Sebastian Bergman. Michael Hjorth

Читать онлайн книгу.

Sebastian Bergman - Michael Hjorth


Скачать книгу
ją myśl, że Jonathan byłby dobrym tatą. Mogliby tak żyć. Rozmawiali o tym. O dziecku. Głównie w żartach, ale nie całkiem. To było jak naturalny krok, który bardzo chciała poczynić z Jonathanem. W przyszłym roku kończyła trzydzieści pięć lat.

      – Mogę poznać pańskie nazwisko? – zapytała.

      Mężczyzna akurat układał śliniak, głęboki plastikowy talerzyk i zieloną plastikową łyżeczkę na stoliku przed fotelikiem chłopca.

      – Oj, przepraszam. Mów mi Pierre. A to jest Grim – odparł i skinął głową w stronę trzymanego na ramieniu synka. Mikrofalówka zadźwięczała, Pierre otworzył drzwiczki, wyjął słoiczek i postawił go na blacie. Podszedł do fotelika i usadowił w nim Grima. Chłopczyk natychmiast zaczął kwilić i wyciągał rączki ku górze, żeby znów wziąć go na ręce.

      – Tak, tak, tak, zaczekaj chwilę, zaraz zobaczysz… – Pierre wziął do ręki słoiczek, usiadł przy stole obok Grima, przełożył zawartość łyżeczką na talerz, zamieszał i trochę podmuchał, założył Grimowi śliniak, na koniec wetknął zieloną plastikową łyżeczkę w papkę i podsunął talerzyk Grimowi. Ten zaczął nabierać jedzenie i wkładać je do ust ze zmiennym powodzeniem. Vanja domyślała się, że Pierre nie po raz pierwszy jest w domu z synkiem.

      – Twoja sąsiadka, Rebecca – zaczęła, kiedy sytuacja wydawała się opanowana, a Pierre był w stanie dzielić uwagę pomiędzy nią a syna. – Od jak dawna tu mieszka?

      – Nie orientuję się. My od dwóch i pół roku, a kiedy się wprowadziliśmy, już tu była.

      – Czyli nie znasz jej zbyt dobrze?

      – W ogóle jej nie znam. Hopsa… – Pierre szybko się nachylił i skierował rękę z pełną łyżką z powrotem nad stół, bo Grim wyraźnie miał zamiar rozpocząć żywiołowe dyrygowanie. – Była trochę dziwaczna.

      – Jak to?

      – Nigdy się nie witała, mamrotała tylko do siebie, na nic się nie zgadzała, prawie jej nie widywaliśmy.

      Pierre wziął do ręki łyżeczkę, którą wykładał papkę, zebrał to, co wylądowało na śliniaku, i położył z powrotem na talerzu. – Wydawało jej się, że jest obserwowana.

      – Przez kogo? – spytała Vanja i mocniej się wyprostowała na sofie.

      – Nie wiem. Chyba sama do końca nie wiedziała, ale o to chodziło w tej całej aferze z czujnikami przeciwpożarowymi.

      Vanja wstała z sofy, podeszła do stołu, wysunęła krzesło i usiadła. Grim patrzył na nią wielkimi oczami, z łyżeczką w buzi.

      – Opowiedz mi o tym – rzekła.

      Było już późne popołudnie, kiedy Billy, Vanja i Ursula dotarli do Uppsali. Vanja pokazała, gdzie Billy może zaparkować samochód, upewniła się, że dostali karty umożliwiające wstęp i otwarcie drzwi, i pojechała z nimi na poziom ósmy. Otworzyła drzwi na wydział, który opuściła zaledwie dwanaście godzin wcześniej. Carlos i Sebastian siedzieli przy biurkach. Obaj podnieśli wzrok. Vanja posłała krótkie, ostre spojrzenie Sebastianowi i zwróciła się do Carlosa.

      – To Billy i Ursula, koledzy z Krajowego Wydziału Zabójstw – oznajmiła.

      Carlos wstał i podszedł do nowo przybyłych.

      – Carlos Rojas, witam. – Podali sobie ręce, a potem Carlos odwrócił się do biurek przy oknach. – Ja siedzę tam, a Sebastian tam. – Wskazał. – Domyślam się, że Vanja znów zajmie miejsce w głębi, ale poza tym możecie siadać, jak wam wygodnie. Po hasła, dane logowania i takie tam wystarczy się zgłosić do mnie.

      – Dzięki – odpowiedzieli równocześnie Billy i Ursula, po czym się rozdzielili w małym pomieszczeniu. Billy zajął biurko najdalej od okna, a Ursula to naprzeciwko Sebastiana. Uśmiechnęła się do niego, siadając, ale on skupiał uwagę na kim innym.

      Na Vanji.

      Ma się rozumieć.

      Wstał z krzesła i podszedł do niej.

      – Cześć – zaczął. Usiłował robić wrażenie tak otwartego i skruszonego, jak tylko było to możliwe. Co prawda nie zaszczyciła go choćby jednym spojrzeniem, ale i tak. – Wiem, że sobie nie życzyłaś mojej obecności – kontynuował cicho.

      – A mimo to jesteś – odparła, przecisnęła się obok niego i poszła na swoje dawne miejsce.

      Sebastian poczuł wahanie. Wcześniej, kiedy przyszedł do niego Torkel, zapytał o Vanję i usłyszał, że zamierzała wrócić. Nie czekała na to z utęsknieniem, ale zamierzała się dostosować. Sebastian nie bardzo wiedział, co to dokładnie znaczy. Pewnie próby unikania go za wszelką cenę.

      Zrozumiałe. Ale nie mógł na to pozwolić.

      Potrzebował jej.

      Otrzymał ostatnią szansę, by wszystko naprawić. Tym razem nie zamierzał się wygłupić. Nie zawiedzie, nie zepsuje tego. Vanja powoli go zaakceptuje. Nie jako ojca, na to nie miał już nawet odwagi liczyć, ale jako kogoś, kto jest blisko. Z kim mogła wytrzymać. Brzmiało trochę żałośnie, ale mu wystarczyło. Wiedział, że nie będzie łatwo, ale zamierzał działać według planu, na który się zdecydował przed ich pierwszym spotkaniem.

      – Tym razem będzie inaczej – oznajmił i poszedł za nią do jej stanowiska pracy.

      – Nie sądzę – stwierdziła krótko i usiadła na fotelu, odwrócona do niego plecami.

      – Będziemy tylko kolegami pracującymi nad sprawą. Nic ponadto. Zapewniam.

      – Jak dotąd nie dotrzymałeś żadnej z obietnic, więc…

      Co miał na to odpowiedzieć? Nie pamiętał wszystkich złożonych jej obietnic, ale się domyślał, że złamał każdą z nich. Zwykle tak robił. Nie dotrzymywał zarówno drobnych w rodzaju: „Oczywiście, że zostanę na śniadanie”, jak i wielkich typu: „Zawsze będę cię chronił”. Całe jego życie było rezultatem kłamstw i złamanych obietnic.

      – Wiem, że robiłem głupie rzeczy, raniłem cię, ale…

      Okręciła się na krześle i spojrzała mu w oczy. Po raz pierwszy, odkąd wszedł do pokoju.

      – Masz do powiedzenia coś, co dotyczy sprawy?

      – Co? Nie. A właściwie tak… – Spojrzał w stronę gabinetu Anne-Lie. Ona i Torkel siedzieli na krzesłach i rozmawiali. – Ale Torkel powiedział, że zaraz po przyjeździe zrobimy podsumowanie. Zaczekam więc.

      – W takim razie dlaczego tu stoisz?

      – Jak to?

      – Przecież mamy być tylko kolegami pracującymi nad sprawą. Nic ponadto. – Vanja opadła na oparcie, skrzyżowała ręce na piersi, jakby się starała zaznaczyć dystans całą swoją postawą. Nie tylko słowami. – Jeśli nie masz nic dotyczącego sprawy, dlaczego tu stoisz?

      – Koledzy z pracy mają chyba zwyczaj rozmawiać? – spróbował.

      – My nie – stwierdziła i demonstracyjnie odwróciła się do niego plecami.

      Sebastian postał jeszcze kilka sekund, zastanawiając się, czy jest sens ciągnąć to dalej, ale uznał, że w ten sposób rozdrażniłby ją jeszcze bardziej.

      – Okej… – powiedział cicho do siebie i wyszedł. Zobaczył, że Ursula siedzi i patrzy na niego z uśmiechem, który nie do końca potrafił rozszyfrować. Może było w nim pełne rozbawienia współczucie, o ile coś takiego istnieje. Jeśli to Vanja była najmniej zadowolona z ponownego


Скачать книгу