Skazana. Teri Terry

Читать онлайн книгу.

Skazana - Teri Terry


Скачать книгу
usiadłam. Ava ma w sobie coś, co już wcześniej próbowałam uchwycić i niezupełnie mi się udało. Teraz, kiedy siedzi przede mną, jestem zdeterminowana.

      Nie udziela się na szkolnej scenie towarzyskiej i nie ma bliskich przyjaciół, których bym zauważyła. Trzyma się na osobności, nie należy do żadnej z paczek. Jest całkiem wyizolowana. Czy nie czuje się przez to samotna? Nie wygląda na osamotnioną. Raczej wydaje się… niezależna, jakby reszta uczennic nie liczyła się dla niej za bardzo albo nawet nie była godna uwagi. I najwyraźniej nikt nie czyni z niej obiektu typowych wrednych złośliwości, mimo że Ava pobiera stypendium i ubiera się, no, nie najlepiej. Nasza szkoła potrafi być pod tym względem bezlitosna; takie uczennice, jak Charlize czy Ruth mają garderoby wielkości zwykłych domów. Gdybym się ubierała jak Ava, zaraz by mnie rozszarpano; skończyłabym w gazetach wysoko na liście najgorzej ubranych dziewczyn. Ciekawi mnie, z nutką tęsknej melancholii: jak ona daje sobie z tym radę?

      Wiem, że przestała rysować, że czeka na mnie, aż skończę. Wychyla się, żeby zerknąć, ale odsuwam szkicownik.

      – Jeszcze nie!

      Siada więc z powrotem prosto, a ja dopracowuję jej oczy, rozcieram nieco ciemne linie…

      Tak się na tym skupiam, że kiedy odchrząkuje, aż podskakuję.

      – Widzisz jeszcze, co robisz? – pyta.

      Zdążyło się prawie ściemnić, a ja nawet tego nie zauważyłam. Moje lęki szybko ponownie wkraczają na scenę. W otaczających nas budynkach nie zaświeciły się lampy, ale przez okno biblioteki widać mrugające światełka. Pewnie zapalili świeczki czy coś.

      – Chodźmy do środka – mówię i zamykam szkicownik.

      – Mogę zobaczyć?

      Waham się, wolałabym najpierw dopieścić portret. Gram więc na czas.

      – Dobrze, ale później. Tu jest za ciemno, a tam w środku pewnie wszyscy by się na nas gapili. Nie chcę tego.

      – W porządku. Jedną chwilę. Zanim wejdziemy, najpierw zadzwonię do taty.

      Wyciąga z torby telefon, prawie zupełny antyk – aż dziw, że w ogóle działa. Ale Ava wita się z kimś, mówi, że wciąż jest w szkole i że wysiadł prąd. Potem słucha, żegna się. A kiedy zwraca się do mnie, oczy ma rozszerzone.

      – Tato mówi, że duży obszar Londynu jest objęty zakazem opuszczania budynków.

      – Pracuje w policji?

      Ava potrząsa głową, waha się.

      – Jest taksówkarzem.

      Wypowiada to niemal jak wyzwanie, jakby czekała, że zareaguję. Nie wiedziałam o tym i jestem pewna, że gdyby ktokolwiek w szkole wiedział, wieść by się rozniosła – nawet jeśli plotki nie interesują się Avą, czegoś takiego raczej by nie przepuszczono. Czy właśnie zdradziła mi coś, czego zazwyczaj nie mówi?

      – Tato zawsze wie, co się dzieje i gdzie – dodaje.

      Wyjmuję swoją komórkę – była wyciszona. Są nieodebrane telefony od asystentki taty, jeden od niego samego oraz jego SMS: „Jesteś jeszcze w szkole? Zostań tam”.

      Wybieram numer.

      10.

      Ava

      W bibliotece blask świec pada na zdenerwowane twarze. Sam kieruje się jak najdalej od mrocznych obrzeży, idzie do mrugającego światła, w sam środek kręgu ludzi. Jej oczy śmigają na boki ku ciemnym zakamarkom, jakby się bała tego, co może się czaić wśród cieni.

      Siadamy. Zebrało się kilkudziesięciu nauczycieli i z grubsza o połowę mniej uczennic. Pozajmowali miejsca tu i tam, jedni rozmawiają, inni czytają albo gapią się w swoje ręce z odbijającą się w oczach widmową poświatą telefonów: zapewne wysyłają SMS-y lub robią to, co zazwyczaj na komórkach.

      Podchodzi do nas wicedyrektorka.

      – Czekamy, aż policja nas poinformuje, kiedy będziemy mogli wyjść. – Nie pyta o nic Sam, ale w tym, co powiedziała, na końcu niemal wisi znak zapytania. Inni spoglądają na nas, nasłuchują.

      Sam wzrusza ramionami.

      – Wiem tylko, że drogi są pozamykane.

      Nie wspomina o całej reszcie, którą mi przekazała po rozmowie ze swoim tatą: policja przeszukuje spory obszar miasta, są podejrzenia, że odcięcie prądu było sabotażem.

      Wtem nad naszymi głowami mrugają lampy i oświetlenie wraca, wszyscy głośno wyrażają radość.

      Po chwili dzwoni telefon Sam.

      – Tak… aha… dwadzieścia minut? Możemy też odwieźć do domu Avę? …dobra, zaraz prześlę ci adres SMS-em.

      Rozłącza się.

      – Kierowca jest w drodze.

      – Jeszcze nie pozwolono nam wyjść – wtrąca wicedyrektorka, ale w tej chwili dzwoni jej komórka. Potwierdza informację.

      Ludzie zaczynają się zbierać, żegnać, zastanawiają się głośno, co to było, dlaczego kazano im tak długo czekać. Nauczyciele sprawdzają, czy wszystkie uczennice mają się z kim zabrać do domów.

      – My podwieziemy Avę – mówi Sam, gdy ktoś do nas podchodzi.

      Też się zbieramy, ruszamy w stronę bramy.

      – Jaki masz adres? – pyta Sam.

      – Sama mogę wrócić do domu. W porządku.

      – Nie bądź głupia. Jest późno i kto wie, co się tam dzieje na ulicach. Potrzebuję twojego adresu, żeby sprawdzili, czy trasa jest bezpieczna, oczyścili ją czy co oni tam niby robią z drogami.

      – Dziękuję, ale nie trzeba.

      Sam wygląda na zatroskaną, zerka za siebie. Czy szuka wzrokiem wicedyrektorki? Żegnam się i pośpiesznie ruszam w stronę bramy, żeby nie zdążyła nikogo zawołać ani się już nie spierała.

      Wstukuję w bramie kod wyjścia i szybko wydostaję się na drogę, po czym idę w stronę przystanku autobusowego.

      Na ulicy jest spokojnie, dostrzegam nielicznych przechodniów. Jakaś cząstka mnie myśli, że chyba oszalałam, nie przyjmując podwózki. A jeżeli autobus o tej porze nie jeździ albo się nie pojawi?

      Dlaczego odmówiłam? Wzdycham. Wiem, ale nie umiem się do tego przyznać przed sobą.

      Nie chciałam, żeby zobaczyła, gdzie mieszkam. O to chodzi, prawda?

      I to teraz, kiedy już myślałam, że mi wreszcie przestało zależeć na tym, co myślą, właśnie teraz. A nawet jeszcze gorzej. Nie jacyś „oni”, tylko ona.

      11.

      Sam

      Otwiera się jedna brama i zamyka za samochodem, potem otwiera się następna. Bez prądu nawet to pewnie by nie działało. Zostalibyśmy uwięzieni przez wszystkie te środki bezpieczeństwa – ha! Ale chyba są jakieś wyjścia awaryjne?

      Dlaczego ktoś w ramach sabotażu odciął elektryczność? Wokół naszej szkoły jest pełno dużych domów, drogich sklepów i restauracji – wszystkie te miejsca mają swoje zabezpieczenia: podwójne bramy podobne do naszych, systemy alarmowe, kamery.

      Prawie wszystko to urządzenia elektroniczne. Część pewnie ma zapasowe zasilanie, ale te, które nie mają, muszą jakoś umożliwiać wyjście awaryjne, nie mogą przecież więzić ludzi, gdy zabraknie prądu. A gdyby tak wybuchł pożar albo coś?

      Jestem zaniepokojona. Policja doskonale o tym wszystkim wie. Czy to dlatego pozamykali drogi, kazali nam zostać w budynkach


Скачать книгу