Wakacje z duchami. Adam Bahdaj
Читать онлайн книгу.z wieżyczki i wnet znalazł się przy podziemiach. Teraz bardzo ostrożnie skradał się w stronę lewego skrzydła. Wąska ścieżka prowadziła jak nitka wśród bujnych zarośli. Z daleka widać było kamienną kolumnę oświetloną jaskrawo ostatnimi promieniami słońca... Paragon zbliżył się do kolumny. Naraz z lewej strony, w cieniu, ujrzał tego samego człowieka...
Obrócony do chłopca plecami, stał przed rozpiętym na sztalugach kartonem i szybkimi ruchami nakładał farby.
Malarz – pomyślał zawiedziony detektyw i westchnął żałośnie.
Malarz odwrócił się gwałtownie, pokazując bladą, nieogoloną twarz.
– Przepraszam – powiedział rezolutnie chłopiec. – Widzę, że pan tu historyczne mury uwiecznia.
Malarz był zaskoczony.
– Czego tu szukasz? – zapytał opryskliwie.
– Przepraszam – powtórzył chłopiec. Przymrużywszy oko, dodał: – Czy można spojrzeć z podziwem na to arcydzieło?
– Nie przeszkadzaj, nie widzisz, że pracuję? – rzekł malarz już łagodniej.
Paragon bez zaproszenia zbliżył się do obrazu. Była to niedokończona akwarela. Z mokrych jeszcze plam wyłaniały się wyraźne zarysy kolumny i marmurowych schodów. Chłopiec pokręcił z uznaniem głową.
– Pierwszorzędne! Jak ciocię kocham, ja bym czegoś takiego nie namalował!
Tym powiedzeniem rozbroił malarza. Mężczyzna o bladej, zarośniętej twarzy parsknął śmiechem.
– Interesujesz się malarstwem?
– Trochę... Na wiosnę wymalowałem cioci drzwi na olejno. Cud nie robota! – cmoknął z podziwem. – I w ogóle lubię artystów.
– To ładnie – uśmiechnął się malarz.
– Ciekaw jestem, ile pan za taki jeden obraz załapie?
– Niewiele... niewiele.
– To nie warto się męczyć.
Malarz zatrząsł się cały ze śmiechu.
– Masz rację. Nie warto się męczyć.
Paragon patrzył na akwarelę z miną wielkiego znawcy.
– Ładne to – zauważył – ale ja bym co innego namalował.
– Na przykład?
– Na przykład duchy straszące na baszcie.
Twarz malarza spochmurniała.
– Duchy? A co ty wiesz o duchach?
– Ja? – Paragon drasnął go uważnym spojrzeniem. – Wiem tylko tyle, że podobno tu straszą.
Malarz chwycił go mocno za ramię.
– Słuchaj – wyszeptał – jeżeli wiesz, kto to straszy, to powiedz. Nie będziesz żałował.
Chłopiec wzruszył ramionami. Ty, braciszku – pomyślał – jesteś za bardzo ciekawy. Potem powiedział spokojnie:
– Gdybym wiedział, tobym panu jak na spowiedzi... Ale co ja mogę wiedzieć o duchach? Mnie duchy nie interesują.
Malarz uspokoił się. Poklepał chłopca po ramieniu.
– Oczywiście... oczywiście, nie powinieneś zajmować się takimi sprawami. – Pchnął go lekko. – Ale zmykaj już, bo chcę jeszcze trochę popracować. Teraz najciekawsze oświetlenie.
Przymrużonymi oczami powiódł po samotnej kolumnie.
Chłopiec odszedł kilka kroków.
– Szanowanie! – rzucił uprzejmie. – Życzę, żeby pan szybko opylił to arcydzieło.
Pstryknął w daszek i skierował się w stronę wyłomu w murze. Po chwili przystanął, ukrył się w zaroślach.
Coś mi się ten gość nie podoba – myślał. – Dlaczego tak bardzo wypytywał o duchy? Dlaczego przestał się śmiać, gdy tylko wspomniałem o baszcie? Może on też ma coś wspólnego z tymi strachami? A może...
Malarz wydał mu się niezwykle podejrzanym osobnikiem. Postanowił włączyć go do rejestru przestępców. Zawrócił więc z myślą, że będzie go śledził. Gdy zbliżył się do marmurowych stopni, ze zdumieniem spostrzegł, że po malarzu nie zostało ani śladu.
– Co u licha – szepnął – przecież zapowiadał, że chce jeszcze malować. „Teraz najciekawsze oświetlenie” – przedrzeźnił go w myśli. Rozejrzał się. Naraz zdało mu się, że ktoś przemknął wzdłuż ruin za kolumną. Rzucił się w tamtym kierunku. Przesadził kilka stopni, wpadł do chłodnej, zionącej mrokiem sali.
Było tu cicho. Kilka smukłych kolumn podpierało walący się strop. W mroku coś zaszeleściło. Paragon cofnął się pospiesznie.
Niech mnie wieloryb wypluje – pomyślał – jeżeli to nie był ten malarz. Ale czego on tu szuka?
Całe zdarzenie wydało mu się zastanawiające. Wycofał się na mały dziedziniec. Tutaj było już zupełnie ciemno. Pod murami leżał nieprzenikniony mrok. Nasz młody detektyw przypomniał sobie, że nadinspektor Mandżaro wyznaczył mu ważne zadanie. Postanowił więc wrócić na swój punkt obserwacyjny na wieżyczce. Gdy wspinał się przez wyłom, pomyślał: Trzeba mieć oko na tego malarza.
Tymczasem inspektor Perełka leżał w jałowcach za namiotami. Serce kołatało mu w piersi, skóra cierpła na grzbiecie, a na czoło wysypywał się zimny pot. Znajdował się przecież o kilka kroków od niezwykle groźnych przestępców.
Niedawno skończyli kolację. Mały Perełka tak się przejął swą funkcją, że mimo strachu zanotował w pamięci całe menu. Kolacja składała się z cielęcego gulaszu z puszek, herbaty i chleba z dżemem. Jak na groźną szajkę, to niezbyt wykwintny jadłospis. Musiał jednak przyznać, że młodzi ludzie mieli wspaniałe apetyty. Z brzękiem wyskrobywali resztki jedzenia z menażek, a wielkie pajdy chleba znikały szybko.
Było ich może dziesięciu. Wszyscy młodzi, opaleni, weseli. A jednak napawali go wzrastającym lękiem. Najbardziej bał się brodatego Antoniusza, herszta gangu. Nic więc dziwnego, że na moment nie spuszczał go z oczu. Śledził każdy jego ruch, starał się usłyszeć każde jego słowo. Niestety, do jego uszu dochodziły tylko strzępy rozmów.
Właśnie teraz brodacz zbliżył się do namiotu i zaczął rozmowę z wysokim młodzieńcem w dżinsach i wielkim słomkowym kapeluszu.
– Jak myślisz, Marek – zapytał – kiedy skończycie swoją robotę?
Młodzieniec wycierał menażkę.
– Nie mam pojęcia, bo znaleźliśmy nowe przejście w podziemiach.
Perełka zamienił się w słuch.
– To ciekawe – rzekł Antoniusz. – Nie wiesz, dokąd ono prowadzi?
– Chyba pod basztę.
– W takim razie będziecie mieli ciekawą robotę.
– Tak... poślemy grotołazów, bo przejście jest cholernie wąskie.
– Myślisz, że coś znajdziecie?
– Nie wiem, trzeba będzie dobrze poszperać. Niebezpieczna robota...
Na tym rozmowa urwała się. Brodacz znikł w namiocie, a człowiek w wielkim kapeluszu