Najmilszy prezent. Agnieszka Krawczyk

Читать онлайн книгу.

Najmilszy prezent - Agnieszka Krawczyk


Скачать книгу
skinęła głową z zaangażowaniem.

      – Moje będą inne. To farby wodne, czyli akwarelowe.

      – Ojej, będzie pani malowała wodą? Chciałabym to zobaczyć. Czy ja też mogę tak malować? To moje ulubione zajęcie.

      – Oczywiście, tylko najpierw zmieszamy farby. – Przypomniała starsza pani z uśmiechem.

      – Pomogę pani. Uwielbiam pomagać.

      Flora nie miała co do tego żadnych wątpliwości. Nabrała wręcz przekonania, że Nela lubi robić absolutnie wszystko, byle było wystarczająco twórcze. Oczywiście, dziewczynka nie miała najmniejszego pojęcia, że taka właśnie jest, i to było w niej najwspanialsze.

      Weszły z ogrodu po dwóch kamiennych schodkach na ocienioną winobluszczem werandę. Wieki temu ten taras, na który wychodziło się wprost z jadalni, stanowił dumę Flory. Jak przystało na starą drewnianą willę w uzdrowiskowym stylu dom miał okazałe okna i podwójne werandy ciągnące się przez oba piętra z tyłu i z przodu domu.

      Dolna weranda, czyli właśnie ta, do której weszły wprost z trawnika od frontu, pełniła funkcję letniego salonu. Okna otaczały ją z trzech stron, podobnie jak drugą, usytuowaną na piętrze bezpośrednio nad nią werandę-pracownię, ale tutaj po podpierających ganek belkach, stanowiących wsparcie daszku nad wejściem i osłaniających schody, pięły się pnącza. O tej porze roku winobluszcz ujawniał pełnię swoich możliwości. Liście były czerwone jak wino, amarantowe, purpurowe, bordowe... Wybuchały wszystkimi odcieniami szlachetnej barwy, zapierając dech w piersiach. Flora lubiła ten efekt. Domek skromnie pomalowany na zielono i mocno już wypłowiały w ciągu lat odżywał na nowo, gdy liście pnączy przebarwiały się tak efektownie. Wnętrze werandy pozostawiono białe i właścicielka bardzo dbała o to, aby tę biel regularnie odświeżać. Mało robiła w swoim domku – z racji swego wieku, ale też ograniczonego budżetu. Na malowanie wnętrza zawsze musiały się jednak znaleźć środki. Flora lubiła biel i czystość. Kolor ten znakomicie odbijał światło, ona zaś wierzyła głęboko, że dzięki takiej barwie mniej męczą się jej oczy. No i nie rozpraszały ją kolory. Tych miała wystarczająco wiele w ogrodzie. Tutaj, w domu, pragnęła wyłącznie spokojnych odcieni.

      – Pięknie tu – zachwyciła się Nela, gdy weszły na dolną werandę. Spojrzała na malowany na biało drewniany sufit, a potem pod nogi, na wysłużoną, ale wciąż dobrze utrzymaną deskowaną podłogę. Od razu wypatrzyła spory słoik, w którym zazwyczaj Flora trzymała pędzle, i wstawiła do niego swoje liście. Na dużym sfatygowanym sosnowym stole prezentowały się okazale.

      – Zrobimy kilka kolorów – wyjaśniła właścicielka domu. – Przyniosę porcelanowe naczynia. Przydadzą się nam do mieszania.

      – Dobrze – zgodziła się dziewczynka i od tego momentu nie przestawała śledzić przygotowań.

      Flora sprzątnęła stół, który zajmował tu sporo miejsca, po czym ustawiła na nim szklane słoiki i butelki ze swymi barwnikami oraz innymi akcesoriami, takimi jak gliceryna czy guma arabska.

      – Spójrz. – Pokazała dziewczynce surowce. – To sproszkowane minerały i rośliny. Z nich właśnie powstają kolory. Zaraz je rozetrzemy i dodamy substancji łączącej, żeby można było nimi malować.

      – A jak będziemy malować? Na czym? – Mała była urzeczona pomysłem.

      – Mam specjalny papier do akwareli, zaraz ci przyniosę. – Starsza pani pogrzebała chwilę w szafce znajdującej się w rogu werandy i wydobyła zeń kilka kartek.

      – A tutaj masz trochę gotowych farb z soków owocowych i warzywnych. – Postawiła przed dziewczynką kilka słoiczków. – Spróbuj namalować nimi coś na papierze, a potem posyp tym proszkiem. – Podała jej torebeczki z sodą oczyszczoną i kwaskiem cytrynowym.

      Dziewczynka z zapałem zabrała się do pracy. Rozmazywała na kartce sok z buraka, wywar z hibiskusa i czarnego bzu. Potem posypywała je proszkiem z torebek. Pod wpływem sody barwnik pienił się i zmieniał kolor, a Nela aż piszczała ze szczęścia. Flora nigdy nie widziała dziewczynki tak ożywionej.

      – Czy to czary? – spytała mała.

      Starsza kobieta pokręciła głową.

      – Po prostu nauka.

      Nela zmartwiła się.

      – Szkoda, tak bym chciała, żeby to były czary.

      – W takim razie nazwijmy to magią kolorów, dobrze?

      Dziewczynka od razu się rozpromieniła.

      – Dobrze. A widziała pani, co mi wyszło? – Podsunęła kartkę, na której stworzyła istną feerię barw.

      Flora kiwnęła głową.

      – Bardzo udana praca.

      – A pani co będzie robić? – Nela, nadal w pełnej gotowości do pomocy, naprawdę chciała dowiedzieć się, co dalej.

      Flora wyciągnęła papier, a potem w skupieniu zaczęła malować różowy kwiat farbą zaczerpniętą z naczynia. Wkrótce urocza peonia ozdobiła kartkę.

      – Cudne. Co z tego będzie? Te niespodzianki?

      – Tak. Kiedy już wszystko przygotuję. Farby, papier, atramenty… – Gospodyni zamyśliła się, patrząc w dal za okno. Czekał ją jeszcze ogrom pracy. Miała nadzieję, że wszystkiemu podoła, bo czasu nie pozostało zbyt dużo.

      – Mogę przychodzić pomagać pani? – spytała drżącym głosem dziewczynka. – Obiecuję, że niczego nie zniszczę. Figa też nie!

      – Wiem o tym. Przychodź, kiedy chcesz – uśmiechnęła się staruszka. – Razem z Figą. – Wyjrzała przez okno do ogrodu, gdzie biały piesek uganiał się za spadającymi liśćmi.

      3.

      Pani Ewa Zięba spojrzała przez okno. W zmierzchającym popołudniu zobaczyła swoją sąsiadkę, Florę Majewską, drepczącą jak zwykle w przydeptanych butach, z narzuconym na płaszcz niedorzecznym kolorowym szalem, ani chybi dziełem rąk tej zwariowanej Joli. Ewa wydęła wargi. Te dwie sąsiadki działały jej na nerwy jak mało kto. Sprawiały, że cała ulica, ba – nawet cały kwartał schodził na psy. A to szczególnie spędzało Ewie sen z powiek.

      Od lat Ziębowa dbała o swój piękny domek i nieustannie go ulepszała. Gdy Bekierscy położyli sobie kostkę, ona czym prędzej unowocześniła swój podjazd. Kiedy pan Zygmunt mieszkający tuż koło Joli odmalował elewację, ona także zajęła się swoim tynkiem. Jako jedyna szczyciła się niewielkim basenem w ogródku – nawet Jawińscy, ci z modnym domem wyglądającym jak bryła ze szkła i stali i dwójką dzieci, nie mogli się pochwalić basenem, ot co. Pani Ewa nie umiała pływać, podobnie jak jej małżonek Seweryn, ale przecież to nie dla nich powstało to udogodnienie. Zbudowano je przede wszystkim dla syna, nadziei i pociechy Ewy. Borys, gdy tylko przyjeżdżał z uczelni do domu, a było wystarczająco ciepło, od razu wskakiwał do wody. Dlatego też pani Ziębowa dbała o basen przez cały rok – pilnowała przeglądów i czyszczenia, wymieniała i spuszczała na zimę wodę, nadzorowała konserwację. Basen był bowiem jej dumą i wizytówką. Po prostu pęczniała z zadowolenia, gdy kiedyś, zupełnie przypadkiem, usłyszała w sklepie, jak jedna klientka opisuje drugiej, jak trafić na Wierzbową, a potem dalej, do niewielkiego parku przy Topolowej, dokąd trzeba przejść „koło tego domu z basenem”. Dom z basenem. Jej dom. Najwspanialszy od zewnątrz i piękny w środku. Nieskazitelny i wymuskany. Prawdziwe gniazdko rodzinne, pełne stylowych mebli i bibelotów. Idealne połączenie harmonii i smaku. Otoczone równym rządkiem wypielęgnowanych tui i symetrycznymi alejkami wysypanymi białym żwirkiem. Nic zbędnego i krzykliwego,


Скачать книгу