Skazana. Teri Terry

Читать онлайн книгу.

Skazana - Teri Terry


Скачать книгу
przydługie, faliste ciemne włosy i brązowe oczy o ciepłym odcieniu.

      – Kim jesteś? – zwraca się do mnie.

      – Sam. A ty to pewnie Lucas jakiś-tam.

      – We własnej osobie. Mój wujek Gil jest jednym z artystów; to z nim przyszedłem.

      – Sam też jest artystką – wtrąca Charlize; najwyraźniej zdążyła odzyskać mowę.

      Kręcę głową.

      – Wcale nie! Po prostu czasami trochę rysuję.

      – I maluje.

      – Macie jeszcze ochotę na szampana? – pyta Lucas.

      Ja znów kręcę głową, a Charlize doprasza się drinka, więc chłopak rusza do środka.

      – Flirtuje z tobą! – zauważa moja przyjaciółka. – Zrobię ci przysługę, łap okazję.

      Zanim zdążę zaprotestować, Lucas wraca już z dwoma kieliszkami.

      – Sorki – bąka Charlize. – Właśnie sobie przypomniałam, że obiecałam… em… coś zrobić. – I już jej nie ma.

      Z głośnym pacnięciem kładę sobie rękę na czole, potrząsam głową.

      – To był totalnie jej pomysł, nie mój.

      – Kurczę. – Chłopak znowu uśmiecha się szeroko i podaje mi jeden kieliszek. – Szkoda byłoby zmarnować.

      Nie wiem, czemu to robię, ale biorę od niego szkło i pociągam łyczek. „Tylko łyczek, nie więcej” – przyrzekam sobie.

      – Jak ci się udało dostać tu dzisiaj z wujkiem?

      – Też trochę maluję, więc zabrał mnie z sobą jako osobę towarzyszącą.

      – Ile masz lat?

      – Szesnaście. Zawsze zadajesz tyle pytań?

      – Nie. Właściwie nigdy. To pewnie przez bąbelki. – Ze zmarszczonymi brwiami spoglądam na drinka, po czym pociągam jeszcze łyczek, tak żeby się upewnić.

      – A ty?

      – Co?

      – Ile masz lat?

      – Prawie szesnaście.

      – Często chodzisz na takie imprezy?

      – No i kto teraz zadaje dużo pytań? Tylko kiedy mama mnie zmusi.

      Lucas parska śmiechem.

      – Co?

      – Wujek może mnie i zaprosił, ale to mama mnie zmusiła, żebym tu dziś przyszedł. Obyśmy jakoś przetrwali.

      Unosi swój kieliszek i trąca nim o mój, a wtedy muszę wypić jeszcze łyczek, prawda? To przecież toast. Niegrzecznie byłoby odmówić.

      Znów zerkam ze zdziwieniem na drinka.

      – Mój kieliszek w tajemniczy sposób opustoszał.

      – Jeszcze jeden?

      – NIE. Nie ma mowy.

      Kątem oka łowię przez przeszklone drzwi jakiś ruch w sali.

      – O-ou. Zdaje się, że wszyscy idą na kolację.

      – Możemy usiąść obok siebie?

      Potrząsam głową.

      – Na pewno miejsca są poprzydzielane. Ja muszę siedzieć przy najnudniejszym stole na świecie.

      – Fajnie się z tobą rozmawiało, Sam – mówi Lucas, a ja jakoś nie umiem nic powiedzieć, tylko uśmiecham się do niego.

      Wewnątrz znajduję mamę i nasz nudny stół obsadzony ważniakami. Lucas wylądował w połowie sali – siedzi zwrócony do mnie plecami i… och, teraz widzę. Jest przy tym samym stole co Charlize i gdy patrzę, jak rozmawiają, robi mi się dziwnie od środka – trudno określić to uczucie. Albo uznała, że gość jest do wzięcia i zostanie kolejną pozycją na jej liście szalonych miłości, albo postanowiła odbić punkty i będzie mu teraz w nieskończoność opowiadać niefajne szczególiki na mój temat.

      Przynajmniej to drugie jest bardziej prawdopodobne. Miło się z nim rozmawiało – przy bąbelkach – i dla mnie przygoda się na tym skończy.

      Na wypadek, gdyby Charlize dostała niezwykłego u niej napadu wyrzutów sumienia, piszę do niej pod stołem esa: „Jest cały twój, złotko”.

      Kolacja wygląda na smaczną, mimo że jest dziwacznie, artystycznie podana. Właściwie jestem tak głodna, że zjadłabym cokolwiek, ale i tak już nie mogę oddychać, siedząc w tej sukience. Chichoczę w duchu; prasa miałaby używanie, gdybym najdosłowniej w świecie pękła w szwach. Po kilku kęsach pierwszego dania robi mi się niedobrze i nie nakładam sobie nic więcej na talerz.

      Wreszcie pora wracać do domu. Sunąc w stronę wyjścia, a potem do samochodu, zaliczamy mnóstwo całusów w powietrzu. Widzę, że Lucas stoi na uboczu; kiwa mi głową, uśmiecha się.

      Znowu błyskają flesze. Ktoś otwiera nam drzwi wozu, a gdy się zamykają za nami, z ulgą zdejmuję buty. Potem otulam się szalem i rozpinam sobie ukradkiem kilka guzików na plecach. Mama zauważa to i potrząsa głową.

      Rozpieram się na siedzeniu, zamykam oczy. W głowie mi łupie od nadmiaru szampana i niedostatku jedzenia. Umieram z głodu, więc zaczynam fantazjować o tym, co znajdę do jedzenia, kiedy się w domu zakradnę do kuchni.

      Prawie odpływam w sen, gdy włącza się interkom kierowcy.

      – Mamy przed sobą wypadek i korek, musimy nadłożyć drogi. Ochrona sprawdziła objazd, jest bezpieczny, tyle że może być trochę… kolorowo.

      – I co jeszcze? – wzdycha mama.

      Otwieram oczy. Kolorowo? Cokolwiek to oznacza, chcę zobaczyć.

      Początkowo okolica wygląda jak każda inna, ale stopniowo ulice stają się coraz węższe, a sklepy mniejsze – niektóre mają powybijane albo zabite deskami okna. Pod ścianami piętrzą się sterty śmieci. Gdzieniegdzie na murach widać wymalowane symbole: „A4A” czy jakoś tak? Ledwie mogę cokolwiek rozeznać. Obok nabazgrano slogany, ale jedziemy za szybko, żebym je odczytała. Na jednym rogu stoi grupka ludzi – popijają coś schowanego w papierowej torbie. Patrzą na nasze samochody z mieszaniną zaciekawienia i pogardy.

      Kolejny zakręt. Ludzie kulą się w wejściach do budynków, leżą. Czy oni tu  ś p i ą,  na ulicy? Oczy otwierają mi się szeroko.

      Zatrzymujemy się na czerwonym świetle.

      Jakaś kobieta wstaje i podchodzi do moich drzwi, puka w okno. Szyba jest typu weneckiego lustra, więc ja widzę kobietę, lecz ona mnie nie. Na ręku trzyma małe dziecko, drugie kurczowo czepia się jej nogi.

      – Proszę. Pomóżcie mi wykarmić dzieci – mówi. – Proszę!

      Maluch na jej rękach ma półprzymknięte oczy. Cała trójka jest przeraźliwie chuda – skóra i kości. Jestem wstrząśnięta, niedobrze mi, nie mogę uwierzyć w to, na co patrzę.

      – Mamo?

      Nie odpowiada.

      – Mamo! – Odwracam się do niej, ale jej twarz nic nie wyraża, oczy są utkwione w pustce gdzieś z przodu. – Nie widzisz ich? Czy możemy coś zrobić?

      Światła zmieniają się na zielone i ruszamy.

      8.

      Ava

      Sam jest już na miejscu, gdy wchodzę do pokoju korepetycyjnego. Na wpół leży na stole z głową wspartą na ramionach. Oczy ma zamknięte.

      Otwieram


Скачать книгу