Bo trzeba żyć. Apolonia. Ewa Szymańska

Читать онлайн книгу.

Bo trzeba żyć. Apolonia - Ewa Szymańska


Скачать книгу
się przecinały. To na szosie do Ulana, gdy szła z Agatą sprawy załatwić, zatrzymał się i zaproponował, że je podwiezie. To pod kościołem, gdy na Świętą Małgorzatę przy straganie odpustowym stała, zamienili ze sobą parę zdań. To w końcu bracia sami go przecież zapraszali, gdy interesy tego wymagały. I nie wyglądało na to, żeby im przeszkadzało, gdy do rozmowy ją wciągał. W każdym razie tak się stało, że obydwoje się ku sobie mają, a że ona, Apolonia, młódką już nie jest, z zamęściem nie ma zamiaru czekać i wolę swą dzisiaj braciom obwieścić postanowiła. Reakcję ich przewidziała i dlatego wpierw sama z nimi rozmawia, żeby niepotrzebnie w złości nie obrazili Franciszka, który jest człowiekiem honorowym i też mógłby się gniewem unieść.

      Długo jeszcze mówiła Apolonia, nie bardzo dając sobie przerwać najwyraźniej przygotowaną wcześniej przemowę. Przekonywała, wyliczała argumenty broniące słuszności jej decyzji, odwoływała się do uczuć braci, którzy nie mogą przecież zabronić jej szczęścia. A wykazywała przy tym taką pewność siebie i determinację, że w końcu Tadeusz, który odznaczał się w rodzinie najłagodniejszym charakterem, machnął ręką i jakby zawstydzony, burknął, że przecież on nic nie mówi i niech Apolonia w końcu przestanie. Andrzej, bardziej porywczy od brata, coś jeszcze próbował dodać o rodzinie, nazwisku i majątku, że wstyd i co ludzie powiedzą. Na to Apolonia nową tyradę zaczęła, tym razem o tym, co myśli o ludziach i ich opinii. Dyskusja, którą tu w skrócie relacjonujemy, ciągnęła się jeszcze długo, a i w kolejnych dniach temat zamążpójścia Apolonii na nowo powracał w rozmowach. Zwłaszcza Andrzej nie mógł pozbyć się wątpliwości, czy związek taki może dać siostrze szczęście.

      – Ryba i ptak gniazda wspólnego zakładać nie mogą – próbował ją przekonywać. – W Olendach będziesz obca. To włościańska wioska i krzywym okiem na ziemian tam patrzą. Nie mówię, że Bąk to zły człowiek. Nie, sama wiesz, że go nawet szanuję. Ale na miłość boską, Pola, przecież to chłop. Jego ojciec na trzech czy czterech morgach siedział i tylko dzięki temu, że brat księdzem został, mógł się czegoś dorobić. Wiadomo, kto ma księdza w rodzie, tego bieda nie ubodzie. Stary przez te dwadzieścia lat, jak brat na probostwie siedzi, niezły kawałek gruntów dokupił i teraz Franciszek może kogo lepszego udawać. No fakt, że nawet trochę wykształcenia liznął, ale to nic nie zmienia. Chłopem się urodził i chłopem umrze. Duszę ma chłopską, twoich potrzeb nie zrozumie.

      – Jakich potrzeb? – prychnęła na to. – Albo to ja mam jakieś szczególne potrzeby? No chyba rzeczywiście jedną: chcę być szczęśliwa. Kocham Franciszka i on mnie kocha. Taką kulawą, czy to się komu podoba, czy nie. I nikt nie może nam tego zabronić. A z tą duszą… Co ty możesz wiedzieć o jego duszy? Śmiech mnie bierze, jak słucham tych wszystkich gadek. Wielka mi szlachta – „z czego worek, z tego płachta”. Na zagonkach wielkości chustki siedzi i pary porządnych butów nie ma, ale dumy, oho, aż w nadmiarze. W nosie mam, co sobie państwo szlachta myślą. A jak chłopi mnie przyjmą, to się zobaczy.

      To powiedziawszy, Apolonia jakby ogłuchła i wszystkie kolejne uwagi brata albo puszczała mimo uszu, albo wręcz wyśmiewała. I tak stopniowo opory i obiekcje Niemyjskich się zmniejszały, chociaż nie można powiedzieć, że całkowicie przekonali się oni do planów siostry. W każdym razie trochę z powodu niezłomnego uporu Apolonii, trochę z wrodzonej łagodności, a trochę i ze zmęczenia tematem bracia w końcu wyrazili zgodę na ten mariaż.

      Dwa tygodnie później Franciszek Bąk oficjalnie poprosił ich o rękę Apolonii.

      Trzeba przyznać, że gdy proboszcz Śmiałowski ogłosił na sumie pierwsze zapowiedzi, sprawdziło się to, co przewidywał Andrzej. Cała parafia aż huczała od plotek. Przez trzy tygodnie nie było chyba w okolicy takiego domu, w którym nie komentowano by tego wydarzenia. Snuto domysły, spekulowano. Bo też i prawda, że rzadko się zdarzało, by panna z ziemiańskiego domu, choćby i nie najświetniejszego, szła za chłopa. Nawet jeśli ten równy jej majątek posiada i za kogoś lepszego niż sąsiedzi się uważa. „Najgorzej, jak dwie krwie na jednej poduszce leżą”, „Dwie wiary pod jedną pierzyną nie mogą być” – przytaczano stare powiedzenia. Co ciekawe – podobne komentarze usłyszeć można było zarówno w zaściankach, jak i w wielu chłopskich domach, gdzie dezaprobatę dla mieszanych związków wyrażano jeszcze dosadniej, uznając je za „spaskudzone”.

      Wydawało się, że Apolonia nic sobie z tych wszystkich komentarzy nie robiła, choć wszystkie za sprawą Agaty dobrze znała. Spokojnie jak zawsze kuśtykała po domu i gospodarstwie, wykonując zwykłe obowiązki. Osiągnąwszy swój cel, na powrót stała się łagodną i małomówną siostrą, tyle że na jej poważnej twarzy częściej można było dostrzec coś jakby skrywany uśmiech, a czasem nawet usłyszeć, jak sobie nuci przy pracy.

      Narzeczeństwo służyło jej wyraźnie. Na jedynym zdjęciu, jakie zachowało się z tego okresu, widać, że uroda panny Niemyjskiej osiągnęła pełnię rozkwitu. Wysoka kobieta, dość mocno zbudowana, o szerokich ramionach i bujnych piersiach, stoi wyprostowana z prawą ręką opartą o niby to antyczną kolumnę. Na zdjęciu nie widać jej ułomności. Pewnie robiąc je, założyła szyte na zamówienie trzewiki, z których jeden miał specjalną wysoką wkładkę wyrównującą prawie półtoracentymetrową różnicę w długości nóg. Zresztą buty te i tak są prawie niewidoczne spod długiej, prostej, lekko rozszerzającej się ku dołowi spódnicy. Poza tym ma na sobie jasną – pewnie białą (na pożółkłej fotografii nie można jednak być tego pewnym) – bluzkę z długimi mankietami i dość wysoką stójką przybraną jedynie drobnym marszczeniem przy samej szyi. Oprócz małych kulistych kolczyków Apolonia nie ma żadnych ozdób. Włosy, ciemne i gęste, są gładko zaczesane do tyłu. Skromność, by nie powiedzieć surowość, jej wyglądu łagodzi jednak trochę niepewny, wyraźnie skrępowany sztucznością sytuacji półuśmiech i coś w wyrazie jej ciemnych, dość głęboko osadzonych oczu patrzących prosto w obiektyw.

*

      Ślub Apolonii z Franciszkiem Bąkiem odbył się w lutym, tuż przed końcem karnawału. Trzeba przyznać, że pomimo iż dzień był raczej mroźny, kościół parafialny w Ulanie pękał niemal w szwach. Nie dziwota. Wielu było takich, którzy chcieli zobaczyć, jak to kulawa dziedziczka z Niemyj wydaje się za mąż. Nie rozczarowali się zresztą, bo ślub był wyjątkowo uroczysty, jako że dwóch księży prowadziło ceremonię. Oprócz proboszcza Śmiałowskiego zjechał bowiem z Radzynia i stryj Franciszka, który pogodziwszy się z wolą Boga, wyraźnie wzruszony, związał stułą ręce bratanka i jego wybranki. Ku lekkiemu zgorszeniu, zwłaszcza żeńskiej części publiczności, panna młoda nie miała mirtu przy welonie, co niektórzy uznali za niezbity dowód na to, że panna Niemyjska nie była znów taka święta i że niekoniecznie przez te dwadzieścia siedem lat tak bardzo chroniła swój wianek. Plotkarze skrytykowali i to, że Apolonia, stojąc przed ołtarzem, nie uroniła ani jednej łzy, co przecież przytrafia się każdej pannie młodej. No i głową tak kręciła na wszystkie strony, jakby chciała sprawdzić, czy na pewno wszyscy widzą, jak ona ślub bierze. Nie uszło też uwagi co znaczniejszych gospodyń, które zajmowały najbliższe ławki, że po ceremonii, odwracając się od ołtarza w stronę chóru, to właśnie ona pokierowała świeżo poślubionym małżonkiem, okręcając go wokół siebie. Fakt ten, zdaniem wielu, miał świadczyć niezbicie o tym, że to Apolonia będzie rządzić w tym stadle, co zresztą wkrótce miało poniekąd okazać się prawdą.

      W trakcie ceremonii zdarzył się też drobny, przez Apolonię na szczęście niezauważony, incydent, który wywołał szmerek wśród co bardziej zabobonnych. Otóż w pewnym momencie ktoś uchylił drzwi do kruchty i powiew wiatru zdmuchnął świecę z lewej strony ołtarza. Co prawda kościelny szybko ponownie ją zapalił, ale niektórzy uznali to za niepomyślną wróżbę dla nowo zawartego małżeństwa.

      Zresztą


Скачать книгу