Buntowniczka. Lisa Kleypas
Читать онлайн книгу.stali. Widać było, że czuje się swobodnie, choć jest półnagi. Usiadł na brzegu łóżka i zaczął zdejmować buty. Na jego plecach także prężyły się twarde muskuły, opięte śniadą, lśniącą skórą. Kiedy wstał i odwrócił się ku niej, Helen zamrugała z zaskoczenia, bo dopiero teraz dostrzegła, że na szerokiej piersi mężczyzny nie ma ani jednego włoska.
Często, gdy w Eversby Priory jej brat nonszalancko paradował po domu w rozchełstanym szlafroku, Helen widziała zarost na jego piersi, wyzierający z wycięcia pod szyją. A kiedy młodszy brat Devona, West, leżał w łóżku z gorączką i przeziębieniem, zauważyła, że on też ma tam zarost. To doprowadziło ją do wniosku, że wszyscy mężczyźni muszą wyglądać w ten sposób.
− Jesteś… jesteś gładki – powiedziała z płonącą twarzą.
Rhys uśmiechnął się nieznacznie.
− Dziedzictwo Winterborne’ów. Mój ojciec i wujowie wyglądali tak samo. – Gdy zaczął rozpinać spodnie, Helen umknęła spojrzeniem w bok. – W młodości to było moim przekleństwem – ciągnął, nie kryjąc żalu. – Miałem pierś gładką jak niemowlak, podczas gdy inni zaczynali już hodować futro. Kumple szydzili ze mnie bezlitośnie. Przez jakiś czas przezywali mnie nawet „borsukiem”.
− Borsukiem? – powtórzyła ze zdziwieniem.
− Nigdy nie słyszałaś powiedzenia „goły jak zadek borsuka”? Nie? Długie, sztywne włosy z pędzli do golenia pochodzą z okolic nasady borsuczego ogona. Jest taki kawał, że większość borsuków w Anglii ma zadki wyskubane do łysego.
− Bardzo nieładnie cię potraktowali – powiedziała Helen z naganą.
Rhys zachichotał.
− Takie są chłopaki. Wierz mi, sam nie byłem lepszy. Kiedy podrosłem i miałem już na tyle siły, żeby spuścić im manto, nie śmieli mnie więcej obrażać.
Materac ugiął się pod jego ciężarem, kiedy wszedł do łóżka. O Boże. Zaczęło się! Helen odruchowo zakryła rękami łono i podciągnęła kolana. Jeszcze nigdy nie była tak bezbronna na łasce innego człowieka.
− Spokojnie – dobiegł ją uspokajający głos. – Nic się nie bój. Yr Duw, ale jesteś zimna. Czekaj, niech cię ogrzeję.
Drobne, spięte ciało Helen zostało zagarnięte jednym ruchem i przyciśnięte do masy mięśni i gorącej skóry. Lodowate stopy dotknęły owłosionych nóg. Rhys przesunął dłoń na plecy Helen i przygarnął ją jeszcze mocniej. Tulił ją i ogrzewał, a blask ognia z kominka pełgał po łożu. Wreszcie, w cieple, Helen zaczęła się odprężać.
Czuła, jak dłoń wślizguje się pod jej koszulkę i obejmuje pierś. Jej sutek cudownie stwardniał pod tym dotknięciem. Oddech Helen przyspieszył jak w gorączce, kiedy usta Rhysa spadły na jej usta w łagodnie kąsającym pocałunku. Drażnił się z nią, skubiąc i ugniatając jej wargi swoimi. Usiłowała mu odpowiedzieć; nieporadnie i z wahaniem odwzajemnić pieszczotę, płytką jeszcze, ale coraz bardziej ekscytującą. Rhys sięgnął do tasiemek ściągających u góry koszulkę, rozwiązał je i rozluźnił jednym ruchem, odsłaniając nagie kobiece ciało.
− Och… – szepnęła bez tchu. Chciała chwycić materiał, żeby się osłonić, ale ciepła dłoń stanowczo zacisnęła się na jej dłoni. – Och, proszę…
Rhys nie zamierzał jej puścić; przeciwnie − zaczął się sycić odsłoniętą skórą i białymi krągłościami, zwieńczonymi różowymi aureolami. Teraz i jego oddech stał się przyspieszony i nierówny. Koniuszkiem języka przeciągnął po pączku sutka, ogrzewając go palącym oddechem, zanim zassał go do ust. Helen, porażona dreszczem nieznanej, zdrożnej rozkoszy, zafascynowana zupełnie jej nieznanym zachowaniem mężczyzny, ciaśniej przylgnęła do niego, naglona narastającą potrzebą bliskości i… czegoś jeszcze… Wtem przez cienki materiał koszulki poczuła napór czegoś dziwnego, sterczącego i twardego jak klin. Zaskoczona, szarpnęła się w tył.
Rhys uniósł głowę. Bursztynowa poświata kominka zalśniła na jego wilgotnej dolnej wardze.
− Czekaj, nie uciekaj… – szepnął chrapliwie i znów przyciągnął ją do siebie. – To jest… − Z wysiłkiem wciągnął oddech i delikatnie przylgnął do niej biodrami. – Po prostu tak się dzieje ze mną, kiedy cię pragnę. Tam, gdzie czujesz twardość… ta moja część wejdzie w ciebie. – Dla ilustracji swoich słów naparł na nią delikatnie. – Rozumiesz?
Helen zamarła.
Wielki Boże!
Nic dziwnego, że akt płciowy jest taką tajemnicą. Gdyby kobiety wiedziały, nigdy by się na niego nie zgodziły!
Choć usilnie starała się ukryć przerażenie, Rhys musiał coś wyczytać z jej twarzy, bo rzucił jej spojrzenie zaniepokojone i rozbawione zarazem.
− Wiem, to nie brzmi zbyt romantycznie – dodał przepraszająco.
Helen drżała, jednak zebrała się na odwagę, żeby zadać pytanie:
− W którym miejscu wejdzie?
Zamiast odpowiedzi Rhys uniósł się lekko i przesunął tak, że położył się na Helen. Uspokajająco gładził dłonią kulące się z lęku kobiece ciało. Niespiesznie pieścił wnętrze ud, stopniowo je rozwierając. Z trudem łapała oddech, kiedy sięgnął pod rąbek koszulki. Poczuła leciutkie dotknięcie pomiędzy nogami i palce mężczyzny musnęły delikatne kędziorki.
Zesztywniała, porażona niezwykłym odczuciem, które przeszyło ją, gdy palec mężczyzny znalazł otwór pomiędzy jej nogami i zaczął się w niego zagłębiać, poruszając się i pieszcząc miękkie, wilgotne wnętrze. Helen nie mogła uwierzyć, że jej ciało otwiera się przed tym czułym, choć nieustępliwym dotykiem. Czyżby… Nie, to niemożliwe!
− Tutaj – powiedział cicho, obserwując ją spod zasłony czarnych rzęs.
Helen jęknęła w rozterce i usiłowała cofnąć biodra, aby uniknąć inwazji, lecz Rhys przytrzymał ją stanowczo.
− Kiedy w ciebie wejdę… − jego palec cały zniknął w otworze, cofnął się o cal, a potem znów się zanurzył − …z początku poczujesz ból. – Teraz dotykał wewnętrznych miejsc, o których istnieniu nie miała pojęcia. Czynił to nadzwyczaj czule i delikatnie. – Na szczęście ból jest tylko na początku. Potem już nigdy nie wraca.
Helen zamknęła oczy, zaintrygowana niezwykłym odczuciem, które budziło się w głębi jej ciała. Efemeryczne, niepochwytne, jak ulotne pasmo woni perfum unoszące się w pokoju.
− Będę się w tobie poruszał… o tak… − Subtelna pieszczota nabrała rytmu; palec przesuwał się w jej ciele z coraz większą łatwością, gdyż z każdym ruchem wewnętrzne błony stawały się bardziej gładkie, śliskie, zapraszające. – Aż się w ciebie spuszczę.
− Spuścisz się? − Usta Helen zrobiły się suche jak pustynia.
− Wytrysk. Moment, w którym serce zaczyna walić jak młot i każdym calem swojego ciała walczysz o dojście do celu, który ciągle ci umyka. Istna tortura, ale wolałbym raczej umrzeć, niż przestać. – Zbliżył usta do jej zaczerwienionego ucha i ciągnął zmysłowym, sugestywnym tonem: − Musisz się poddać rytmowi i być dzielna – szeptał. – Bowiem będzie ci się wydawało, że świat zaraz się skończy. I tak się stanie.
− Mało pocieszające – wydusiła z siebie Helen, walcząc z dziwnym, zdrożnym i zarazem piekielnie nęcącym żarem, który ogarniał jej ciało.
Bezbożna nuta śmiechu wdarła się w jej uszy.
− Nie musi być pocieszające. Liczy się piekielna przyjemność i tylko