusa, emerytowanego czterogwiazdkowego generała i byłego dyrektora CIA, który przekazywał poufne informacje swojemu biografowi i zarazem kochankowi.
– Petraeusowi zarzucono złe prowadzenie się.
– FBI chciało oskarżyć go o przestępstwo federalne. Ale facet miał szczęście, prokurator generalny zmienił mu zarzuty na lżejsze. Słuchaj, tak naprawdę to bez znaczenia, o co mnie ktoś mógłby oskarżyć, bo i tak będzie się to za mną wlekło przez resztę życia. Jak trup w szafie.
– Nikt nie wie, że wyniosła pani te dokumenty.
– Z wyjątkiem niejakiego Tannera.
– Niemożliwe. W jego ręku znalazł się komputer chroniony hasłem, podobnie zresztą jak ten, który my mamy. Facet nie wie, do kogo laptop należy.
– A jeżeli jakimś cudem złamie hasło?
– Niby jak? Stanie przed ścianą jak my. A jestem pewien, że gość nie ma takich możliwości, jakimi my dysponujemy. On nie… – Telefon Willa zabuczał nagle. Zerknął na wyświetlacz, żeby zobaczyć, kto dzwoni. – Mogę odebrać?
Szefowa wzruszyła ramionami.
Kliknął w zieloną słuchawkę, po czym powiedział „halo”.
– Skończyłem – oznajmił Rosjanin.
– Już jedziemy. – Will się rozłączył i dodał: – Dobre wieści.
Kwadrans później Abbott wkroczył do gabinetu senator Robbins.
– Właściciel komputera nazywa się Michael Evan Tanner – oświadczył. – Mieszka w Bostonie i jest prezesem firmy Tanner Roast handlującej kawą.
– Więc nie powinieneś mieć żadnych trudności z ustaleniem jego numeru telefonu – odparła senator.
– Już tam dzwoniłem i pytałem o Tannera.
– Może ja powinnam była to zrobić?
– Nie. Lepiej nie. Facet wciąż nie ma pojęcia, do kogo należy ten laptop, ponieważ