Buntowniczka. Lisa Kleypas

Читать онлайн книгу.

Buntowniczka - Lisa  Kleypas


Скачать книгу
Tak, wolałabym coś mniejszego i skromniejszego – odparła Helen. – Pierścionek, który nie będzie mi przeszkadzał w robótkach i w grze na pianinie.

      Jubiler nawet nie mrugnął, słysząc, że królewski brylant może być dla kogoś niewygodny.

      − Naturalnie, szanowna pani. Zaraz zaprezentuję coś w pani guście. A jeśli nie, zapewniam, że stworzę pierścionek, który panią zadowoli. Czy ma pani na myśli jakiś konkretny kamień?

      Helen pokręciła głową, z oszołomieniem wpatrując się w wystawę klejnotów, skrzących się na podkładzie z czarnego aksamitu.

      − Może podoba się pani jakiś kolor? – podsunął Sauveterre.

      − Niebieski. – Mówiąc to, Helen zerknęła kontrolnie na Rhysa. Niedostrzegalnie skinął głową, potwierdzając, że może wybrać, co zechce.

      Jubiler pochylił się nad walizką i zaczął wykładać nowe pierścionki na następną tacę.

      − Szafiry… akwamaryny… opale… aleksandryty… ach, a tu mam błękitny topaz, dość rzadki, wydobyty w Uralu, w Rosji…

      Przez następne pół godziny Sauveterre siedział obok Helen, prezentując jej rozmaite pierścionki. Rozwodził się nad zaletami szlachetnych kamieni i artyzmem wykonania biżuterii. W jego towarzystwie Helen szybko poczuła się swobodnie i już po chwili wdali się w ożywioną rozmowę o sztuce i muzyce. Wypytywała go też o pracę w Paryżu. Musiała przyznać, że w towarzystwie Rhysa nigdy nie czuła się tak swobodnie.

      Rhysa natomiast opanowywała coraz większa zazdrość. W paru krokach znalazł się przy biurku i sięgnął do słoja z miętówkami. Ów słój, napełniany raz w tygodniu, zawsze stał w rogu blatu. Łapczywie wsunął białą kulkę do ust, podszedł do okna i wpatrzył się w przestrzeń. Przysmak zrobiony z białek kurzych jaj, cukru pudru i miętowego aromatu momentalnie rozpuścił mu się w ustach, zalewając język intensywnym smakiem.

      Usłyszał, jak Helen pyta jubilera:

      − Co to jest?

      − Kamień księżycowy, obramowany drobnymi brylantami.

      − Jaki piękny! Skąd ten niezwykły blask?

      − To efekt nazywany adularyzacją, milady. Naturalne warstwy kamienia księżycowego załamują światło i zdaje się on świecić od środka.

      Rhys, wyczuwając, że coś przyciągnęło uwagę Helen, podszedł, żeby się temu przyjrzeć. Podsunęła mu pierścionek i zaczął go uważnie oglądać. Półszlachetny kamień był gładkim owalem o szlifie kaboszonowym i nieokreślonej barwie. Kiedy nim poruszył, światło dnia wydobyło z jego bladych głębin zimne, jaskrawe błękitne lśnienie.

      Pierścionek był wspaniały, ale mimo kręgu brylantów główny kamień wyglądał nieporównywalnie skromniej niż ten, który wcześniej jej podarował. Nie pasował do przyszłej małżonki Winterborne’a. Rhys w duchu przeklinał Sauveterre’a, że śmiał podsunąć Helen taki skromny okaz.

      − Helen, przejrzyj jeszcze inne propozycje – powiedział z naciskiem. − To najmniej cenny pierścionek w całej ofercie.

      − Dla mnie jest najbardziej cenny – stwierdziła z przekonaniem. – Nigdy nie oceniam wartości rzeczy po tym, ile kosztuje.

      − To bardzo szlachetne – skomentował Rhys. Jako kupiec nie pojmował takich argumentów. – Ale pierścionek nie jest dość dobry dla ciebie.

      − Jeśli pan sobie zażyczy, mogę powiększyć otaczające brylanty i poszerzyć górkę… − wtrącił dyplomatycznie jubiler, ale Helen mu przerwała:

      − Podoba mi się taki, jaki jest.

      − To kamień półszlachetny! – warknął Rhys. Każda z jego dotychczasowych kochanek wzgardziłaby takim pozornym klejnotem.

      Sauveterre przerwał pełną napięcia ciszę:

      − Kamień tej klasy ma większą wartość, niż może pan sądzić, panie Winterborne. Przykładowo jest więcej wart niż przeciętny szafir czy rubin poniżej pierwszej wody…

      − Chcę, aby moja żona nosiła pierścionek, który będzie jej godny – oświadczył Rhys tonem nieznoszącym sprzeciwu.

      Helen wpatrywała się w niego, nawet nie mrugnąwszy powieką.

      − Tylko ten pierścionek mi się podoba. – Jej głos był spokojny i uśmiechała się łagodnie.

      Rhys pomyślał, że zaraz ją przekona – zwłaszcza że Helen najwidoczniej nie znała się na klejnotach. Już miał wytoczyć swoje argumenty, kiedy coś w jej wzroku przykuło jego uwagę. Zrozumiał, że nie da się mu zastraszyć.

      A niech to piekło pochłonie! Nie ma szans, żeby jej odmówił.

      Zacisnął pierścionek w garści i spiorunował jubilera morderczym spojrzeniem.

      − Bierzemy go – rzucił.

      Kiedy Sauveterre wsuwał do walizki połyskujące klejnotami tacki, Rhys zmełł w ustach piętrowe walijskie przekleństwo. Helen i jubiler rozważnie nie prosili o przetłumaczenie.

      Mężczyzna zamknął swoją walizkę, z galanterią ujął dłoń Helen i dwornie się przed nią skłonił.

      − Szanowna pani raczy przyjąć moje gratulacje z powodu zaręczyn. Mam nadzieję…

      − Na ciebie pora. – Rhys bezceremonialnie popchnął jubilera w stronę drzwi.

      − Ale stoliczek…

      − Potem go weźmiesz.

      Sauveterre szybko zerknął przez ramię na Helen.

      − Gdybym mógł czymś jeszcze pani służyć…

      − Już posłużyłeś. – Rhys stanowczym ruchem wypchnął go na korytarz i zatrzasnął za nim drzwi.

      − Dziękuję – powiedziała Helena w ciszy, która nagle zapadła. – Wiem, że sam nie wybrałbyś tego pierścionka. Ale ja jestem szczęśliwa. − Uśmiechnęła się do niego tak jak nigdy przedtem, samymi kącikami oczu.

      Rhys zachodził w głowę, jak mogła być szczęśliwa z powodu zamiany brylantu na kamień księżycowy. Zrozumiał jedno: Helen musi być chroniona przed własną naiwnością.

      − Helen – powiedział szorstko – gdy się ma przewagę, nie oddaje się jej tak łatwo.

      Odpowiedziała mu pytającym spojrzeniem.

      − Przed chwilą zamieniłaś kosztowny pierścionek na drugi, wart ułamka jego ceny – wytłumaczył. – To kiepski interes. Powinnaś zażądać jeszcze czegoś, żeby wyrównać różnicę. Na przykład naszyjnika. Albo diademu.

      − Nie potrzebuję diademu.

      − Musisz mieć coś jeszcze, żeby rachunek się zgadzał – nalegał.

      − W małżeństwie nie ma księgowości.

      − We wszystkim jest.

      Mina Helen wskazywała, że się z nim nie zgadza. Nie spierała się jednak, tylko podeszła do słoja z miętówkami, uniosła pokrywkę i wciągnęła chłodny, intensywny zapach.

      − A więc to stąd – mruknęła. – Wcześniej zauważyłam, że twój oddech pachnie miętą.

      − Od dzieciństwa je uwielbiam – przyznał. – Jako młody chłopiec roznosiłem dostawy z cukierni na rogu i właściciel pozwalał mi zabierać pokruszone miętówki. – Zawahał się, po czym zapytał trochę niepewnie: − Nie lubisz miętówek?

      Helen uśmiechnęła się leciutko i spojrzała


Скачать книгу