Krwawa Róża. Nicholas Eames

Читать онлайн книгу.

Krwawa Róża - Nicholas  Eames


Скачать книгу
uznała jednak, że lepiej zrobić cokolwiek, niż poddać się bezradności.

      Potem przeprosi tego, kto zostawił swój łuk bez opieki.

      Zrzuciła z ramienia lutnię matki, zastępując Hiraeth niemal pustym kołczanem. Moment później wybiegła, mijając zaskoczonych strażników przy drzwiach zbrojowni, i pognała w dół rampy.

      Ryk tłumu uderzył w nią z taką mocą, jakby dźwięk uzyskał właściwości stali. Zewsząd napierał ryk, jakiego w życiu nie słyszała. Kołczan obijał się boleśnie o jej bok, sięgnęła więc na ślepo po strzałę i odrzuciła resztę, gnając przez arenę tak szybko, jakby miała na plecach całą sforę ogarów Odszczepieńca.

      Już jej brakowało tchu. Serce chciało wyrwać się z piersi. Oczy zaszły mgłą. Dostrzegała tylko fragmenty otaczającej ją rzeczywistości. Klęczącą Corę, jej szeroko rozwarte oczy obserwujące śmigającą obok dziewczynę, Bezchmurnego próbującego się niezdarnie podnieść, po tym jak mały miś zaczął go lizać po twarzy…

      Następnie podniosła wzrok wyżej i jeszcze wyżej, aż nagle spojrzała prosto w olbrzymie czarne oko cyklopa.

      W tym momencie poczuła, że kolana zaczynają jej drżeć. Instynkt kazał jej się obrócić na pięcie i zmykać ile sił w nogach. Potwór ryczał na nią – brzmiało to jak skarga zdemenciałej owcy o rozmiarach zamku – ale Pam ledwie słyszała ten dźwięk przez swój urywany oddech i wrzask dziesiątek tysięcy gardeł odbijający się echem od ścian kanionu.

      Cyklop szybko doszedł do wniosku, że uzbrojona w łuk kobieta nie stanowi dla niego wielkiego zagrożenia, odwrócił się wolno i postąpił w stronę leżącego druina. Jeszcze jeden ruch nogi i Bezchmurny straci życie.

      Teraz, odezwał się głos w głowie Pam.

      Wyhamowała, nałożyła strzałę na cięciwę. Za pierwszym razem nie zdołała napiąć łuku, ponieważ był o wiele większy od tego, na którym ćwiczyła z Terą. Spróbowała więc ponownie, zaciskając zęby przy dociąganiu cięciwy do policzka.

      Słońce świeciło jej w oczy, tak że musiała zmrużyć powieki, by odzyskać ostrość widzenia. Wymierzyła w jedyny cel, jaki przyszedł jej do głowy, ponieważ gdy walczy się z jednookim wrogiem, trzeba być skończonym durniem, żeby nie wiedzieć, co zrobić.

      Kątem oka zauważyła, że Róża dotarła właśnie na ramię giganta. Najemniczka wyciągnęła dłoń, runy na rękawicy zapłonęły błękitem – i bułat pomknął ku jej wyprostowanym palcom.

      Pam wstrzymała oddech, próbując z całych sił powstrzymać drżenie. Mięśnie jej ramion płonęły żywym ogniem. Czuła układającą się w palcach strzałę, sokoła rwącego się do polowania.

      Pozwoliła mu pofrunąć.

      Rozdział siódmy

      WIDOK ZE WZGÓRZA

      Budząc się, Pam wciąż słyszała ryki dobiegające z areny. W głowie czuła łupanie, szczęka bolała ją tak, jakby dostała w nią pięścią. Wspomnienia wracały powoli, urywki niewyraźnych obrazów przepływały przed jej oczami niczym zwłoki przemykające pod lodem pokrywającym zamarznięte jezioro. Widziała padającego cyklopa, jego czaszkę, która rozprysła się przy zderzeniu z ziemią jak przejrzała tykwa. Zobaczyła krew – dużo krwi – i wtedy zemdlała na oczach pięćdziesięciu tysięcy ludzi.

      Teraz próbowała odgadnąć, gdzie się znajduje.

      Na moment ogarnął ją lęk, że wszystko – poczynając od cyklopa, a na pożegnaniu z ojcem kończąc – to zwykła ułuda. Spodziewała się, że lada chwila usłyszy dobiegające zza drzwi wołanie Tucka albo poczuje na nosie łaskoczący ogon Trena.

      Ale nie, nie była w domu. Leżała w kompletnych ciemnościach na twardej pryczy. Zza zasłoniętego okna sączyły się dźwięki odległej muzyki oraz pomarańczowy blask. Zatem trafiła do wozu grupy. Do Reduty Buntowników. A na zewnątrz jest…

      Obóz Wojowników.

      Nasłuchała się o tym miejscu, pracując w Narożniku. To tutaj odbywały się całonocne imprezy po występach na arenie Wąwozu. To tutaj spotykali się najemnicy, bogacze, kupcy – generalnie każdy, kto był na tyle sprytny, by przekraść się przez znudzonych wartowników pilnujących ustawionych w koło wozów. Branigan i Tiamax opowiadali jej nieraz, po tym jak już się ożłopali i zmieszali nawzajem z błotem, o zabawach i swawolach, które zazwyczaj rezerwowano dla górnych pięter najwykwintniejszych lupanarów.

      Krótko mówiąc, na zewnątrz trwała najlepsza impreza Ardburga.

      A jej tam nie było!

      Pam usiadła, jęcząc z bólu rozsadzającego czaszkę. Odczekała chwilę, by wzrok przyzwyczaił się do ciemności. Należąca do Baśni forteca na kółkach wyglądała równie imponująco od wewnątrz, jak od zewnątrz. Z tyłu mieściła się w pełni wyposażona kuchnia, obok był salon ze sporym, dobrze zaopatrzonym barkiem, wygodnymi sofami i sporym paleniskiem z kamiennym kominem i całą resztą.

      Nieco dalej rozstawiono prycze należące do Brune’a, Cory i Roderyka, a także – od tego ranka – do Pam. Na skotłowanym łożu szamana piętrzył się stos futer, natomiast Tuszowiedźma sypiała na czarnej satynowej pościeli, mając do dyspozycji gamę wygodnych poduszek. Pryczę promotora, stojącą naprzeciw legowiska Pam, pokrywała gruba warstwa brudnej słomy, niepasujących do siebie skarpet i opróżnionych flaszek.

      No, może nie do końca opróżnionych. Dziewczyna dostrzegła obok pryczy butelkę zawierającą półprzezroczysty płyn bursztynowej barwy, który – miała taką nadzieję – okaże się przyzwoitą whisky.

      Róża i Bezchmurny dzielili sypialnię ulokowaną na samym przedzie wozu. Ponieważ drzwi do niej stały otworem, Pam widziała za nimi jakieś światełko. Zastanawiała się przez chwilę, czy nie wejść tam i nie pomyszkować, ale w końcu uznała, że lepiej tego nie robić. Rozsądniej było przyłączyć się do zabawy.

      Wstała, krzywiąc się mocno, gdy deska pod jej stopą zaskrzypiała, po czym ruszyła w stronę drzwi. Przy następnym kroku przewróciła flaszkę stojącą obok posłania Roderyka, a ta potoczyła się przejściem, rozlewając po podłodze swoją zawartość.

      – Pam? – zawołała gdzieś zza jej pleców Róża. – Chodź tutaj. Niech ci się przyjrzę.

      Dziewczyna będąca teraz bardem grupy obróciła się i weszła za uchylone drzwi, popychając je lekko.

      Bezchmurny leżał na łożu nakryty prześcieradłem do pasa. Pam wstrzymała na moment oddech, widząc sińce zdobiące jego jasną złotawą skórę. Prawy bark miał obdarty do żywego mięsa, a połowę twarzy w głębokich zadrapaniach. Klatka piersiowa druina unosiła się ciężko i opadała w rytm wolnego oddechu.

      Siedząca na zydlu obok posłania Róża uśmiechnęła się do wchodzącej Pam.

      – Jak się czujesz?

      – Dziękuję, dobrze. – Dziewczyna wskazała głową leżącego. – Czy on… Czy on wydobrzeje?

      – Tak. Choć nie dzięki mnie. – Otarła mokrą szmatką pot z czoła rannego. – Słuchaj, Pam. To, co dzisiaj zrobiłaś, było…

      – …nierozsądne. Tak, wiem.

      – Bardzo nierozsądne – przyznała Róża.

      – I głupie – dodała dziewczyna.

      – Bez dwóch zdań – zgodziła się liderka.

      – Bo ja to w sumie głupia jestem.

      Twarz najemniczki przepołowił szeroki


Скачать книгу