Policja. Ю Несбё

Читать онлайн книгу.

Policja - Ю Несбё


Скачать книгу
Natomiast Ståle Aune ku swemu zaskoczeniu poczuł, że wzrosła temperatura jego własnych policzków.

      O Boże, jak on nienawidził tego pacjenta! Jak nienawidził tej pracy!

      – I co z tym policjantem? Posłuchał pańskiej rady?

      – Nasza godzina minęła – oświadczył Ståle, nie patrząc na zegarek.

      – Jestem bardzo ciekawy, panie Aune.

      – Mam obowiązek dochowania tajemnicy.

      – Nazwijmy go Iks. Widzę po panu, że nie podobało się panu to pytanie – uśmiechnął się Paul. – Usłuchał pańskiej rady, ale źle się to skończyło, prawda?

      Aune westchnął.

      – Iks posunął się za daleko. Źle zrozumiał pewną sytuację i w toalecie próbował pocałować kolegę. Został odrzucony. Ale to się mogło skończyć dobrze. Zastanowi się pan chociaż nad tym do następnego razu?

      – Ale ja nie jestem homoseksualistą. – Pacjent podniósł palce do szyi i zaraz je opuścił.

      Ståle Aune skinął głową.

      – W przyszłym tygodniu o tej samej porze?

      – Nie wiem. Przecież mi się nie poprawia, prawda?

      – Powoli, ale posuwamy się do przodu – odparł Ståle. Była to odpowiedź równie automatyczna, jak gest pacjenta sięgającego do węzła krawata.

      – Tak, mówił pan to już kilka razy. Ale ja ciągle mam wrażenie, że płacę za nic. Że jest pan równie nieprzydatny jak ci policjanci, którzy nie są w stanie złapać cholernego seryjnego zabójcy i gwałciciela…

      Ståle z pewnym zdziwieniem zarejestrował, że głos pacjenta stał się cichszy, spokojniejszy. Zarówno ton Paula, jak i mowa ciała komunikowały zupełnie co innego niż słowa. Mózg Stålego jak na włączonym autopilocie zaczął analizować, dlaczego pacjent posłużył się akurat tym przykładem, ale rozwiązanie tej zagadki było na tyle oczywiste, że nie musiał się w nie zagłębiać. To gazety, które leżały na biurku Stålego od jesieni, zawsze otwarte na stronach z doniesieniami na temat zabójstw policjantów.

      – Ujęcie seryjnego zabójcy nie jest łatwe – odparł Aune. – Sporo wiem o seryjnych zabójcach. To, prawdę mówiąc, moja specjalność. Ale jeśli czuje pan, że powinien zakończyć terapię albo spróbować skorzystać z usług któregoś z moich kolegów, to decyzja należy do pana. Mam tu listę bardzo zdolnych psychologów i mogę panu pomóc…

      – Zrywa pan ze mną?

      Paul lekko przechylił głowę, powieki z bezbarwnymi rzęsami trochę mu opadły, a uśmiech stał się szerszy. Ståle nie potrafił ocenić, czy to wciąż ironia odnosząca się do sugestii homoseksualizmu, czy też może Paul ujawnia swoje prawdziwe ja. A może jedno i drugie.

      – Niech mnie pan źle nie zrozumie – powiedział Ståle ze świadomością, że wcale nie został źle zrozumiany. Chciał się go pozbyć, ale profesjonaliści nie pozbywają się trudnych pacjentów, tylko jeszcze bardziej się angażują, prawda? Poprawił muszkę. – Chcę prowadzić pana terapię, ale bardzo ważne jest nasze wzajemne zaufanie, a akurat w tej chwili odnoszę wrażenie, że…

      – Mam po prostu gorszy dzień. – Paul rozłożył ręce. – Wiem, że pan jest dobry. Pomagał pan przy sprawach seryjnych zabójców, prawda? Brał pan udział w ujęciu tego, który rysował pentagramy w miejscach zbrodni. Razem z tym komisarzem.

      Ståle obserwował pacjenta, który wstał i zapinał marynarkę.

      – Świetnie się pan dla mnie nadaje, panie Aune. No to w przyszłym tygodniu. A ja w tym czasie zastanowię się, czy nie jestem homo.

      Ståle nie ruszał się z miejsca. Słyszał, jak Paul nuci w korytarzu, czekając na windę. Melodia wydała mu się znajoma.

      Poza tym uderzyło go coś w słowach Paula. Mówiąc o seryjnych zabójcach, użył policyjnego określenia zamiast potocznego „seryjne morderstwo”. Harry’ego Hole nazwał komisarzem, a przecież większość ludzi nie miała pojęcia o stopniach policyjnych. Zazwyczaj zapamiętywali krwawe szczegóły z reportaży w gazetach, a nie mało istotne detale, takie jak pentagram wyryty w drewnianej belce przy zwłokach. Ale tym, na co zwrócił szczególną uwagę – ponieważ to mogło mieć znaczenie dla terapii – było porównanie go do „policjantów, który nie są w stanie złapać cholernego seryjnego zabójcy i gwałciciela”.

      Ståle słyszał, że winda przyjechała i odjechała. Przypomniał już sobie, co to za melodia. Wysłuchał bowiem płyty Dark Side of the Moon, żeby się przekonać, czy nie znajdzie tam jakiegoś śladu pozwalającego rozszyfrować sen Paula Stavnesa. Piosenka nazywała się Brain Damage. I opowiadała o szaleńcach. O szaleńcach, którzy są w trawie, którzy są w holu, którzy się przysuwają.

      Gwałciciel.

      Zabici policjanci nie zostali zgwałceni.

      Oczywiście pacjent mógł na tyle mało interesować się sprawą, że pomylił policjantów z wcześniejszymi ofiarami, które zginęły w tych samych miejscach. Albo za ogólną prawdę przyjął, że seryjni zabójcy gwałcą. Albo śnili mu się zgwałceni policjanci, co oczywiście umacniało teorię tłumionego homoseksualizmu. Albo…

      Ståle Aune zamarł w pół ruchu i ze zdumieniem spojrzał na swoją rękę, która sięgała do muszki.

      Anton Mittet wypił łyk kawy i spojrzał na mężczyznę śpiącego w szpitalnym łóżku. Czy on również nie powinien poczuć czegoś w rodzaju radości? Tej samej radości, której wyraz dała Mona, nazywając zdarzenie „jednym z niewielkich codziennych cudów, sprawiających, że warto harować jako pielęgniarka”? Pewnie, dobrze, że pacjent w śpiączce, którego śmierci wszyscy się już spodziewali, nagle zmienił decyzję i postanowił się obudzić, wrócić do życia. Ale ten człowiek w łóżku – ta blada udręczona twarz na poduszce – nie miał dla Antona żadnego znaczenia. Jego przebudzenie oznaczało jedynie, że praca zbliża się do końca. Oczywiście niekoniecznie było to równoznaczne z końcem romansu, bo przecież i tak nie tutaj spędzali razem najgorętsze godziny. Przeciwnie, już nie będą musieli martwić się o to, że koledzy zauważą czułe spojrzenia, jakie posyłali sobie za każdym razem, gdy Mona wchodziła do pacjenta albo od niego wychodziła, nieco zbyt długie rozmowy i ich nagłe zakończenia, kiedy pojawiał się ktoś inny. Ale Anton Mittet miał przykre uczucie, że właśnie to wszystko warunkowało ich związek. Tajemnica. Nielegalność. Napięcie wynikające z tego, że można patrzeć, ale nie wolno dotknąć. Konieczność czekania, wymykania się z domu, serwowania Laurze kłamstw o dodatkowym dyżurze, które przychodziły mu z coraz większą łatwością, a mimo to słowa rosły mu w ustach, jakby wiedział, że prędzej czy później go zadławią. Rozumiał, że zdrada nie czyni go w oczach Mony lepszym człowiekiem, że prawdopodobnie już sobie wyobraża, jak kiedyś w przyszłości będzie tak samo tłumaczył się przed nią. Opowiadała mu, że przeżywała to już wcześniej z innymi mężczyznami, którzy ją zdradzali. Była wtedy szczuplejsza i młodsza, więc gdyby zdecydował się porzucić tłuściutką panią w średnim wieku, w jaką się zmieniła, wcale by jej to nie zszokowało.

      Próbował przekonywać, że nie powinna tak mówić, nawet jeśli naprawdę tak myślała, bo przez to robi się brzydsza, bo on przez to robi się gorszy, ponieważ staje się mężczyzną, który bierze sobie to, co może łatwo dostać. Ale teraz cieszył się, że to powiedziała. To się musi kiedyś skończyć, a ona mu to ułatwiła.

      – Skąd wziąłeś kawę? – spytał nowy pielęgniarz i poprawił okrągłe okulary, żeby przeczytać kartę choroby zawieszoną w nogach łóżka pacjenta.

      – Kawałek


Скачать книгу