Instrukcja nadużycia. Instrukcja nadużycia. Służące w XIX-wiecznych polskich domach. Alicja Urbanik-Kopeć
Читать онлайн книгу.Służące lubiły dobrą zabawę, a z maskarady wychodziły o piątej rano. Przyłapane na amorach w kuchni, nie umiały przekonująco wyjaśnić niezręcznej sytuacji. Nic dziwnego, że pani domu nie była na tyle przywiązana do leniwej, flirtującej i mało bystrej Marysi, by martwić się, że wypadnie z okna podczas mycia szyb. No, chyba że miałoby to jej samej przynieść kłopoty.
Dziewczynka w ósmym roku życia wstępuje do służby
Dziewczęta zatrudniające się w domach Warszawy, Krakowa czy Poznania rzeczywiście były na ogół młode i niezamężne, stąd też powszechne przekonanie, że interesowali je wielbiciele i bale maskowe, a nie praca. Według spisu powszechnego z Krakowa z 1880 roku, 20 procent służących miało między 15 a 19 lat, a kolejne 30 procent poniżej 24. Równie trudno było spotkać służącą przed okresem dojrzewania (około 3 procent dziewcząt poniżej 14. roku życia, ale też już ponad 10 procent chłopców w tym samym wieku), jak służącą po czterdziestce. Tych ostatnich było już mniej niż 20 procent.
Przytłaczająca większość służących nie miała też mężów (co najwyżej ukrywały w kuchni zalotnego strażaka). Pod koniec XIX wieku osiem albo nawet dziewięć na dziesięć pokojówek czy podkuchennych było pannami, zarówno w Londynie czy Oslo, jak i w Poznaniu. Co więcej, małżeństwo wcale nie oznaczało, że służąca, a częściej służący mężczyzna przeprowadzali się do własnego mieszkania. Według pewnego spisu wykonanego w Londynie w 1880 roku żonatych było około 3 tysięcy służących, ale tylko 89 mieszkało razem z żonami. Reszcie pozostawały te same duszne strychy i ciasne klitki pod schodami co pannom i kawalerom. Nic dziwnego, że o ile jeszcze lokaje czy kamerdynerzy bywali czasem żonaci, o tyle służące już niezwykle rzadko. Nikt nie chciał zatrudniać mężatki (bo przecież miała swój własny dom, którego nie powinna porzucać), a pannie służącej, wbrew sugestiom prasowych satyryków, ciężko było poznać odpowiedniego kawalera chętnego do ożenku.
W XIX wieku służący, a przede wszystkim służące kobiety, nie wiązali się z jedną rodziną na zawsze, jak stary klucznik Gerwazy, wierny sługa Horeszków. Powszechne jest przekonanie, że w XIX stuleciu służący odchodzili od popularnego w wiekach wcześniejszych modelu life-cycle servants. Life cycle-servants to określenie młodzieży, która zatrudniała się w posiadłościach możnych, by nabrać ogłady poprzez obcowanie z klasą wyższą. Tego typu służący porzucali pracę, gdy nadarzyła się okazja małżeństwa i awansu społecznego, a wszyscy traktowali epizod pozostawania na służbie jako konieczny element dorastania. W XIX wieku służba przestała być swoistą szkołą życia dla młodzieży. Wydawać by się mogło, że w takim razie służba powinna stać się zawodem na całe życie. Najnowsze badania wskazują jednak, że nieczęsto spotykano służących wiernych jak majordomus Stevens z powieści Okruchy dnia Kazuo Ishiguro, grany przejmująco w ekranizacji filmowej przez Anthony’ego Hopkinsa. Wraz z industrializacją paternalistyczne stosunki zastąpiła twarda rzeczywistość kapitalistyczna. Szczególnie wyraźnie było to widać w miastach, gdzie rotacja służby była największa[9].
Mężczyźni i kobiety zatrudniali się w wielu domach, czy to z własnej woli, czy też z powodu wydalenia z pracy, i często opuszczali służbę na zawsze około 30. roku życia, by założyć własną rodzinę. Małżeństwo opisywano w poradnikach i gazetach dla panien służących jako ostateczny cel w życiu. Nagrodę, do której dziewczęta powinny dążyć i dziękować każdemu, kto tylko postanowi się z nimi ożenić. To nastawienie nie było niczym dziwnym w świetle stosunku ówczesnego społeczeństwa do kobiet z dowolnej klasy społecznej, ale w przypadku służących miało jeszcze dodatkowy wydźwięk. Małżeństwo ratowało starzejące się panny od widma bezrobocia i nędzy. Ciężka, wyczerpująca praca szybko powodowała poważne problemy ze zdrowiem. Jakie konkretnie, tego można dowiedzieć się na przykład z artykułu Stanisławy Werensteinowej z 1907 roku:
[Dziewczynka] w ósmym roku życia wstępuje do służby. Skromna, uczciwa dziewczynka. Mając lat czternaście, froterując cztery pokoje, pracuje tak ciężko, że zapada na niebezpieczny reumatyzm. Wyczerpana, uwiedziona, zachodzi w ciążę (…).
[Kolejna] w służbie od dziesiątego roku życia. Froteruje, pierze i zapada na chorobę serca. Po chorobie nie może znaleźć służby, jest bezsilna. Wyzyskują ją, nie płacą[10].
Werensteinowa, w artykule zatytułowanym adekwatnie Z tragizmów życia, opisuje tak dzieciństwo prostytutek, które spotkała, gdy trafiły do Żydowskiego Towarzystwa Ochrony Kobiet. Reumatyzm, problemy z kręgosłupem i z sercem, przepuklina i inne schorzenia właściwe ludziom pracującym fizycznie ponad siły spędzały sen z powiek każdej zatrudnionej w domu dziewczynie. Słusznie drżały przed widmem choroby, ponieważ niezdolność do pracy sprawiała, że mogły skończyć tak jak bohaterki artykułu Werensteinowej. Odmienny los gwarantowało jedynie małżeństwo{3}. Każda więc pragnęła wyjść za mąż, gdy jeszcze stawy i mięśnie nie odmawiały zupełnie posłuszeństwa.
To wszystko nie znaczy jednak, że do służby najmowały się wydelikacone panienki. Wprost przeciwnie, w większości były to dziewczęta pochodzące ze wsi, od dzieciństwa przyzwyczajone do ciężkiej pracy. Industrializacja, ta dziewiętnastowieczna siła, która na zawsze zmieniła wygląd miast i stosunki pracy, odpowiadała również za wiele zmian wśród służby domowej. Powstawanie fabryk wspomagało rozrost miast i napędzało koniunkturę. Ludzie bogacili się, na służbę stać było nie tylko pana, ale i urzędnika, dziennikarza i sklepikarza. Wzrost zamożności dawało się odczuć nie tylko w mieście, ale i na wsi. Wzbogaceni wiejscy rzemieślnicy przenosili się do miast w poszukiwaniu nowych klientów, a chłopi wysyłali tam dzieci: zamożniejsi – synów na naukę rzemiosła, a ubożsi – synów i córki na służbę[11]. Do miast ze wsi ciągnęły niezliczone rzesze przyszłych robotników i robotnic fabrycznych oraz kandydatek na pokojówki i sprzątaczki. Tak jak wszyscy, szukały w miastach możliwości poprawienia sytuacji finansowej. Część migrowała do miast na zimę, gdy na wsi warunki były najcięższe, jednak przytłaczająca większość, znalazłszy pracę, zostawała tam już na dłużej.
Nie wiadomo do końca, jak wiele kobiet przybyło do dużych miast na ziemiach polskich, by wstąpić na służbę. Dostępne są pewne dane z Królestwa Polskiego, gdzie pod koniec wieku władze rosyjskie organizowały spisy powszechne. W 1882 roku zbadano również zatrudnienie w Warszawie. Mieszkańców podzielono na kilka kategorii zawodowych i podawano informacje na temat tego, jaki odsetek pracowników z tych grup pochodził spoza Warszawy (w podziale według płci).
Z wyników dowiadujemy się, że w większości zawodów liczba miejscowych i przybyszów była mniej więcej równa, czasem, jak w przypadku kadry urzędniczej, napływowych było więcej – 67 procent. Wyjątek stanowiła służba domowa: tu prawie wszyscy pracownicy (86 procent) byli przyjezdni. Na ogół wśród osób pracujących w Warszawie, a urodzonych poza jej granicami zdecydowaną większość stanowili mężczyźni (41 procent mężczyzn do 25 procent kobiet). Dominowali nad przyjezdnymi kobietami w branżach związanych z przemysłem, transportem, handlem i usługami, a także wśród urzędników i przedstawicieli wolnych zawodów. Jeśli jednak chodzi o służbę domową, było na odwrót – wśród pracujących w Warszawie napływowych służących zdecydowaną większość stanowiły kobiety (66 procent do 20 procent, czyli ponadtrzykrotnie więcej). Według wyliczeń ówczesnych badaczy 85,5 procent służących w Warszawie kobiet nie urodziło się w mieście, ale przyjechało ze wsi w poszukiwaniu pracy[12].
W drugiej połowie XIX wieku miasta rozwijały się i bogaciły. Imigracja do miast miała charakter proletariacki. Ze wsi przybywali niewykształceni chłopi, którzy nie mieli kwalifikacji do pracy w typowo miejskich zawodach i musieli szukać pracy fizycznej. Z tego względu
9
Dane statystyczne zob. R. Poniat,
10
S. Werensteinowa,
3
Albo bardzo rzadko podejmowana, jak wiemy ze statystyk, decyzja o pozostaniu w służbie na stałe. Mogły sobie na to pozwolić te służące, które nie zajmowały najniższych miejsc w hierarchii domowej i nie pracowały tak ciężko fizycznie, a więc ochmistrzynie i kucharki, a wśród męskiej służby kamerdynerzy czy majordomowie. Ci wyspecjalizowani służący byli lepiej wynagradzani i zarządzali służbą do wszystkiego, więc i ich wartość dla pracodawcy była większa. Z czasem dorabiali się nie schorzeń kręgosłupa, a raczej podwyżki płacy.
11
S. Grodziski,
12
M. Nietyksza,