Fundacja. Isaac Asimov

Читать онлайн книгу.

Fundacja - Isaac Asimov


Скачать книгу
– rozejrzał się, aby się upewnić, czy nikt nie widzi jego nagłego spoufalania się z eskortowanymi – macie szczęście. To najlepszy statek w Galaktyce. Kompletnie wyposażony, tylko bez uzbrojenia. Pływacie jak pączki w maśle.

      – Pewnie w zjełczałym – odparł Trevize. – No, profesorze, jest pan gotów?

      – Teraz tak – rzekł Pelorat, unosząc kwadratową płytkę o boku długości około dwudziestu centymetrów i chowając ją do srebrzystej plastikowej koperty.

      Trevize uświadomił sobie nagle, że historyk nie rozstawał się z tym przedmiotem od chwili, kiedy wyjechali z jego domu, przekładał go z ręki do ręki i nigdy nie odkładał, nawet gdy zatrzymali się, aby zjeść szybkie śniadanie.

      – Co to takiego, profesorze?

      – Moja biblioteka. Jest skatalogowana według tematów i miejsc pochodzenia książek i naniosłem ją całą na jedną płytkę. Jeśli pan uważa, że ten statek to cudo, to co pan powie o tej płytce? Cała biblioteka! Wszystko, co zebrałem. Cudowne! Cudowne!

      – Tak – rzekł Trevize – pływamy jak pączki w maśle.

      15

      Trevize wpadł w prawdziwy zachwyt na widok wnętrza statku. Przestrzeń fantastycznie wykorzystano. Był tam magazyn z zapasami żywności, ubrań, filmów i gier. Były pokój do ćwiczeń gimnastycznych, salon i dwie prawie identyczne sypialnie.

      – Ta musi być pańska, profesorze – powiedział Trevize. – W każdym razie jest tu czytnik FX.

      – Dobrze – rzekł Pelorat z zadowoleniem. – Co za osioł ze mnie, że tak unikałem podróży kosmicznych. Mógłbym tutaj żyć całkiem wygodnie, mój drogi Trevize.

      – Jest przestronniej, niż myślałem – stwierdził Trevize z przyjemnością.

      – A te silniki naprawdę znajdują się w pokrywie kadłuba?

      – W każdym razie są tam urządzenia sterujące. Nie musimy magazynować paliwa ani zużywać go od razu. Korzystamy z podstawowego źródła energii we wszechświecie, a nasze silniki i paliwo są o tam, na zewnątrz. – Zatoczył łuk ręką.

      – No dobrze, ale gdy tak teraz myślę o tym… Co będzie, jeśli coś się zepsuje?

      Trevize wzruszył ramionami.

      – Uczono mnie latać w przestrzeni, ale nie na takich statkach. Jeśli wysiądzie grawityka, to obawiam się, że nic na to nie będę mógł poradzić.

      – Ale potrafi pan prowadzić ten statek? Kierować nim?

      – Sam jestem tego ciekaw.

      – Myśli pan, że jest całkowicie zautomatyzowany? – spytał Pelorat. – Może jesteśmy tylko pasażerami? Może mamy tu tylko siedzieć i nic nie robić?

      – Mają takie rzeczy na promach kursujących między planetami i stacjami orbitalnymi w układach słonecznych, ale nigdy nie słyszałem o zautomatyzowanym statku do podróży przez nadprzestrzeń. Przynajmniej dotychczas nie słyszałem… Dotychczas…

      Raz jeszcze rozejrzał się wokół i poczuł nagły lęk. Czyżby ta wiedźma Branno aż tak go nabrała? A może Fundacja rzeczywiście zautomatyzowała już podróże międzygwiezdne i on, Trevize, miał zostać przewieziony na Trantora wbrew swej woli, mając w tej sprawie do powiedzenia tyle, co wyposażenie statku?

      Powiedział, udając ożywienie:

      – Niech pan usiądzie, profesorze. Burmistrz mówiła, że statek jest całkowicie skomputeryzowany. Skoro w pańskiej kabinie jest czytnik FX, w mojej powinien być komputer. Niech się pan tu rozgości, a ja tymczasem się rozejrzę.

      Pelorat nagle się zaniepokoił.

      – Trevize, drogi przyjacielu… Nie chce pan chyba wysiąść, co?

      – Nie mam najmniejszego zamiaru. A zresztą, gdybym spróbował wyjść, to może być pan pewien, że zaraz by mnie zatrzymano. Pani burmistrz nie życzy sobie, żebym opuszczał pokład. Chcę po prostu zorientować się, jak działa układ sterowniczy Odległej Gwiazdy. – Uśmiechnął się. – Nie opuszczę pana, profesorze.

      Wchodząc do pomieszczenia, które – jak sądził – było jego sypialnią, miał wciąż jeszcze uśmiech na ustach, ale gdy zamknął cicho za sobą drzwi, jego twarz spoważniała. Na pewno musiało gdzieś tu być urządzenie umożliwiające nawiązanie łączności z planetą, koło której mógł się znaleźć statek. Trudno było sobie wyobrazić, żeby pojazd celowo odizolowano od otoczenia, i dlatego gdzieś tu – może w jakiejś wnęce – musiał się znajdować odpowiedni aparat. Mógłby się połączyć z biurem burmistrza i zapytać o pulpit sterowniczy.

      Dokładnie zbadał ściany, zagłówek łóżka i zgrabne, gładkie mebelki. Jeśli tu nie znajdzie nic, przeszuka resztę statku.

      Miał się już odwrócić, gdy jego wzrok padł na plamkę światła widoczną na gładkiej, jasnobrązowej płycie biurka. W krążku światła zgrabne litery układały się w napis „Instrukcja obsługi komputera”.

      A więc jednak! Mimo to serce zabiło mu szybciej. Były komputery i komputery, a także programy, na opanowanie których trzeba mnóstwo czasu. Trevize nigdy nie wątpił w swoją inteligencję, ale z drugiej strony nie był geniuszem. Byli tacy, którzy mieli smykałkę do komputerów, i tacy, którzy jej nie mieli, a Trevize dobrze wiedział, do której kategorii się zalicza.

      W czasie służby we flocie wojennej Fundacji doszedł do stopnia porucznika i zdarzało mu się pełnić obowiązki dowódcy wachty. Miewał wtedy okazje do posługiwania się komputerem pokładowym. Jednak nigdy obsługa komputera nie należała wyłącznie do niego i nigdy nie wymagano, żeby znał się na tym dokładnie i potrafił dokonywać innych operacji niż zwykłe rutynowe czynności.

      Przypomniał sobie opasłe tomy wydruków zawierające pełen opis programu i ogarnęło go przygnębienie. Przypomniał sobie też, jak zachowywał się sierżant techniczny Krasnet przy pulpicie komputera. Przebierał palcami po klawiszach, jak gdyby był to najbardziej skomplikowany instrument muzyczny w Galaktyce, a robił to z taką nonszalancją, jakby nudziło go obsługiwanie tak prostego urządzenia, ale nawet on musiał czasami zaglądać do opisu programu, klnąc przy tym ile wlezie.

      Po chwili wahania Trevize dotknął palcem świetlnej plamki i od razu krąg światła rozszerzył się, obejmując całe biurko. Na jego blacie widniał zarys dwu dłoni, prawej i lewej. Niemal w tej samej chwili blat obrócił się i ustawił pod kątem czterdziestu pięciu stopni.

      Trevize usiadł przy biurku. Nie potrzebował żadnych wyjaśnień. Było oczywiste, co ma zrobić.

      Położył dłonie w oznaczonych miejscach. Te dobrano tak, że mógł siedzieć wygodnie, nie naprężając ramion i nie czując zmęczenia. Powierzchnia biurka wydawała się miękka, jakby zrobiona z aksamitu. Czuł, jak dłonie zanurzają się w niej. Patrzył ze zdumieniem, gdyż wzrok mówił mu co innego. Jego ręce nie zagłębiły się w blacie ani na milimetr, spoczywały na powierzchni dokładnie tak, jak je położył, choć mógłby przysiąc, że czuje łagodny i ciepły uścisk.

      Co to wszystko znaczy?

      Co teraz?

      Rozejrzał się, a potem, pod wpływem nagłego impulsu, zamknął oczy. Nic nie słyszał. Nic nie słyszał! Ale wyraźnie dotarło do niego, jakby zrodzone w jego umyśle, zdanie „Zamknij oczy. Odpręż się. Nawiążemy kontakt”.

      Przez ręce?

      Kiedy dawniej zastanawiał się nad możliwością nawiązania kontaktu myślowego z komputerem, wyobrażał sobie, że konieczny do tego będzie odpowiedni kask, wyposażony w elektrody umieszczane na czaszce i nad oczami. Ale kontakt przez


Скачать книгу