Rozpakuj wreszcie ten prezent. Janice Maynard

Читать онлайн книгу.

Rozpakuj wreszcie ten prezent - Janice Maynard


Скачать книгу
z nią droczył, jej serce zabiło szybciej. I nagle sobie przypomniała. Mając osiem lat, J.B. przypadkiem zatrzasnął się w starej lodówce podczas zabawy w chowanego z kolegami na złomowisku. Omal wtedy nie umarł. Potem przez rok chodził do terapeuty, ale widocznie stare rany nie całkiem się zabliźniły.

      Głaskała go po włosach, wmawiając sobie, że to z dobroci serca, a nie dla przyjemności.

      – Wszystko będzie dobrze. Jestem przy tobie, J.B. Zdejmij marynarkę. Usiądźmy.

      Nie była pewna, czy jej słowa w ogóle do niego dotarły. Ale po chwili skinął głową, zdjął marynarkę, klapnął na podłogę i wyprostował nogi. Zrobiła to samo, chociaż z mniejszym wdziękiem – opięta spódnica nie ułatwiała zadania. Wygładziła ją na udach.

      Siedzieli w milczeniu. J.B. oddychał szybko, trzymając na nogach zaciśnięte pięści.

      Mazie nie była psychiatrą, ale wiedziała, że musi odciągnąć jego myśli od sytuacji, w jakiej się znaleźli.

      – Co słychać u twoich rodziców? – spytała.

      Prychnął i zerknął na nią z ukosa.

      – Żartujesz, Mazie? Ja tu się przy tobie rozklejam, a ciebie nie stać na nic lepszego?

      – Nie rozklejasz się – odparła. – Nic ci nie jest.

      Gdyby powiedziała to dostatecznie przekonująco, może i by uwierzył. Siedzieli tuż obok siebie. Jeszcze nigdy nie była tak blisko niego. Dość blisko, by poczuć odurzający zapach jego wody po goleniu zmieszany z naturalnym, ale jakże podniecającym zapachem mężczyzny.

      Był wysoki, silny i nieopisanie męski. Poczuła motylki w brzuchu. I właśnie dlatego normalnie starała się trzymać od niego na dystans. J.B. był niebezpieczny.

      Zerknęła na sufit i ujrzała maleńkie otwory wentylacyjne. A zatem się nie uduszą. Ale rozumiała J.B. – ona także miała gęsią skórkę na myśl, że mogą tu tkwić godzinami.

      Wiedziała, że musi zacząć rozmowę, bo J.B. skupiał się na walce z fobią. Sęk w tym, że znała go aż za dobrze, a z drugiej strony – za słabo.

      Charleston to w sumie mała dziura. Na każdym balu charytatywnym, wernisażu i na każdej premierze teatralnej zbiera się śmietanka towarzyska miasta. Mazie dziesiątki razy widywała J.B. w strojach wizytowych, zwykle z uwieszoną u ramienia olśniewającą ślicznotką. Nie zawsze z tą samą, ale…

      A ponieważ przyjaźnił się z Jonathanem, widywała go również półnagiego – na pokładzie jachtu, na boisku do koszykówki oraz na plaży. W sumie przebywała w pobliżu niego z milion razy, ale nie zamieniła z nim ani słowa.

      Był to jej świadomy wybór. Nie znosiła go od czasu, gdy wykazał się wobec niej niepojętym okrucieństwem w okresie, kiedy była szczególnie wrażliwa.

      A teraz tkwili tu razem. Zamknięci. Na wieki.

      Posadzka pod jej pupą była twarda i zimna. Podciągnęła kolana pod brodę i objęła nogi. J.B. siedział obok, więc raczej nie zajrzy jej pod spódnicę.

      Westchnęła.

      – Jak ci jest, ogierze? – Słyszała jego płytki oddech.

      – Bosko.

      Opryskliwy testosteron w jego głosie sprawił, że się uśmiechnęła.

      – Dlaczego nie ożeniłeś się po raz drugi?

      Słowa wyrwały jej się z ust, zanim zdążyła pomyśleć. Jasna cholera!

      Siedziała jak sparaliżowana. Kątem oka dojrzała, że J.B. uniósł głowę. Nie patrzył na nią, gapił się przed siebie, a czas biegł nieubłaganie. Minęła minuta, może dwie.

      – Rodzice mają się znakomicie – odezwał się w końcu.

      Załapała, o co mu chodzi, i parsknęła śmiechem.

      – Oho, jak zawsze tajemniczy J.B. Vaughan nie rozmawia o swoim życiu prywatnym.

      – A może nie mam życia prywatnego? – odciął się. – Może jestem pracoholikiem, który nie robi nic innego, tylko próbuje namówić piękne właścicielki salonów jubilerskich do sprzedaży nieruchomości?

      Jeden starannie wtrącony przymiotnik radykalnie zmienił sytuację. J.B. z nią flirtuje. Robi to świadomie czy tak przywykł do obsypywania kobiet komplementami, że słowo „piękne” samo mu się wymknęło?

      Udała, że tego nie usłyszała.

      – Jeśli w tym wieku jesteś pracoholikiem, to nie dożyjesz pięćdziesiątki. Po co tak harujesz? Nie masz ochoty skończyć z tym i zacząć odcinać kupony?

      – Już raz spróbowałem i się skaleczyłem. – Wciągnął powietrze. – To jak, sprzedasz mi swój sklep czy nie?

      – Zamknąłeś mnie tu specjalnie, żebym się zgodziła?

      – Coś ty, nawet ja nie jestem aż tak zdesperowany. Spróbuj zadzwonić ze swojego telefonu. Korzystasz z innego operatora, może się uda.

      Zerknęła na swoją komórkę.

      – Guzik. Nic z tego.

      J.B. jęknął.

      – Długo tu już siedzimy? – zapytał.

      Mazie spojrzała na zegarek.

      – Dwadzieścia dwie minuty.

      – Chyba ci stanął zegarek.

      Uścisnęła jego dłoń.

      – Staraj się myśleć o czymś innym. Kupiłeś już prezenty pod choinkę? Co masz dla siostrzyczek? – J.B. nie miał brata, tylko dwie młodsze siostry; być może dlatego w dzieciństwie tyle czasu spędzał u Tarletonów.

      – U nich też wszystko w porządku – odparł. – Naprawdę musimy się w to bawić?

      – To ty unikasz poważnych tematów.

      – Na przykład jakich?

      Wahała się przez sekundę.

      – Na przykład mógłbyś mi wyjaśnić, dlaczego jako nastolatek byłeś dla mnie taki paskudny.

      Zaklął pod nosem i zerwał się na nogi.

      – To może już lepiej w ogóle nie gadajmy.

      Przez pięć minut krążył w tej ciasnocie niczym tygrys w klatce. Mazie nie ruszyła się z miejsca. Jego mowa ciała była bardziej wymowna niż słowa.

      W końcu stanął przed drzwiami, których nie mogli sforsować, i walnął w nie pięścią. Zwiesił głowę.

      – Nie mogę oddychać – szepnął.

      Serce ścisnęło jej się, gdy usłyszała ból zawarty w tych trzech słowach. J.B. był dumny i arogancki. Okazywanie przed nią słabości tylko wzmagało jego irytację.

      Bez namysłu wstała szybko i podeszła do niego.

      – Posłuchaj. – Światło jarzeniówek jest najgorsze pod słońcem, oboje wyglądali w nim koszmarnie. Znowu oburącz ujęła jego twarz. – Spójrz na mnie. Chcę, żebyś mnie pocałował. Ale tak namiętnie. Skoro nie możesz oddychać, dołączę do ciebie. No już, twardzielu. Pozbaw mnie oddechu. Do roboty!

      Drżał na całym ciele, ale w końcu jej słowa dotarły do niego.

      – Chcesz, żebym cię pocałował? – upewnił się.

      – Chcę – potwierdziła. – Niczego bardziej nie pragnę. – Dotknęła swoich ust. – O, tutaj. Od lat nikt mnie nie pocałował. Pokaż mi, jak J.B. Vaughan uwodzi kobiety.

      Skrzywił


Скачать книгу