Zapiski z królestwa. Przemysław Rudzki
Читать онлайн книгу.Uważasz, że zaginiony puchar Anglii to ciekawa informacja dla wiolonczelisty? – spytał wąsacz.
– Panie Southworth, pan wybaczy śmiałość. Przecież ja wiem dobrze, kim pan jest. Ja… Ja muszę poznać pańską historię. Ja chcę wiedzieć wszystko o piłce nożnej. Ja wiem, że pan nie lubi…
– No cóż, trzeba było po prostu zapytać. Patrzysz na mnie od tygodnia, jakbym coś ci ukradł. – Jack Southworth przystanął na chwilę, by dać odpocząć nodze. Tej samej, której kontuzja przerwała jego wielką karierę piłkarską.
Pozwolili reszcie orkiestry iść dalej, sami zaś zniknęli po angielsku, skręcając do pubu Marble Arch. Wiolonczelista pomyślał, że po raz pierwszy od dłuższego czasu ma ochotę wrócić do tamtego świata. Przynajmniej w opowieściach. Zbudowany w 1888 roku pub przywitał ich gwarem i cudownie zimnym piwem.
W trzygwiazdkowym hotelu w Chester stojącym przy City Road nikt już tego pewnie nie pamięta. Przecież ściany nie potrafią przypomnieć gościom, że jeszcze w tym stuleciu stał w tym miejscu inny obiekt. Nazywał się The Royalty Theatre. W końcówce XIX wieku wystawiono na jego deskach adaptację Aladyna, opowieści o magicznej lampie, z której wyłaniał się dżin. Królewski Teatr pojawił się i zniknął dokładnie tak jak on.
Charakterystyczny biały budynek ozdobiony ciemnobrązowymi belkami przetrwał ponad 120 lat, ostatecznie przegrywając bezpośrednie starcie z komercją. Dziedzictwo kulturowe liczącego ponad 100 tysięcy mieszkańców miasta legło dosłownie w gruzach. Miejscowi żalili się w listach do lokalnych gazet na taki stan rzeczy a wśród nich byli nawet młodzi ludzie, którzy nie mieli przecież prawa pamiętać jedynego występu grupy The Beatles w tym zacnym przybytku.
30 grudnia 1893 roku Jack Southworth strzelił sześć goli w meczu Evertonu z West Bromwich Albion. Piłkarz pochodzący z rodziny, która od pokoleń była przesiąknięta muzyką, grał na wiolonczeli, bez trudu radził sobie także z instrumentami dętymi, a debiut sceniczny zaliczył w wieku 14 lat. Jego pradziadek był zakochany w melodiach do tego stopnia, że zorganizował w Royalty Theatre występ Niccolo Paganiniego, włoskiego wirtuoza skrzypiec z Genui.
„Ojciec Jacka, Robert, łączył pracę stolarza z graniem na kornecie i dyrygowaniem Blackburn Borough Band. Robert i jego żona Martha cieszyli się posiadaniem dziewiątki dzieci, z których każde przejawiało muzyczny talent” – wspomina w tekście poświęconym Jackowi Southworthowi, zatytułowanym Maestro, Rob Sawyer z www.toffeeweb.com.
Dokonania Southwortha przetrwały, o czym za chwilę, w przeciwieństwie do Royalty Theatre, gdzie miał okazję występować. I nie chodzi bynajmniej o rekordową liczbę koncertów. Bo choć większość jego rodzeństwa zrobiła karierę w branży muzycznej, z powodzeniem występując w różnych orkiestrach, Jack najlepiej jednak grał w piłkę.
W pracy naukowej sprzed ponad 20 lat, napisanej przez niejakiego Johna Simkina, można znaleźć niezwykle interesujące wątki. Na przykład taki, że dwa lata po transferze Southwortha Everton kupił świetnego bramkarza, Jacka Hillmana (o jego korupcyjnej działalności znajdziecie osobny rozdział Zapisków). Pokazuje to, że klub, będący jednym z założycieli Football League, szedł z duchem czasu, już wtedy bowiem działacze rozumieli, że wydatki przekładają się na konkretne wyniki. The Toffees mieli zresztą osobliwą przypadłość – sięgali po tytuły mistrzowskie między innymi w latach, w których wybuchały dwie wielkie wojny światowe, w 1914 i 1939 roku.
Piłkarska centrala nakazała w 1893 roku obowiązkową rejestrację wszystkich graczy w kraju. Nie mogli oni również zmieniać barw bez zgody krajowej federacji. Piłkarz, który chciał przenieść się do innego klubu, musiał uzyskać akceptację swojego macierzystego. Tak kładziono podwaliny pod rynek transferowy. Ustalono choćby to, jak opisywał Simkin, że „jeśli piłkarz odrzucił ofertę podpisania nowego kontraktu na początku sezonu, nie mógł podpisać umowy z żadnym innym klubem, do kiedy nie uzyskał zgody obecnego pracodawcy”.
Kluby próbowały się bronić przed finansowym pędem. Na przykład przedstawiciele Derby County wyszli z propozycją, by maksymalna tygodniówka dla zawodnika wynosiła 4 funty. Jednak najlepsi mogli zarobić około 10 funtów i taki pomysł uderzał w ich dochody. Transfery miały się stać rozwiązaniem problemów finansowych klubów, szczególnie tych, które chciały rozwijać infrastrukturę. Tak było w przypadku Southwortha. W końcówce sezonu 1893/94 klub z Blackburn przestał być wypłacalny w wyniku złego oszacowania zysków z biletów na Ewood Park. Stadion chciano rozbudowywać, ale to pochłaniało dużo środków. Pozbycie się rodowego klejnotu przez Rovers stało się nieuniknione.
Czterysta funtów, tyle wynosiła cena za ten piłkarski diament – pewnie zastanawiacie się, ile to by było dzisiaj. Otóż siła nabywcza tych czterech setek z 1893 roku to mniej więcej równowartość około 50 tysięcy funtów w obecnym świecie. Za tyle Everton pozyskał więc gracza kompletnego, który nazywany był „Księciem Dryblerów”. Dla Blackburn strzelił 97 goli w 108 meczach ligowych, do tego dorzucił 22 trafienia w pucharach. Wciąż do niego należy klubowy rekord – pięć hat tricków w jednym sezonie (1890/91). Łącznie uzbierał ich aż 13.
Wśród fanów Evertonu szybko stał się kultową postacią. A przecież zagrał na Goodison Park tylko jeden cały sezon. Zdobył w nim jednak 27 bramek.
W „Blackburn Standard” z 9 września 1893 roku znalazłem list, który Jack napisał do redakcji (co za piękne czasy!). Nosi on nagłówek: Jack wreszcie przemówił. Southworth wysłał jak zwykły czytelnik list, w którym chciał uciąć wszelkie spekulacje dotyczącego jego odejścia z Blackburn. Zarzucano mu bowiem chciwość i niesportową postawę. Podkreślał, że przez dwa lata jako środkowy napastnik zarabiał funta tygodniowo, podał dokładnie swoje roczne zarobki i poprosił, by zrozumiano, że kiedy już przestanie grać w piłkę, Liverpool jako miasto będzie lepszym miejscem do kontynuowania kariery muzycznej. Zaznaczył też, że nigdy nie był chciwy, a w innym klubie spokojnie zarobiłby niemal dwukrotność tego, co w Blackburn (460 funtów przez 6 lat!). „Chciałbym zobaczyć, ilu spośród tych, którzy tak gorzko wypowiadają się w mej materii, odrzuciłoby pokusę ofert” – spuentował.
Paskudna kontuzja wkrótce zmusiła go do wycofania się z futbolu. Southworth kochał piłkę, ale jego największą miłością zawsze była wiolonczela. Do gry na tym instrumencie wrócił po zakończeniu kariery piłkarskiej. Po transferze do niebieskiej części Liverpoolu został po kres życia w tym mieście, co pokazało, że w liście sprzed lat był szczery. Grywał między innymi koncerty dla turystów. Przez pięć lat związany był z orkiestrą BBC w Manchesterze, a jego syn Harry także zakochał się w wiolonczeli, co pokazał, grając w kilku liverpoolskich zespołach muzycznych.
John „Jack” Southworth odszedł w 1956 roku w wieku 89 lat. Jak napisano w dużym skrócie w „Echo”: „Zjadł śniadanie i umarł…”.
Miał dobre życie. Zostawił po sobie tysiące zagranych melodii i trzy gole w trzech meczach reprezentacji Anglii, choć w końcówce XIX wieku klub mógł się wszak wypiąć na federację i zwyczajnie nie pozwolić piłkarzowi wyjechać na mecz kadry, 156 bramek dla Blackburn i Evertonu, choć ich też mogło być więcej. Strzelców 10 goli z czasów jego gry w Rovers do dziś nie zidentyfikowano. Istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że wśród nich mógł być Jack.
2
Syn Albionu
Jak dwudziestolatek z chłopca na posyłki stał się wielkim menedżerem
Menedżerskie przywiązanie do tych samych barw klubowych sir Alexa Fergusona, legendy Manchesteru United, i Arsène’a Wengera, pracującego ponad dwie dekady w Arsenalu, robi wrażenie, ale to Fred Everiss jest postacią wyrastającą ponad wszystkich w historii angielskiego futbolu. Kiedy zaczynał w West Bromwich Albion pracę gońca, nawet ktoś szalony nie wpadłby na to, że przez 46 lat będzie menedżerem tego klubu i najważniejszą postacią