Myśl to forma odczuwania. Susan Sontag
Читать онлайн книгу.byłam pogrążona w wielkim żalu, więc to musi być skutek tamtej głębokiej depresji.
Później spytałam jednego z moich lekarzy: „Co pan myśli o psychologicznych przyczynach raka?”. Odpowiedział: „No cóż, przez wieki ludzie opowiadali o chorobach wiele różnych rzeczy i nic z tego nigdy nie okazywało się prawdą”. Całkowicie odrzucił moje rozumowanie. Zaczęłam się wtedy zastanawiać nad gruźlicą i pojawiła mi się w głowie zasadnicza teza książki. Postanowiłam, że nie dam się wpędzić w poczucie winy. Mam do tego takie same skłonności jak wszyscy, a może i większe, co mi się nie podoba. Nietzsche miał rację co do poczucia winy – to straszna rzecz. Wolałabym już się wstydzić. Wstyd jest bardziej obiektywny i wiąże się z osobistym poczuciem honoru.
W eseju o podróży do Wietnamu piszesz o różnicy między kulturą wstydu i kulturą winy.
Te dwie rzeczy mają pewną część wspólną – można się wstydzić tego, że nie spełniło się jakichś oczekiwań. Lecz ludzie czują się winni tego, że zachorowali. Ja sama lubię mieć poczucie, że jestem za coś odpowiedzialna. Ilekroć w moim życiu osobistym panuje bajzel – kiedy na przykład zwiążę się z niewłaściwą osobą – zawsze wolę wziąć odpowiedzialność na siebie, zamiast mówić, że to wina drugiej strony. Nie znoszę postrzegać siebie jako ofiary. Wolałabym już stwierdzić: no proszę, postanowiłam związać się z osobą, która okazała się zwykłą suką. To był mój wybór, a ja nie lubię zwalać winy na innych, bo znacznie łatwiej zmienić siebie niż kogoś innego. A więc nie jest tak, że unikam odpowiedzialności, tylko moim zdaniem, kiedy zapadasz na jakąś poważną chorobę, to tak, jakbyś wpadł pod samochód – nie wydaje mi się, żeby sens miało rozważanie, przez co zachorowałeś. Sensowne jest natomiast zachowywanie rozsądku, na ile to możliwe, i szukanie właściwej terapii, a także podtrzymywanie w sobie ochoty do życia. Bez wątpienia, jeśli nie chcesz żyć, możesz stać się współodpowiedzialny za chorobę.
Hiob nie czuł winy – był uparty i przepełniony gniewem.
Ja byłam niezwykle uparta. Nie przepełniał mnie jednak gniew, bo nie było nikogo, na kogo mogłabym się gniewać. Nie można być wściekłym na naturę albo biologię. Wszyscy umrzemy – to fakt, z którym bardzo trudno się pogodzić – i wszyscy doświadczamy procesu umierania. Wydaje się, że w ciele – a właściwie w głowie – tkwi zamknięta jakaś osoba. Jej fizjologiczna maszyneria wystarczy na siedemdziesiąt, góra osiemdziesiąt kilka lat przyzwoitego funkcjonowania. W pewnym momencie zaczyna się rozpadać i przez połowę życia, jeśli nie więcej, człowiek przygląda się własnej dezintegracji. I nie może temu w żaden sposób przeciwdziałać. Jest uwięziony w środku, a gdy mechanizm ostatecznie wysiada – umiera. Każdy człowiek doświadcza samego siebie w taki sposób. Pytasz kogoś po sześćdziesiątce czy siedemdziesiątce – o ile dobrze znasz tę osobę – czy czuje się staro, a ona ci odpowiada, że czuje się, jakby miała czternaście lat… a potem spogląda w lustro, widzi tę pomarszczoną twarz i ma wrażenie, że jest nastolatkiem w pułapce starego ciała! Człowiek tkwi uwięziony w jednorazowej powłoce, która nie tylko ostatecznie się zatrzyma jak mechanizm zaprojektowany, by działać tylko przez pewien czas, lecz w dodatku będzie powoli niszczeć – z biegiem lat dostrzegasz, że maszyneria działa coraz gorzej, skóra nie jest już taka ładna jak dawniej, pewne sprawy się rozregulowują i jest to bardzo przykre doświadczenie.
Jak to ujął Szekspir: „Nowe dzieciństwo, gdy traci się pamięć / Zęby, smak, włosy, wzrok – i w końcu wszystko”25.
Tak. Charles de Gaulle powiedział, że starość to tonący wrak, i miał rację.
A jak odniesiesz się do filozoficznych i quasi-mistycznych prób pogodzenia tej dychotomii? Do tej pory mówiłaś o niej przez pryzmat doświadczenia i zdrowego rozsądku.
Myślę, że nie sposób nie odczuwać siebie jako istoty, która jest gdzieś uwięziona. Takie jest właśnie pochodzenie dualizmów – platońskiego, kartezjańskiego i wszystkich innych. Choć wiemy, że takie przekonanie nie daje się obronić na gruncie analizy naukowej, nie można być w pełni zmysłów i zarazem nie mieć poczucia, że własne „ja” przebywa w ciele. Można oczywiście próbować pogodzić się ze śmiercią i na starość zacząć się zajmować rzeczami, na które funkcjonowanie ciała nie ma znacznego wpływu, ale ciało przestaje być atrakcyjne dla innych i nie działa w satysfakcjonujący sposób, bo robi się kruche i podniszczone.
Tradycyjna ścieżka ludzkiego życia wygląda tak, że w pierwszej jego części człowiek zajmuje się raczej aktywnościami wymagającymi sprawności fizycznej, w drugiej zaś – umysłowej. Trzeba jednak pamiętać, że takie życie jest dziś niemal niemożliwe, a na pewno nie wspiera go społeczeństwo. Warto też dodać, że większość naszych przekonań o tym, co możemy robić w danym wieku i co wiek oznacza, jest całkowicie arbitralnych – równie arbitralnych jak stereotypy płciowe. Sądzę, że przeciwstawienie młodego staremu i męskiego kobiecemu to dwa stereotypy, które więżą ludzi bodaj w największym stopniu. Wartości kojarzone z młodością oraz męskością uznaje się za ludzkie normy, wszystko pozostałe zaś jest mniej ważne bądź gorsze. Starzy ludzie mają wielkie poczucie niższości. Wstydzą się starości.
To, co możesz robić jako człowiek młody i jako starzec, jest równie arbitralne i pozbawione podstaw jak reguły określające, co możesz robić jako kobieta i mężczyzna. Ludzie wciąż powtarzają: „Ojej, nie mogę tego zrobić. Mam sześćdziesiąt lat, jestem za stary”. Albo: „Tego nie mogę zrobić, mam dwadzieścia lat, jestem za młody”. Dlaczego? Kto tak twierdzi? Chcemy stale mieć jak najwięcej możliwości w życiu, a jednocześnie chcemy być wolni, by móc dokonywać wyborów. Nie sądzę, że można mieć wszystko – należy wybierać. Amerykanie mają skłonność, by uważać, że wszystko jest możliwe, i to mi się w nich podoba [śmiech] – pod tym względem jestem rodowitą Amerykanką – jednak w pewnym momencie trzeba sobie powiedzieć, że pewnych rzeczy nie można dłużej odkładać i musimy podjąć decyzję.
Wracając do stereotypów płciowych, otóż pewnego wieczora razem z Davidem [Rieffem, synem Sontag] pojechaliśmy na Vincennes University, gdzie prowadziłam seminarium. Po zajęciach poszliśmy – David, ja i cztery inne osoby – na kawę. Traf chciał, że te cztery osoby z seminarium były kobietami. Usiedliśmy przy stoliku i jedna z nich powiedziała po francusku do Davida: „O, biedaku, musisz tu siedzieć z pięcioma kobietami!”. Wszyscy się zaśmiali. Wtedy powiedziałam tej czwórce – były to wykładowczynie z Vincennes – „Czy zdajecie sobie sprawę z tego, co mówicie i jak niskie macie o sobie mniemanie?”. Wyobrażasz sobie sytuację, w której kobieta siada przy stole z pięcioma mężczyznami i któryś z nich mówi: „Och, biedactwo, musisz tu siedzieć z nami pięcioma, a my nie mamy dla ciebie żadnej innej kobiety”. Czułaby się zaszczycona.
Ciekawe, co David sobie o tym pomyślał.
Jestem pewna, że gdyby go wówczas spytano, co myśli, powiedziałby tylko: „Żeby to pierwszy raz!” [śmiech]. W rzeczywistości jednak był zaskoczony niską samooceną tych kobiet, kobiecą mizoginią. Pamiętaj, że były to osoby robiące karierę, które zapewne określały się mianem feministek, a mimo to pewne poglądy wyrażały całkiem nieświadomie.
Sytuacja przeciwna do tej wyglądałaby tak, że któraś z kobiet powiedziałaby Davidowi: „Może byś sobie poszedł!”.
Tak, właśnie tak.
To także nie byłaby zbyt miła reakcja.
To prawda, nie byłaby. Myślę jednak, że, o czym wcześniej mówiliśmy, bardzo podobne reakcje występują w sytuacji spotkania ludzi starych z młodymi, bo gdyby osoba dwudziestoparoletnia, mężczyzna czy kobieta, usiadła w gronie ludzi po sześćdziesiątce czy siedemdziesiątce, mogłaby usłyszeć: „Tak mi cię szkoda, że musisz tu siedzieć wśród