Seria o komisarzu Williamie Wistingu. Jorn Lier Horst
Читать онлайн книгу.jechać. Dwa lata temu nie było go latem przez tydzień. Pojechał na festiwal tanga do Sørlandet.
– Festiwal tanga? Jest w ogóle coś takiego?
– Tak – odparł emeryt i zaśmiał się. – Zadałem mu to samo pytanie, ale okazało się, że to wielka impreza. Na kilka tysięcy osób. Wyjmowałem mu przez tamten tydzień pocztę ze skrzynki i doglądałem Puckena.
– Puckena?
– Tak, to kot Pramma. Pracując dzisiaj w ogrodzie, właśnie o tym pomyślałem: że gdyby miał zamiar wyjechać, poprosiłby mnie, żebym odbierał pocztę i karmił Puckena. Ten biedny kot siedział w zamknięciu od tylu dni!
Wisting starał się uspokoić mężczyznę dręczonego wyrzutami sumienia.
– To mogło trwać jeszcze dłużej. Dobrze, że w ogóle ktoś się tym zainteresował.
– To prawda. Nie lubię wtykać nosa w nie swoje sprawy, ale jest jeszcze coś…
– Tak?
– Zwykle bardzo dobrze sypiam – wyjaśnił. Podniósł się i nie przestając mówić, podszedł do szafki kuchennej, z której wyjął pudełko ciastek ze sklepu. – Ale ubiegłej nocy obudziłem się o trzeciej nad ranem i wstałem z łóżka. Prawdopodobnie męczyła mnie ta sprawa z gazetami Pramma. Właściwie nie mam innych zmartwień. Nasze posiadłości dzieli wysoki żywopłot, więc nie widzę domu Pramma, ale tej nocy zauważyłem, że pali się tam mnóstwo światła.
Wyciągnął w stronę Wistinga pudełko ciastek i pozwolił mu się poczęstować, po czym położył je na stole i ciągnął dalej:
– To jest… – Poprawił się na krześle i zanurzył ciastko w kawie. – To było do niego zupełnie niepodobne. Zawsze uważałem go za skąpca. Zresztą, może to nie było skąpstwo, tylko nie najlepsza sytuacja finansowa. Tuż po Nowym Roku zaproponował, żebyśmy zrzucili się na prenumeratę „Østlandsposten”. Chciał odbierać ją ode mnie przed południem, po tym, jak ją przeczytam. Odparłem, że to przemyślę, ale ze sposobu, w jaki to powiedziałem, musiał wywnioskować, że nie jestem zbytnio zainteresowany, bo nigdy więcej o tym nie wspomniał.
– Czy światło było włączone przez cały tydzień? – spytał komisarz z ciastkiem w ustach. Otrzymał odpowiedź, której się spodziewał.
– Tylko tej nocy wstawałem z łóżka, ale przypuszczam, że tak. Teraz wieczory są jasne i długie, a rano szybko robi się widno. I dlatego trudno stwierdzić, czy światło jest zapalone czy nie. No i dzieli nas żywopłot.
– Czy poza tym miał pan jakiś kontakt z Prammem?
– Bardzo ograniczony. Pramm był typem samotnika. Mówiliśmy sobie „dzień dobry”, ale nigdy się nie odwiedzaliśmy i nie utrzymywaliśmy bliższej znajomości. Myślałem trochę o tej zrzutce na prenumeratę gazety i doszedłem do wniosku, że być może nie zaproponował tego ze skąpstwa. Może chodziło mu bardziej o to, żebyśmy nawiązali ze sobą kontakt. Żebyśmy mieli coś, co mogłoby nas do siebie zbliżyć.
Wisting skinął głową i zanotował w notesie: „szukał kontaktu”.
– Kilka razy prosił o pomoc przy aucie – ciągnął emeryt. – Ma starego saaba 900. Wymieniłem mu układ wydechowy i parę razy sprawdzałem silnik. Takie drobne naprawy zwykle przeprowadzałem wieczorami w bazie. W końcu jakieś dodatkowe świadczenia się człowiekowi należą, nawet na państwowym etacie. Wiosną, gdy zmieniałem opony w swoim samochodzie, przyszedł i poprosił mnie nieśmiało o pomoc. Jego saab wydawał dziwne dźwięki. Ale teraz sam już nie mam gdzie się podziać z własnym samochodem, dłubię przy nim na podjeździe, więc poprosiłem go, żeby skontaktował się z jakimś warsztatem.
– Zna pan jego rodzinę?
– Nie – odparł, zgarniając okruszki ciastka na dłoń i strzepując je na spodek do kawy. – Szczerze mówiąc, nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek o niej wspominał.
– Przyjaciele i znajomi?
– Wątpię, by miał jakichś przyjaciół. Rzadko go odwiedzano, ale czasem przychodziła do niego jakaś młoda dziewczyna. Nie tak dawno temu była tu razem z młodym mężczyzną.
– Kiedy to było?
– Zdaje się, że na początku ubiegłego tygodnia.
Wisting odchrząknął znacząco i zanim jeszcze uświadomił sobie, jak interesująca była to informacja, poprosił Seljesætera o opisanie gości Pramma.
– Sam nie wiem… Sądzę, że mogli mieć około trzydziestki. Ona miała długie jasne włosy, czerwony sweter albo marynarkę i niebieskie dżinsy. On był ciemny, w czapce z daszkiem, niechlujnie ubrany. Pomyślałem, że to ludzie, których Pramm poznał w „Tatjanie”.
– Przesiadywał tam?
– Nie, tak bym tego nie nazwał. Po prostu lubił wypić tam piwo. Latem często widywałem go siedzącego przy stoliku na dworze.
– Kiedy widział go pan po raz ostatni? – spytał komisarz i poczęstował się kolejnym ciastkiem.
– Chodzi panu o pub?
– Nie. Chodzi mi o to, kiedy widział go pan po raz ostatni żywego.
– Zdaje mi się, że w sobotnie popołudnie. Dzień przed świętym Janem. To było trochę dziwne. Staliśmy każdy na swojej drabinie po swojej stronie żywopłotu. Inaczej byśmy się nie zobaczyli. Ja wymieniałem zbutwiałe dachówki, a Pramm zaglądał do budki lęgowej dla sów zawieszonej na świerku z tyłu ogrodu.
– Budka dla sów?
– Tak. Pramm ma dużo budek lęgowych w swoim ogrodzie – kontynuował Seljesæter, zanurzając kolejne ciastko w kawie. – Na tym ogromnym świerku ma dużą budkę dla sów, chociaż nigdy nie widziałem tam żadnej sowy.
– Może pan podać konkretną godzinę?
– Tylko w przybliżeniu. Powiedziałbym, że to musiało być po godzinie trzeciej, ale przed szóstą.
Wisting poprawił zapis w notatniku: „czas zgonu – sobota 15:00 do poniedziałku 08:30”.
– O czym rozmawialiście?
– Trochę o pogodzie. Byliśmy zgodni co do tego, że po tylu dniach suszy istnieje ryzyko pożaru lasu z powodu ognisk świętojańskich.
– Nie rozmawialiście o niczym innym? O czymś szczególnym?
– Nie.
– I tego dnia widział go pan po raz ostatni?
– Tak. Nazajutrz wybrałem się do domku letniskowego mojego brata na Nøtterøy. Obchodziliśmy razem noc świętojańską. Przenocowałem tam i wróciłem do domu dopiero w poniedziałek po południu.
– Czy w poprzedni weekend zwrócił pan uwagę na jakiś ruch przed domem Pramma? Jakieś samochody?
Knut Seljesæter pokręcił głową.
– Czy pamięta pan, jak Pramm był ubrany tamtego dnia w ogrodzie? – pytał dalej Wisting.
– Pamiętam, że ja miałem na sobie krótkie spodenki i że pomyślałem, że w długich nogawkach jest mu na pewno za ciepło. Zdaje się, że jego spodnie były brązowe.
Wstał i napełnił ich filiżanki kawą z ekspresu stojącego na blacie. Komisarz wyciągnął dłoń, dając sygnał, że chce tylko pół filiżanki. Czuł, że rozmowa zmierza ku końcowi. Jednocześnie zaczął się niecierpliwić, ponieważ chciał jak najszybciej porozmawiać z pozostałymi sąsiadami. Może oni wiedzieli coś więcej o Prebenie Prammie.
– Jeśli