Piąta ofiara. J.D. Barker

Читать онлайн книгу.

Piąta ofiara - J.D.  Barker


Скачать книгу
listy wszystkich osób, które mogły ją podwieźć. Dałabyś radę to spisać? – zapytała Sophie.

      Gabby zachichotała.

      – Myślicie, że porwał ją któryś z naszych chłopaków? Nie ma szans. Skopałaby mu tyłek, zanim zdążyłby wyjąć fiutka.

      Sophie przechyliła głowę.

      – A wsiadłaby do kogoś obcego?

      – Nie.

      – No to… – Sophie urwała znacząco.

      Gabby nachyliła się do przodu, splatając palce rąk.

      – Rano na Sześćdziesiątej Dziewiątej jest pełno uczniów, na chodniku i w samochodach. Gdyby ktoś próbował ją wciągnąć do auta albo coś w tym stylu, inni na pewno by zauważyli.

      – A gdyby wsiadła do samochodu znajomych? – zapytała Clair. – Myślisz, że ktoś by zwrócił uwagę?

      Gabby westchnęła ciężko.

      – Nie wiem. Może.

      – Mogłabyś przygotować taką listę? Wypisz każdego, kto przyjdzie ci do głowy, a z kim mogłaby się zabrać samochodem.

      Gabby pokiwała głową i wyjęła z plecaka zeszyt.

      16

Dzień drugi, 10.26

      Wewnątrz bałwana znaleźli Floyda Reynoldsa z głęboką raną ciętą szyi. Ktoś przywiązał go do metalowego słupa z dużego karmnika dla ptaków, a potem zbudował wokół niego bałwana, pokrywając zwłoki kolejnymi warstwami śniegu i lodu.

      Porter i Nash z niedowierzaniem patrzyli, jak technicy kryminalistyczni usuwają bryły śniegu, ostrożnie pakując każdą z nich do torebki i opisując do analizy w laboratorium, powoli odsłaniając mężczyznę ukrytego pod spodem.

      – To musiało zająć sporo czasu – powiedział Nash cicho.

      – Co najmniej parę godzin – zgodził się Porter.

      – Jak można zrobić coś takiego, żeby nikt nie zauważył?

      Porter powiódł ręką po ogrodzie.

      – Z tyłu mamy drzewa, żywopłot po prawej osłania przed sąsiadami, po lewej drewniany płot. Żeby ktoś zobaczył, co tu się dzieje, musiałby wejść przez furtkę przed domem. Ogródka na tyłach nie widać z ulicy.

      – Pani Reynolds jest nieobecna myślami, a chłopiec pewnie już dawno spał, kiedy się zaczęło – dodał Nash, jakby myślał na głos.

      Porter spuścił wzrok i ruszył do ogródka przed domem.

      Nash szedł o kilka kroków za nim, starając się podążać dokładnie jego śladem, żeby nie mnożyć odcisków stóp. Robił to jednak raczej z przyzwyczajenia niż z realnej potrzeby. Technicy już zbadali śnieg i niczego nie znaleźli.

      Porter otworzył furtkę pchnięciem, zawahał się chwilę, po czym podszedł do srebrnego lexusa LS zaparkowanego na podjeździe. Samochód stał z boku, nie było go widać z okien domu. Pani Reynolds sądziła, że mąż wyruszył na objazd, a on najprawdopodobniej nawet nie odpalił silnika.

      Sprawca otworzył tylne drzwiczki, wślizgnął się do samochodu i przyczaił za fotelem kierowcy.

      – Czekał tutaj na Reynoldsa, schował się pewnie pod tylnym siedzeniem. Mają tu lampy z czujnikiem ruchu. Pani Reynolds mówiła, że mąż wyszedł po kolacji, więc pewnie było już ciemno. Światło się włączyło, więc jedyne miejsce, gdzie można się ukryć, to podłoga samochodu. Poczekał, aż Reynolds wsiądzie i zamknie drzwi, może nawet zapnie pas. Potem się wychylił i owinął mu szyję mocną żyłką, pewnie struną fortepianową, sądząc po tym, jak werżnęło mu się to w szyję. – W toku relacji Porter wsiadł na tylne siedzenie i odegrał całą scenę w zwolnionym tempie.

      Spojrzał na tył fotela kierowcy.

      – Mamy tu odcisk buta na skórzanej tapicerce. Wygląda na to, że próbował go zetrzeć, ale kawałek został. Pewnie zaparł się stopą o tył fotela na zasadzie dźwigni.

      – Technicy mówią, że to buty robocze rozmiar jedenaście. Nie udało im się określić marki – powiedział Nash.

      – Do takiego zabójstwa potrzeba dużo siły. Ofiara się rzuca, miota, próbuje wepchnąć rękę pod garotę. Reynolds miał pewnie mocno ograniczone ruchy, wszystko przez kierownicę. Mógłby próbować otworzyć drzwi, ale prawdopodobnie obie ręce trzymał przy szyi. Napastnik na tylnym siedzeniu znajdował się na mocniejszej pozycji. Reynolds nie dałby rady zerwać garoty, nawet gdyby był silniejszy od atakującego. Kąty i punkty podparcia nie dawały mu szans – stwierdził Porter. Wygramolił się z tylnego siedzenia i otworzył przednie drzwi. – Ślady krwi na przedniej szybie i desce rozdzielczej pasują.

      Kierownica i drzwi były pokryte czarnym pudrem do pobierania odcisków palców.

      – Sprawca go morduje, wysiada, otwiera przednie drzwi, bierze Reynoldsa pod pachy, wyjmuje go z samochodu i ciągnie aż do ogródka na tyłach. – Porter znowu odegrał pantomimę: zgarbiony zaczął ciągnąć niewidzialne zwłoki przez śnieg, aż dotarł do resztek bałwana. Ciało Reynoldsa było już teraz całkowicie widoczne, usunięto wszystek śnieg i lód. Porter spojrzał na rekwizyty leżące na ziemi: cylinder, czarne rękawiczki i miotłę. – Pewnie pozamiatał ślady, na ile mógł. Resztę załatwił śnieg, przez całą noc sypało.

      – Wydaje nam się, że uciekł do lasu – powiedziała techniczka, ta sama, którą Porter i Nash poznali nad zalewem w Jackson Park.

      Porter przytaknął.

      – To samo bym zrobił na jego miejscu. Lindsy, zgadza się?

      – Tak jest – odparła Rolfes. Wskazała ręką na ziemię, w kierunku lasu. – Pod drzewami warstwa śniegu jest cieńsza, ale i tak pozamiatał. Użył chyba gałęzi albo czegoś w tym rodzaju, na pewno mniej skutecznego niż miotła. Znaleźliśmy słaby ślad. Wychodzi z lasu o przecznicę stąd, na Hyicen Street. Pewnie zaparkował tam samochód.

      – Ślady opon?

      Rolfes pokręciła głową.

      – Nie mamy możliwości identyfikacji pojazdu sprawcy. Dwoje mundurowych chodzi po sąsiadach i pyta, czy nikt nie widział tam wieczorem zaparkowanego samochodu.

      Zadzwonił telefon Portera. Zerknął na wyświetlacz.

      – Kapitan.

      – Nie odbierasz?

      – Nie.

      Nash zmarszczył czoło.

      – Szlag. Wiesz, co to znaczy.

      Telefon Portera umilkł. Chwilę później rozdzwoniła się komórka Nasha.

      – Szlag do kwadratu.

      – Powiedz, że ciągle jesteśmy na miejscu zbrodni. Przyjedziemy na komendę, jak tylko tu skończymy – poinstruował Porter.

      Nash westchnął i odebrał połączenie.

      Za nimi rozległ się kobiecy krzyk.

      Porter odwrócił się i zobaczył panią Reynolds na progu drzwi do kuchni.

      – Chryste, prosiłem, żeby trzymali ją i dzieciaka w salonie. Nie powinna tego oglądać – powiedział.

      Nash wzruszył ramionami i oddalił się od domu z telefonem przyciśniętym do ucha.

      17

Dzień drugi, 10.26

      Clair


Скачать книгу