Zamiana. Joseph Finder

Читать онлайн книгу.

Zamiana - Joseph Finder


Скачать книгу
przy Białym Domu, mającej się odbyć w waszyngtońskim hotelu Hilton. Abbott wybierał się tam wyłącznie ze względu na swoją szefową, której musiał towarzyszyć. A to oznaczało konieczność prowadzenia głupich gadek i uśmiechania się do senatorów i senackich urzędników. Jeśli chodzi o gadki szmatki, Will był beznadziejnym przypadkiem.

      I jeszcze ten cholerny laptop, ta nadciągająca katastrofa, która całkowicie zajmowała jego myśli. Kilka godzin temu zadzwonił Rosjanin z informacją, że włamanie niczego nie dało. Gdy Will usłyszał te słowa, aż skręciło go w żołądku. Ale jednocześnie – i to było właśnie dziwne – odczuł ciche zadowolenie z tej wiadomości. Ponieważ ów arogancki Rosjanin (mimo że posługiwał się imieniem Jewgienij, Will na własny użytek nazywał go Igorem) bardzo schrzanił sprawę.

      – Pozwól, że ci pomogę – powiedziała Jen, wstając.

      – Dzięki.

      – A to ci bolec – rzuciła, sprawnie wciskając spinkę w dziurkę. Z jakiegoś powodu Will pomyślał nagle o seksie. Czuł na piersi gorący oddech żony, co go niespodziewanie podnieciło. Już nie pamiętał, kiedy się ostatnio kochali, ale było to na pewno jeszcze podczas ciąży. Teraz Jen nie interesowała się seksem. Większość dnia spędzała w piżamie; jej włosy wyglądały tak, że kojarzyła się z wariatką trzymaną gdzieś na strychu i związaną łańcuchami – Will wiedział jednak, że lepiej nie mówić o tym głośno. Jen miała o wiele trudniejsze zadanie, gdyż to ona całymi dniami przebywała z Travisem.

      Jen słyszała o zaginionym laptopie – była w domu w chwili, gdy Susan dzwoniła w tej sprawie – ale Will nie mówił żonie o podjętych wysiłkach, by go odzyskać. Im mniej osób o wszystkim wiedziało, tym lepiej. A jego działania przekroczyły już granicę, która dzieliła czynności zgodne z prawem od tych niezgodnych.

      – Hej, może kiedyś weźmiesz mnie ze sobą?

      – Na ten bal zarozumialców? – Tak właśnie ludzie z wewnątrz nazywali Bal Korespondentów.

      – No.

      – Pewnie – odrzekł Abbott, choć wcale nie zamierzał. Bilety kosztowały po trzysta dolarów i piekielnie trudno je było zdobyć.

      – Kiedy ty będziesz szpanował w tym smokingu jak jakiś James Bond, ja obejrzę powtórki Prawa i porządku.

      – Wierz mi, że wolałbym zostać w domu i zobaczyć ten serial. Albo House of Cards.

      – Och, wyluzuj, Will. Będzie fajnie. Gdzie twój pas smokingowy?

      – Był na wieszaku. Nie, jest tam, na dnie szafy.

      – Ciiii.

      – Przepraszam – powiedział Abbott znacznie ciszej.

      Postawił kołnierzyk pionowo i jeszcze raz spróbował zapiąć guzik pod szyją. Jen tymczasem podniosła z podłogi pas smokingowy, a następnie położyła go na łóżku.

      – Daj, ja to zrobię.

      Właśnie wtedy Travis zaczął pojękiwać, a po chwili wrzeszczał już na całe gardło. Jen natychmiast podeszła do kołyski i wyjęła z niej synka.

      – Ktoś tu ma skupaną pieluszkę – powiedziała. – Moje biedactwo.

      Płynnym ruchem umieściła sobie niemowlę na ramieniu. Will poczuł przykrą woń, kiedy żona i dziecko go mijali.

      – Dzięki – rzucił. Znaczyło to: Dziękuję, że robisz to, co ja powinienem zrobić.

      Jeszcze przez chwilę walczył z guzikiem od koszuli i w końcu mu się udało. Poczuł ukłucie na szyi, a potem napływ krwi do twarzy. Złapał pas smokingowy leżący na łóżku.

      – Te fałdy mają być u góry czy na dole? Ciągle zapominam.

      – Myślisz, że wiem? – zawołała Jen znad przewijaka w sąsiednim pokoju, który miał stać się sypialnią Travisa, gdy trochę podrośnie.

      – Mój tata raczej nie nosił czarnych muszek ani nic podobnego. – Ojciec Jen przeszedł niedawno na emeryturę po czterdziestu pięciu latach pracy jako mechanik samochodowy.

      – Wydaje mi się, że powinny być u góry, aby wyłapywać okruchy – uznał Will. Owinął się pasem i zapiął go z tyłu. Potem odwrócił się i spojrzał na siebie w lustrze. Strój nieco ukrył wystający brzuch.

      – Wyglądasz dobrze – stwierdziła Jen.

      – W czarnym smokingu każdy wygląda dobrze.

      – Zrobię ci zdjęcie.

      Abbott zerknął na zegarek.

      – Jerry będzie tu lada chwila. – Jerry, kierowca Susan, zawsze był punktualny. – Musimy jeszcze skoczyć po szefową i dopiero potem pojedziemy do Hiltona.

      – Och, daj spokój, Will. Tylko jedna fotka.

      Abbott nie cierpiał, gdy robiono mu zdjęcia. Zawsze starał się od tego wymigać.

      Jechali w milczeniu. Will nie mógł wymyślić żadnego tematu rozmowy z Jerrym. Zdawał sobie sprawę, że istnieją faceci wprawni w prowadzeniu zdawkowych konwersacji zarówno z senatorami, jak i kierowcami limuzyn. Gaduły. On jednak do nich nie należał, nie był dobry w takich gadkach. Prawdopodobnie Jerry uważał go za aroganta, kolejnego zadzierającego nosa urzędasa z Kapitolu, typowego egoistę.

      Zatrzymali się przed domem Susan Robbins w Georgetown, kamienicą z czerwonej cegły w stylu georgiańskim przy M Street. Czekali.

      Szefowa wyłoniła się po dziesięciu minutach. Kiedy wsiadła do suburbana, wniosła ze sobą obłok perfum L’Air du Temps. Była ubrana w rubinową suknię, na szyi miała tahitańskie perły, wielkie, szaro-kremowe kulki – naszyjnik, w którym często się fotografowała.

      Zapytała Jerry’ego o konfirmację córki i kilka minut z nim gawędziła. Następnie zwróciła się do Willa.

      – Morty poinformował, że nie będzie go na wieczornym przyjęciu.

      – Jeden pierścień mniej do pocałowania.

      Uśmiechnęła się.

      Abbott miał przez chwilę zamiar powiedzieć szefowej, że wygląda świetnie, bo rzeczywiście tak było, ale w końcu uznał, że byłoby to zbyt poufałe.

      – Pamiętaj, aby uścisnąć rękę Timowi O’Connorowi. – O’Connor był początkującym senatorem ze stanu Nowy Jork. – To mój nowy najlepszy kolega. – Przyciszonym głosem Robbins spytała: – Mamy go?

      Will spojrzał zezem na Jerry’ego.

      – Jerry, mógłbyś podnieść to… coś? – poprosiła szefowa. Szklana bariera natychmiast rozdzieliła tylną kanapę od przedniej części wozu. Will słyszał kiedyś, że prezydencka limuzyna, zwana Bestią, ma taki sam ekran rozdzielający, ale wyposażony w monitor do prowadzenia wideokonferencji.

      – Załatwione?

      – Proces jeszcze trwa.

      – Co to znaczy?

      – Plan ruskiego nie wypalił, ale proszę nie…

      – Nie wypalił? Co masz na myśli? Nie, lepiej mi nie mów.

      – Nie ma się czym martwić. Z nim już skończyliśmy. – Will wypowiedział to zdanie z przyjemnością. Napuścił Igora, czyli Jewgienija, na tamtego gościa, ale Rosjanin całkowicie schrzanił sprawę.

      – Im dłużej ten komputer jest gdzieś tam, nie wiadomo gdzie…

      – Osobiście… kieruję tą… sprawą i wszystko zostanie załatwione jak należy.


Скачать книгу