Sieci widma. Leszek Herman

Читать онлайн книгу.

Sieci widma - Leszek Herman


Скачать книгу
tak jak i kiedyś, mieściły się w nich sądy, prokuratura, wydziały policji i wojska. Te dzielnice były od lat niedoinwestowane, pogrążone w mroku odpadających tynków i brudnej, miejscami prawie czarnej, czerwonej cegły. To tutaj przebiegała latami nieremontowana ulica Potulicka, na której zniszczone kocie łby do niedawna jeszcze wyglądały tak, jakby wspominały z tęsknotą ostatniego niemieckiego króla. Przeprowadzony niedawno remont torowiska tramwajowego i nawierzchni poprawił nieco stan drogi, ale dzielnica pozostała tą samą dzielnicą co niegdyś. Położone na jej końcu poprzetykane zachowanymi starymi domami blokowisko dzisiaj, tak jak i kiedyś, nazywano Trójkątem Bermudzkim.

      Wszystko, co pozostawiono tutaj bez nadzoru, przepadało bez wieści.

      Paulina patrzyła na pochyloną nad klawiaturą kobietę. Sierżant Bożena Górnik zadawała jej pytania i jednocześnie spisywała protokół. Tak przynajmniej Paulinie się wydawało, chociaż równie dobrze policjantka mogła pisać w tym czasie pamiętnik albo prowadzić z kimś rozmowę na czacie. Niektóre pytania padały kilkakrotnie, czasem tylko inaczej sformułowane. Paulina miała nadzieję, że nie jest to objaw braku skupienia, ale jakichś procedur lub wyrafinowanej techniki operacyjnej. Może podejrzany, odpowiadając na to samo pytanie po raz któryś, w końcu zdradza coś ważnego? Nawet podświadomie.

      Podejrzana? No fakt. Przecież teoretycznie jest ostatnią osobą, która widziała tego mężczyznę żywego.

      Policjantka miała ciemne związane na karku włosy. Ubrana była w szarą luźną bluzkę i zwykłe niebieskie dżinsy. W pokoju oprócz niej przy sąsiednim biurku siedział jeszcze jakiś policjant. Chyba policjant.

      Paulina spojrzała na niego dyskretnie. Także ubrany po cywilnemu. Przed czterdziestką chyba. Mógłby zrzucić z dziesięć kilogramów. Wpatrzony w monitor, tak jak koleżanka, nad czymś pracował.

      – Która mogła być godzina, gdy wsiadała pani do taksówki? – zapytała kobieta, nie odrywając wzroku od monitora.

      – Pierwsza, może trochę po pierwszej.

      – Zauważyła pani może, dokąd poszedł ten mężczyzna?

      – Tylko tyle, że w stronę placu Lotników. To znaczy…

      Paulinie w tym momencie przyszło do głowy, że to jest w zasadzie interpretacja. Rozstała się przecież z facetem na placu Grunwaldzkim. Placu! Owalnym. Teoretycznie mógł skręcić w którąkolwiek z dochodzących do niego ulic albo nawet zrobić kółko i pójść z powrotem do klubu.

      – Poszedł placem, przeciwnie do ruchu wskazówek zegara…

      Policjantka podniosła wzrok i spojrzała na Paulinę lekko zdezorientowana.

      – Słucham?

      – No wsiadłam już na placu, zaraz za rogiem od Piłsudskiego, a on poszedł chodnikiem dookoła. – Paulina pomyślała, że w oczach policjantki robi się pewnie coraz bardziej podejrzana. – Ale generalnie w kierunku placu Lotników.

      – Pojechała pani do…

      – Do domu, już mówiłam.

      – Czy ktoś może to poświadczyć?

      – Taksówkarz. Jeżdżę zawsze z tą samą firmą…

      Paulina przypomniała sobie nagle, że przecież miała przefarbowane upięte wysoko włosy, była mocno umalowana i ubrana w imprezowe ciuchy. W zasadzie taksówkarz mógł jej jednak nie rozpoznać.

      – Płaciłam kartą! – przypomniała sobie z ulgą i spojrzała na policjantkę z uśmiechem. – To akurat możecie sprawdzić.

      – Pani kartą mógł płacić ktokolwiek.

      Kobieta przez chwilę pisała coś na klawiaturze, po czym podniosła wzrok.

      Paulina, która poczuła nieprzyjemne ukłucie zupełnie nieuzasadnionego niepokoju, chciała właśnie coś odpowiedzieć, gdy zadzwoniła jej komórka.

      Sięgnęła nerwowo do kieszeni i wyciągnęła telefon. Zastrzeżony. Uśmiechnęła się przepraszająco do policjantki i odebrała.

      – Dzień dobry, dzwonię z Daleszewa, byłyśmy umówione na dzisiaj wieczór…

      – A tak. To aktualne, oczywiście… – Paulina ściszyła głos. – Czy mogłaby pani zadzwonić do mnie za jakąś godzinę? Przepraszam, nie mogę teraz rozmawiać.

      Rozłączyła się i spojrzała na sierżant Górnik.

      Policjantka oderwała wzrok od monitora.

      – Proszę jeszcze raz opowiedzieć, o czym rozmawialiście w klubie. Wszystkie szczegóły. Może powiedział coś, co uznała pani za nieistotne?

      Paulina westchnęła i założyła nogę na nogę. Po chwili namysłu opowiedziała ponownie słuchającej jej teraz uważnie kobiecie całą historię spotkania z tajemniczym mężczyzną.

      – Na pewno powiedział, że ryzykuje życie? Jest pani przekonana? Mogła się przecież pani zasugerować później zasłyszaną informacją, że został zamordowany.

      Paulina zdecydowanie pokręciła głową

      – Powiedział, że ryzykuje życie. Pamiętam to na pewno.

      – Ja ryzykuję własne życie, więc dla ciebie dwadzieścia procent. To chyba mało nie jest? – Policjantka przeczytała z ekranu. – Tak to dokładnie sformułował?

      – No głowy nie dam, czy przytoczyłam to absolutnie precyzyjnie, ale sens na pewno był dokładnie taki.

      – Przyjęła pani tę propozycję?

      – Zgodziłam się spotkać z nim w sobotę. Miał mi dostarczyć jakieś materiały, ale nie zadzwonił.

      – I nie wie pani, o co mogło chodzić?

      – Wszystko pani powiedziałam. Chciał, żebym napisała artykuł na temat jakiegoś wielkiego skoku. Z tego, co mówił, zakładam, że było to związane z kradzieżami dzieł sztuki w kilku pomorskich kościołach.

      – I nie zadała mu pani żadnych więcej pytań na ten temat? Facet proponuje pani milion euro, a pani po prostu jedzie sobie do domu?

      – A co, miałam pojechać za nim, żeby mu ten milion ukraść!? – Paulina w porę powstrzymała gest postukania się palcem w czoło.

      – Nie chciała pani dowiedzieć się czegoś więcej? Jako dziennikarkę powinno to panią chyba zainteresować…

      – Właśnie jako dziennikarka nie chciałam go spłoszyć. Zadawanie zbyt wielu pytań często może zniechęcić informatora. Poza tym przecież dał mi numer telefonu. Zakładałam, że jak sam nie zadzwoni, to ja się z nim skontaktuję.

      Policjantka sięgnęła do klawiatury i spojrzała na ekran.

      – No właśnie, ten numer telefonu, który pani od niego dostała… To się nie trzyma kupy, wie pani?

      – Jak się nie trzyma kupy?

      – My mamy jego telefon. Ale to polska komórka i jej numer nawet w przybliżeniu nie pokrywa się z tym, co pani mi pokazała. Można się pomylić, wpisując numer, ale nie aż tak. To kompletnie inne cyfry, pomijając pomyłki literowe.

      – Przecież mógł mieć jeszcze jakiś telefon. Skoro bał się o swoje życie, to może specjalnie na potrzeby kontaktu ze mną kupił sobie prepaid.

      – Rzeczywiście to możliwe – beznamiętnie przytaknęła sierżant Górnik. – A te poprzednie artykuły na temat kradzieży zabytków, na które rzekomo powołał się ten mężczyzna?

      – Ukazały się w kwietniu w „Dzienniku Szczecińskim”.

      – Czy tamte


Скачать книгу