Krwawa Róża. Nicholas Eames

Читать онлайн книгу.

Krwawa Róża - Nicholas  Eames


Скачать книгу
obok staremu bardowi. – Nadal je noszę.

      Razem słynęło również z tego, że muzyka kończyła się przed słowami, tak więc Pam wyśpiewała ostatnią zwrotkę, trzymając lutnię na kolanach. Ręce znieruchomiały, podobnie jak stopa. Tylko serce wciąż łomotało jej w piersi, aczkolwiek znacznie wolniej niż przed chwilą.

      Gdy pieśń dobiegła końca, w tawernie zapanowała cisza tak głęboka, że dziewczyna usłyszała syk poruszanych przeciągiem płomyków świec.

      Potem, w jednym momencie, dwieście twarzy zwróciło się w stronę balkonu. Brune i Cora także spoglądali na Różę. Bezchmurny patrzył w dół, na Pam. Zauważyła, że się uśmiecha. Już wiedział.

      – Witaj w Baśni – rzuciła Róża.

      Widownia oszalała.

      Pam pociągnęła za sznur dzwonka. Gdy kawalkada zwolniła, a potem się zatrzymała, dziewczyna zeskoczyła na bruk i podziękowała woźnicy. Do domu miała tylko kilka kroków, lecz tym razem jej się nie śpieszyło. Musiała pochylić głowę, by lodowaty wiatr nie wiał jej prosto w oczy, stawiała też stopy ostrożnie na oblodzonych kamieniach. Do piersi tuliła, jakby to było niemowlę, Czerwoną Trzynastkę podarowaną jej przez Edwicka. Kiedy stary bard uparł się, by zatrzymała lutnię, stanowczo odmówiła, ponieważ nie chciała pozbawiać go najukochańszej pamiątki, ale on udał się wtedy na zaplecze, skąd przytaszczył niemal identyczny instrument, o którym mówił: Czerwona Czternastka. Tym ją przekonał.

      Nigdy wcześniej nie posiadała własnego instrumentu. W dzieciństwie zakładała, że któregoś dnia odziedziczy lutnię matki, jednakże gdy Lily zmarła, Hiraeth zniknęła. Pam podejrzewała, że ojciec zniszczył lub sprzedał instrument, aby jego widok nie budził złych wspomnień.

      Po występie na scenie wujek Branigan ostrzegał ją, by nie wracała do domu.

      – Zostań na noc tutaj – błagał – albo prześpij się w wozie. Pójdę rano do Tucka i rozmówię się z nim. Powiem, że to ja zaproponowałem, byś wstąpiła do Baśni.

      – To akurat prawda.

      Stary zbój się zamyślił.

      – Bogowie Grandualu, twój staruszek mnie zabije… No dobra, skoro ktoś ma za to słono zapłacić, niech to będę ja.

      Pam nie wątpiła, że cena będzie wysoka, ale – bez względu na to, jak bardzo oddalili się od siebie z ojcem ostatnimi laty – nie mogła opuścić domu bez pożegnania.

      Branigan przyglądał się jej ze smutkiem.

      – Masz w sobie ogień, dziecko. Widzę go nawet teraz w twoim spojrzeniu. Czuję, jak bije od ciebie jego żar. Jeśli wrócisz do domu, Tuck odbierze ci ten ogień, stłumi i ugasi tak sprawnie, że zostanie tylko popiół. – Gdy Pam zbyła tę uwagę wzruszeniem ramion, wujek pokręcił głową. – Zatem wypiję za twoją odwagę – dodał i przełknął jednym haustem to, co zostało z odrażającego trunku znalezionego w podziemiach warowni Turnstone. – Powiem ci, że ten zajzajer nie jest taki zły, jak już się do niego przyzwyczaisz.

      Pogrążona w myślach Pam przystanęła przed domem, szykując się na nieuniknioną awanturę. Zza drzwi usłyszała miauknięcie; Tren obwieszczał jej powrót. Gdy zebrała się w końcu na odwagę, by wejść, kot otarł się o jej but, mrucząc z zadowoleniem.

      Ojciec siedział przy kuchennym stole, trzymając w dłoniach kubek, w którym – miała taką nadzieję – znajdowało się tylko piwo. Gapił się gdzieś w przestrzeń, głaszcząc w roztargnieniu żółtą wstążkę.

      – Co ci mówiłem o zakładaniu kokardek kotu? – zapytał.

      Pam zdjęła opończę i powiesiła ją przy drzwiach, a potem przyklęknęła, by podrapać Trena za uszkiem. Została za to nagrodzona kolejnym gardłowym pomrukiem. Następnie przyszła kolej na długowłosą, białą jak śnieżka Palapti, którą Lily przywiozła z wyprawy na południe.

      – Ale on wygląda w niej tak ślicznie.

      – Wygląda głupio. Nie pró… – Zamilkł w pół słowa, wstając, gdy jego wzrok spoczął na trzymanym przez Pam instrumencie. – A to co znowu? – zapytał.

      – Lutnia, taka do grania – odparła Pam.

      Niezły początek, pomyślała. W ten sposób tylko go bardziej rozzłoszczę.

      – Na co ci ona? – uściślił.

      – Edwick mi ją podarował.

      Mars na czole Tucka pogłębił się jeszcze bardziej.

      – Nie potrzebujesz jej. Jutro mu ją oddasz.

      – Nie.

      – Oddasz albo…

      – Nie mogę.

      – Nie możesz? – Ojciec posłał jej podejrzliwe spojrzenie. – Dlaczego?

      Na zewnątrz zawył wiatr. Owionął chłodem ściany i zmroził lodowatym dotykiem wszystkie okna. Tren przestał w końcu ocierać się o nogi pańci i potruchtał ku miseczce z wodą, nie zauważając napięcia panującego w izbie. A może miał je gdzieś. Koty to dranie, a Tren nie stanowił wyjątku od tej reguły.

      – Członkowie Baśni zawitali w mieście – wyjaśniła. – Zajrzeli dzisiaj do Narożnika. Wujek Branigan… – Spostrzegła, że kostki ojca bieleją, i domyśliła się, że zamiast na kubku pragnąłby zacisnąć palce na gardle Branigana. – Wspomnieli, że szukają barda, więc wujek powiedział, że ja całkiem nieźle gram…

      – Ach tak? – zapytał ojciec niemal konwersacyjnym tonem. To oznaczało, że jest rozwścieczony do białości. – Sama się nauczyłaś? Masz wrodzony talent? Nie wzięłaś lutni do ręki od czasu… odkąd byłaś małym dzieckiem.

      – Edwick daje mi lekcje po pracy – wyznała.

      O matko, wpycham dzisiaj pod koła wozu Baśni jedną osobę po drugiej. Równie dobrze mogłabym się przyznać, że Tera uczy mnie dwa razy w tygodniu strzelania z łuku i że Tiamax polewa mi piwo na koniec każdej zmiany. Tym sposobem ojciec wymorduje w Narożniku wszystkich, których tam zastanie.

      – Doprawdy? – Tuck dopił resztę tego, co miał w kubku. – Zatem odnosząc jutro lutnię Edwickowi, powiesz, że rzucasz tę robotę. Młynarz szuka pomocników. Zaczniesz od przyszłego tygodnia.

      – Już ją rzuciłam – odparła poirytowana lekceważącym tonem ojca. – Teraz jestem bardem Baśni.

      – Nie jesteś.

      – Owszem, jestem.

      – Pam… – Głos ojca stał się bardziej szorstki.

      – Tato…

      Kubek rozprysnął się o najdalszą ze ścian. Tren uciekł z izby, zanim deszcz odłamków zdążył spaść na podłogę.

      Dziewczyna nic nie mówiła, czekała po prostu, aż furia ojca się wypali. Tuck w końcu opadł ciężko na krzesło.

      – Przykro mi, Pam. Nie pozwolę ci z nimi odejść. Nie mogę cię stracić.

      – Czego ty ode mnie chcesz? – wybuchnęła. – Mam zostać w Ardburgu do końca życia? Pracować w młynie za kilka marnych marek tygodniowo? Znaleźć jakąś miłą, nudną dziewkę, z którą będę mogła zamieszkać?

      – Nie ma niczego złego w… Zaraz, powiedziałaś dziewkę?

      – Na litość Dziewicy, tato, naprawdę chcesz teraz wałkować ten temat?

      – Dobrze, zostawmy to i skupmy się na tym, co naprawdę istotne – stwierdził


Скачать книгу