Przyszło nam tu żyć. Jelena Kostiuczenko
Читать онлайн книгу.a później przypomnieć, że za jazdę po pijanemu można stracić prawo jazdy na półtora roku.
– A potem pobieramy w zależności od majątku – mówi Sasza. – Czasem, jeśli człowiek biedny i padnie na kolana, za piętnaście puścimy. A tak, pięćdziesiąt baksów i więcej.
Chłopaki pracują zgodnie. Podpowiadają sobie wzajemnie, które samochody zatrzymywać. Pierwsza ofiara (prędkość dziewięćdziesiąt sześć) idzie do radiowozu z Jurą. Wychodzi po paru minutach, po drodze chowając portfel. Jura się cieszy:
– Pierwszy tysiączek. Bułeczki nam się zwróciły.
Następny zatrzymany kierowca ma przy sobie tylko pięćset rubli. Zabierają i pięćset.
Za to Saszy szczęście nie sprzyja – pijanych brak, trzeźwi nie dają sobie niczego wmówić. Zatrzymuje jeden podejrzany samochód, ale natychmiast puszcza. Kierowca pokazał karteczkę.
„Karteczki”, czyli poświadczenie o służbowym pojeździe, to bicz na drogówkę. Jeśli kierowca coś takiego pokaże, funkcjonariusz nie może domagać się okazania prawa jazdy ani sprawdzać samochodu. Najważniejsze jednak, że karteczka to symbol statusu.
– Wymyślono je dla służb operacyjnych, by im nie przeszkadzano łapać przestępców. Ale teraz i urzędnicy, i różne korporacje finansowe postarali się o nie i machają nam przed oczami.
Jura się chwali, że wypisał mandat dyrektorowi generalnemu jednego z głównych kanałów telewizyjnych, znanemu reżyserowi i mistrzowi olimpijskiemu.
– Niech wiedzą, że też są ludźmi.
– Nie pierdol, pracuj. – Sasza, zły jak osa, podchodzi do nas. Nie powiodło mu się zupełnie, nie zarobił ani rubla. – Zobacz, jak leci!
I rzeczywiście samochód „leci” – radar pokazuje sto sześćdziesiąt kilometrów na godzinę.
Jura gwiżdże i macha lizakiem. „Lotniarz” zatrzymuje się trzydzieści metrów od nas, czeka, aż Jura podejdzie, i daje gazu. Jurę z jakiegoś powodu to śmieszy.
– Zuch, wie, że i tak nie będziemy gonić. U nas sto dwadzieścia koni mechanicznych, u niego dwieście pięćdziesiąt. Tylko samochód sobie popsujemy.
W niecałe czterdzieści minut „narwaliśmy” cztery i pół tysiąca rubli.
– Beznadziejny dzień – narzeka Sasza.
5.14
– Byłem ostatnio u swojego spowiednika – opowiada Jura. – Mówię mu: „Ciężką mam pracę, nisko płatną, a rodzinę trzeba utrzymać, więc chcąc nie chcąc, muszę brać pieniądze. Czy to grzech?”. A batiuszka pyta: „Oni tobie z własnej woli płacą czy ich do tego zmuszasz?”. Odpowiadam, że różnie to bywa. On na to: „W pierwszym wypadku to nie grzech, w drugim grzech”. Wychodzi więc, że czasem można brać pieniądze.
Pensja funkcjonariusza drogówki wynosi dwadzieścia pięć tysięcy rubli.
– Wszyscy wiedzą, że bierzemy pieniądze. I kierowcy sami nam dają. Każdy to akceptuje, bo tak naprawdę każdy kradnie po trochu. I nikomu się nie chce przestrzegać prawa. To jest prawdziwy świat. A my po prostu przestrzegamy tej… tej… umowy społecznej.
– Jakiej znowu umowy społecznej? – zimno dopytuje się Sasza.
– No, gdyby nasza pensja wynosiła, powiedzmy, sto tysięcy, nikt by nie brał pieniędzy!
– Wszyscy by brali. I ty byś brał!
Jurę zostawiamy na trasie, chce jeszcze „rwać” do rana. Sasza jedzie po zwierzchnika i po drodze wysadza mnie przy metrze. Prosi, bym zadzwoniła, jak wsiądę do wagonu, i potem, gdy dojadę już do pracy.
Zamiast posłowia
Rok temu przez pięć dni byłam stażystką na posterunku milicji. Zadziwiające, lecz między oficerami operacyjnymi a drogówką są kolosalne różnice.
W odróżnieniu od wydziału operacyjnego w drogówce nie ma klanowości, kastowości. Nie ma poczucia jedności grupy ani więzów zawodowych, nikt się nie troszczy o siebie nawzajem. Jedyny wyjątek stanowi partner z radiowozu. To rzeczywiście bliski człowiek. Wszyscy inni są obcy, wrodzy i potencjalnie niebezpieczni. Jeśli śledczy dla drugiego zrobi wszystko – nawet zasłoni przed kulą, wstawi się u dowództwa, podpisze lipny protokół, pomoże dziecku dostać się na uniwersytet, „bo jak można inaczej z kolegą?”, to typowy funkcjonariusz drogówki pomoże drugiemu tylko za pieniądze albo dla innego zysku. Oni zresztą prawie wszystko przeliczają na pieniądze.
Ulubione powiedzenie chłopaków z drogówki to „wszyscy kradną”. Przekonać ich, że jest nieco inaczej, nie można.
– Jeśli dostaniesz jakąkolwiek władzę, choćby najmniejszą, zawsze ukradniesz. Nikt nie będzie w stanie się powstrzymać – mówią.
W ich obrazie świata dowództwo kradnie najwięcej, „mniejsi ludzie” mniej, ale kradną absolutnie wszyscy. Najważniejsze, by być przy tym przyzwoitym, zachować umiar i starać się nie utrudniać innym życia.
„Przyzwoitość” to kluczowe pojęcie. Mówiąc „przyzwoitość”, funkcjonariusze drogówki mają na myśli najprostszy sens tego słowa – to jest przestrzeganie porządku podyktowanego przez wolę większości. Na przykład przy niegroźnej kolizji „przyzwoicie” jest rozliczyć się na miejscu, bez wszczynania kłopotliwej procedury. Tak przecież „robią wszyscy”. Kierowca, który od razu przyzna się do winy i podpisze protokół, nie będzie już ciągany po komisariatach. Zachowa się „przyzwoicie”. A człowiek, który latami chodzi po sądach za rozbite auto i stara się udowodnić swoją niewinność, jest „nieprzyzwoity”. Ten „za dużo chce”.
Szeregowy pracownik wydziału operacyjnego rzeczywiście wierzy (chce wierzyć), że ratuje świat przed złem, stając się „buforem” między „złoczyńcami” a resztą społeczeństwa. By kultywować w sobie tę wiarę, milicjanci chętnie oglądają pompatyczne seriale milicyjne i starają się przebywać w swoim kręgu. I kiedy rzeczywistość wchodzi w ostry konflikt z iluzją (a zdarza się to często), zaczynają pić. A niektórzy sięgają po narkotyki. Chłopaki z drogówki piją z reguły od święta albo z nudy, ale żadnych iluzji nie tracą. Bo nigdy ich nie mieli. Oni dobrze wiedzą, na czym polega ich praca. Rejestrują przebieg wypadków, niekiedy kierują ruchem, zabezpieczają gładki przejazd VIP-om, a przez całą resztę czasu – zarabiają pieniądze.
Śledczy kochają swoją broń służbową. Ona potwierdza ich status obrońcy społeczeństwa.
Kabura przy pasie funkcjonariusza drogówki jest jedynie dekoracją. Ich prawdziwą „broń” stanowi lizak, który nazywają „chlebem”.
Oficerowie operacyjni najczęściej nie mają rodzin, większość chłopaków z drogówki jest żonata.
Swoje własne przestępstwa ci pierwsi usprawiedliwiają tym, że społeczeństwo (władze, dowództwo itp.) postawiło ich w sytuacji bez wyjścia (pensje w milicji są rzeczywiście bardzo niskie) i „wśród ogólnej nienawiści oni mają prawo wziąć swoje siłą”. Albo też łamią prawo dla największej świętości, jaką jest ochrona swoich, pomoc swoim, wsparcie wzajemne.
Chłopcy z drogówki uważają, że mają prawo brać łapówki, bo ci, od których je dostają, „są tacy sami”.
„Jak dają, to bierz” – to jeszcze jedna złota myśl funkcjonariuszy drogowych.
Milicjant z wydziału operacyjnego to figura w wielu aspektach tragiczna. Typowy chłopak z drogówki jest po prostu nudny.
15 kwietnia 2012
Od 7.00 do