Krwawa Róża. Nicholas Eames
Читать онлайн книгу.na promotora Baśni.
– Kim są ci cali Banici?
– Spotkasz ich jutro – odparł Roderyk, zanim zaczął wrzeszczeć: – Brune! Cora! Ruszamy w drogę! Ruchy na sprzęcie!
Moment później z gospody wynurzyła się ostatnia para grupy. Brune miał podbite oko i szeroki uśmiech na pokiereszowanej twarzy.
– Siema, Pam. Co tam dzisiaj zaparzyłeś, Roderyku?
Promotor upił spory łyk z kubka, siorbiąc przy tym niemiłosiernie.
– Orzeźwiające zielone liście z Lindmoor. Pomogą na kaca, ale lima nie usuną. Mogę zapytać, jak wygląda teraz ten drugi?
Szaman wskazał głową Corę.
– Jak dla mnie wygląda całkiem fajnie – wymamrotał, po czym zaczął się wspinać po stopniach prowadzących do wozu.
Tuszowiedźma tymczasem całowała na pożegnanie jakiegoś mężczyznę, który nosił za pasem cep, a ramiona przystroił martwym lisem. Oderwała od niego usta gwałtownym ruchem, jak szakal wynurzający zakrwawione szczęki z trzewi upolowanej ofiary, a gdy pochylił się ku niej, trzasnęła go w pysk, potem pocałowała raz jeszcze, odepchnęła mocno i odeszła, nie oglądając się ani razu. Porzucony kochanek, zapewne także najemnik, pozostał na miejscu oszołomiony. Przyłożył dwa palce do dolnej wargi i zadrżał, gdy dostrzegł na nich krew.
Cora mrugnęła do Pam porozumiewawczo, wyłuskała z dłoni promotora kubek i też zaczęła się wspinać do wozu.
Róża zaciągnęła się po raz ostatni, po czym podała fajeczkę Bezchmurnemu.
– Ile mamy czasu na sen? – zapytała Roderyka.
– Wąwóz znajduje się jakąś godzinę jazdy na zachód. Powiedzmy dwie, jeśli liczyć korki.
Druin wyssał pozostałości tytoniu z fajeczki Róży, następnie zaś rzucił lulkę na śnieg.
– Tyle będzie musiało wystarczyć.
– Chcecie iść spać? – Pam z niedowierzaniem wodziła wzrokiem po całej trójce. – Przecież dopiero wstaliście.
Róża postawiła nogę na pierwszym stopniu schodków.
– Wstaliśmy? – prychnęła. – W ogóle nie kładliśmy się do łóżek.
Rozdział piąty
PRZYWARY
Pam była w Wąwozie tylko raz, jakiś rok wcześniej. Spotykała się podówczas ze starszą od siebie dziewczyną imieniem Roxa, która wywijała toporem dla grupy noszącej nazwę Piękni i Młodzi. Przy okazji jednej ze schadzek poszła (oczywiście bez wiedzy Tucka) obejrzeć występ zorganizowany dla znanego promotora, który poszukiwał nowych talentów. Kilkuset widzów przyglądało się z zachwytem, jak Roxa i jej towarzysze rozgramiają stadko niedożywionych muchomisiów, ale promotor nie wydawał się zachwycony tym popisem. Podobnie zresztą jak Pam, która słyszała opowieści o wspaniałych arenach południa, takich jak Wielka Kołyska, Krwawy Labirynt z Ut czy odbudowany ostatnio Megathon, unoszący się od niedawna nad Pięciodworem za sprawą wielu silników przypływowych. W porównaniu z nimi Wąwóz był jedynie przystosowanym do oglądania walk kanionem.
Pam zmieniła opinię na jego temat, ledwie opuściła wóz. Wujek Branigan powiedział jej kiedyś, że arena może pomieścić do pięćdziesięciu tysięcy dusz, ale tego dnia chyba przekroczono jej pojemność. Między stromymi ścianami kanionu niosły się ryki nieprzebranych tłumów, zasiadających i stojących u wylotów niezliczonych jaskiń. Nieco wyżej śmiali kaskarscy budowniczowie wznieśli szerokie balkony z kamienia i bali, które sterczały wśród skał niczym ogromne huby. Jeszcze wyżej na tle nieba widać było dziesiątki krzyżujących się mostów linowych, również szczelnie zapełnionych wrzeszczącymi ile sił w płucach widzami.
Ludzie otaczający wóz wpadli w szał na widok członków Baśni. Gdziekolwiek Pam skierowała spojrzenie, widziała ekstazę na twarzach fanów i las uniesionych w pozdrawiającym geście rąk.
– Trzymaj się blisko mnie! – Brune objął ją mocarnym ramieniem, gdy wkraczali w tłum.
– Zawsze tak jest? – zapytała, próbując przekrzyczeć wrzawę.
– Prawie zawsze. – Szaman odrzucił brudne włosy z twarzy, szczerząc do niej szczerbate zębiska. – Witaj w dżungli.
Walki już się zaczęły. Pam słyszała szczęk zderzającej się stali, od czasu do czasu widziała też na skalnych ścianach refleksy błysków towarzyszących rzucanym czarom. Dwa tuziny strażników uzbrojonych w pałki i okrągłe drewniane tarcze odprowadziły ich na północny kraniec areny, pod pionową skałę. Roderyk szedł na przedzie w tym swoim idiotycznym kapeluszu, pusząc się jak dorodny paw. To on wprowadził grupę do tunelu, którym następnie wszyscy wspięli się licznymi zakosami do przepięknie wykończonej zbrojowni, skąd roztaczała się najlepsza panorama Wąwozu.
Pełno tam było członków innych grup, promotorów i bardów. Tuż obok wejścia ulokowano bar, przy którym parę ekip grało już w kości albo karty. Pam spodziewała się, że najemnicy będą się szykować do walki w spokoju ducha, ostrząc miecze i polerując pancerze, tymczasem zamiast tego ujrzała scenerię niewiele tylko się różniącą od widoku, jaki znała z codziennej pracy w Narożniku. Wojownicy oczekujący na swoją kolej koili nerwy alkoholem, a ci, którzy zeszli już z areny, w identyczny sposób świętowali sukcesy.
Było tam też szerokie okno wychodzące na Wąwóz, a obok niego rampa, którą można było zejść na jego dno. Grupa, która właśnie zakończyła walkę, wspinała się ociężale po pochylni. Lider nosił czerwony płaszcz i zabawny trójkątny kapelusz. Utykał mocno, a po nodze ciekła mu krew, lecz i tak szczerzył zęby w uśmiechu, odpowiadając entuzjastycznie na pozdrowienia tłumów. Jego nastawienie zmieniło się jednak w chwili, gdy zniknął ludziom z oczu. W okamgnieniu obrócił się i doskoczył do idącego za nim mężczyzny.
– Co to miało znaczyć, do kurwy nędzy?! Kazałem ci uśpić te jaszczury!
– Próbowałem! – bronił się wyglądający jeszcze gorzej najemnik odziany w mocno ubłocone szaty. W ręce trzymał ułomek kija, który mógł być kiedyś magiczną laską. – To przez te tłumy, Darynie! Ludzie za głośno się darli!
– Za głośno? To przecież czar, półgłówku, a nie jakaś pieprzona kołysanka! I ty śmiesz nazywać siebie magiem? W upalny dzień nie zdołałbyś zmienić bryłki lodu w wodę! – Zatrzymał się, by uważniej obejrzeć dwa upiornie wyglądające otwory w udzie. – Wie ktoś, czy slirki nie są przypadkiem jadowite?
– Ich jad działa wyłącznie na dupków – odparła kobieta nakładająca cięciwę na łuk. – Na twoim miejscu, Darynie, zaczęłabym się modlić do Dziewicy Wiosny.
Mag od siedmiu boleści zachichotał, ściągając na siebie gniewne spojrzenie rannego lidera.
Kobieta przełożyła łuk przez ramię, po czym sięgnęła po parę niepasujących do siebie jedwabnych rękawiczek. Ich palce poucinano w połowie. Nosiła przepiękny płaszcz obszywany gronostajami, który narzuciła na równie szykowną tunikę. Całości obrazu dopełniał lśniący napierśnik ze stali; reszta pancerza składała się z płatów nabijanej ćwiekami skóry nałożonych na błękitną, również jedwabną szatę. Zdaniem Pam było tego stanowczo za dużo, jak na wygodny strój bojowy.
Gdy nieznajoma dostrzegła wchodzących członków Baśni, wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu.
– Niech mnie mantykora wydyma kolczastym ogonem, jeśli to nie mała Różyczka.
Najemniczka