Skazana. Teri Terry

Читать онлайн книгу.

Skazana - Teri Terry


Скачать книгу
kiedy tato powiedział: „Nie martw się”, to się nie martwiłam. Byłam przekonana, że on wszystko może. Dziwacznie się czuję z tym, że już tak nie myślę, co więcej:  w i e m,  że to nieprawda. Świat się przesuwa, zmienia wokół nas – nic już nie jest całkiem bezpieczne ani pewne. Londyn stoi na ruchomych piaskach.

      – Gdzie jest mama?

      – Została u swojej siostry. To rozsądne, nie byłoby sensu pchać się dziś wieczorem przez miasto. Dobrze. Co zrobisz, kiedy zamknę drzwi?

      – Idę spać.

      – Cieszę się. – Zbiera moje rysunki, kładzie je na biurku i rusza w stronę drzwi. – Chyba było coś jeszcze… – Jego wzrok na chwilę traci ostrość, po czym tato kiwa głową. – A, tak. Chciałem ci to powiedzieć w samochodzie dziś rano, ale wypadki nas wyprzedziły. Martwię się o twoje wyniki w szkole w związku z tym, ile masz zaległości.

      Przewracam oczami. Serio? Po tym, co się dzisiaj zdarzyło – musimy o tym rozmawiać?

      – Nie patrz tak na mnie. Wiesz, że egzaminy końcowe są ważne. Kazałem asystentce zapytać dyrektorkę twojej szkoły o sugestie. W szóstej klasie jest jakaś dziewczyna, która daje korepetycje. Spotkałabyś się z nią dziś po lekcjach, gdyby nie zamknięto szkoły. Spodziewam się, że przeniosą to na jutro.

      – Co? Jutro? Ale mam inne plany. Kto to jest?

      Wzrusza ramionami. Nawet jeśli znał jej nazwisko, już zapomniał. Włącza lampkę nocną, po czym gasi górne światło i zamyka za sobą drzwi.

      Przynajmniej mam teraz jeszcze o kim myśleć. Naprawdę nie mogę uwierzyć, że tato nie uzgodnił tego ze mną.

      Kto to może być?

      4.

      Ava

      Śpiewa łagodnym głosem.

      Sov, du lilla videung,

      än så är det vinter…

      Melodia brzmi znajomo, ciepło, jej ramiona otulają mnie jak mięciutka kołdra. Owijam się nią ciaśniej, czuję się jak w przytulnym wełnianym gniazdku, a do tego jeszcze ten maminy zapach, jakaś mieszanka kwiatowych perfum z aromatem kuchennych przypraw. Jej długie włosy miękko opadają na mój policzek.

      …sov, du lilla vide,

      än så är det vinter…

      Nie znam wszystkich słów. Zakazano mi się ich uczyć, ale coś z tej pradawnej pieśni i tak przesącza się do mojej świadomości. I wiem, że tacie by się to nie podobało; gdyby ją usłyszał, kazałby zaraz przestać. Mama zgadza się z tym, że skoro obecnie obowiązują prawa English-only, to lepiej, żebym nie znała słów, ale jej głos i tak czasami samorzutnie przechodzi na szwedzki, kiedy taty nie ma w pobliżu.

      …Solskensöga ser dig,

      solskensfamn dig vaggar

      Wtem pieśń się kończy i wszystko się zmienia.

      Moją czaszką wstrząsają szorstkie dźwięki. Ogarnia mnie strach, a potem smutek; teraz znam słowa, ale przyciskam sobie ręce mocno do uszu.

      Nieważne, co robię, i tak wciąż je słyszę.

      Nie ma jej, a ja wrzeszczę, żeby to się skończyło.

      Siłą otwieram oczy. Serce mi wali o żebra w ciemności. Sięgam do stojącej przy łóżku lampki nocnej, zapominając, że nie ma żarówki – najnowszy punkt na liście niedostatków. W oddali słychać syreny, zbliżają się; możliwe, że to ten dźwięk wdarł się do mojego snu i zmienił go. A ja chciałabym wrócić do początku – w ramiona mamy.

      Złoszczę się sama na siebie.

      Nie ma jej,  o d e s z ł a.  Ile to już? Sześć lat?

      Pogódź się z tym.

      Do syren dołącza nowy dźwięk: mój budzik. Czas wstawać do szkoły.

      Wychodząc, zatrzymuję się przy rozstawionych na stole szachach. Tato zrobił następny ruch i jest to zarówno interesująca rzecz do rozważenia, jak i jedyny ślad tego, że w ogóle był w domu, podczas gdy ja spałam.

      Kiedy dostrzegam rozwiązanie, okazuje się oczywiste: goniec przesuwa się o dwa pola, żeby jednocześnie zablokować atak i zaszachować króla. Najwyraźniej tato jest zmęczony. Przesuwam figurę i zmieniam chorągiewkę z boku, aby dać znać, że zrobiłam ruch.

      Wibruje mój telefon, przychodzi SMS – tato.

      „Jesteś już za drzwiami?” *sroga buźka*

      Uśmiecham się i przestępuję próg, po czym przerzucam książki do drugiej ręki, żeby zamknąć za sobą drzwi. Dopiero teraz odpowiadam.

      „Tak, oczywiście”.

      „Uważaj na siebie. Idź dłuższą drogą”.

      Wsuwam komórkę do kieszeni; mogę udawać, że nie zauważyłam tej wiadomości albo że już jestem w drodze i za późno na zmianę trasy. Wtem telefon znów pika i nie mogę się oprzeć – zerkam.

      „Wiem, że dostałaś mojego esa. Mam magiczne moce supertatuśka, pamiętasz?”

      Wzdycham.

      „Tak! Okej, pójdę dłuższą drogą”.

      Wkrótce już wcale nie jestem pewna, czy dłuższa trasa to lepszy wybór od krótszej. Idę szybko, żeby się nie spóźnić, ale też aby jak najszybciej mieć drogę za sobą. Bezdomni znaleźli sobie kolejną ulicę, i nie chodzi o jedną czy dwie osoby, które zagubiły się w życiu, lecz o całe rodziny. Tato kazałby mi na nich nie patrzeć, powiedziałby, że kontakt wzrokowy może być niebezpieczny. Jak jednak mogę nie widzieć dzieci tulących się do siebie we śnie w kartonowych pudłach?

      Wczorajsze słońce pozostało tylko wspomnieniem. Dzisiaj jest chłodno, wilgotno. Niedługo zima wyciągnie do nas swoje lodowate palce, a ci z nas, którzy chodzą szybko, w większości odwracają oczy, jak tato wymagałby ode mnie.

      Lecz kiedyś tak nie było. Ci, którzy pędzą do pracy czy do szkoły, nie odwracają wzroku z poczucia winy – dlatego że mają więcej, że nie pomagają. Nie, nie chodzi o winę, tylko o s t r a c h:  to mogłem być ja. Pewnego dnia to może spotkać mnie.

      Dostrzec w tych nieszczęśnikach ludzi, to jak przyznać się do własnego lęku.

      5.

      Sam

      Następnego dnia zajęcia w szkole odbywają się już normalnie, a ja wolałabym, żeby stało za tym coś więcej niż zwyczajne powody.

      W samochodzie w drodze do szkoły czuję się nieswojo; nic na to nie poradzę. Może nie pomaga, że tato wyszedł z domu wcześniej i jestem sama. Powiedział, że wczoraj to nie my byliśmy celem, ale w takim razie czemu nie jedziemy razem? Gdyby tu był, przynajmniej mogłabym go o to zapytać.

      Nic się jednak nie dzieje i kiedy szkolna brama otwiera się, żeby nas wpuścić, rozluźnia się w końcu węzeł, który mam w środku. Brama zamyka się za nami, zanim druga zacznie się otwierać.

      Kierowca, otwierając mi drzwi wozu, uchyla czapki na powitanie. To ten sam co wczoraj – ten, który się przepychał przez tłum ludzi, może niewystarczająco wolno, by wszyscy zdążyli się odsunąć spod kół. Wzdrygam się wewnętrznie, ale nie daję tego po sobie poznać. W porannych wiadomościach mówili, że dwóch policjantów odniosło rany, i nic poza tym, a z tego, co widziałam, nie było szans, żeby wszyscy protestujący rozeszli


Скачать книгу