Głód. Graham Masterton
Читать онлайн книгу.dać ci numer profesora Kornblutha – powiedziała pani Hardesty. – Wielokrotnie mogliśmy przekonać się, jak doskonałym jest fachowcem.
– Cieszę się, że o nim pamiętasz, mamo, ale profesor Kornbluth jest ekspertem od zasiewów. A my mamy do czynienia z już dojrzałym zbożem.
– Jaką powierzchnię ogarnęła ta zaraza!
– Dwieście, może dwieście pięćdziesiąt akrów.
– Dwieście pięćdziesiąt akrów? I pozostawiasz całą sprawę głupiemu doktorowi Bensonowi? Mój drogi, nie wolno ci tego zrobić!
– A co powinienem, twoim zdaniem, uczynić?
– Rusz głową. Co zrobiłby twój ojciec? Skontaktowałby się przede wszystkim z Departamentem Rolnictwa.
Ed usiadł w fotelu swojego ojca, krzyżując nogi, tak aby pokazać matce, że właśnie zamierza troszeczkę odpocząć.
– Mamo – powiedział. – Doktor Benson jest stanowym ekspertem w dziedzinie ochrony zbóż. Cokolwiek by o nim sądził mój ojciec, za jakiego bufona by go nie uważał…
– Przecież to jest alkoholik – syknęła pani Hardesty.
– W porządku. Alkoholik. Bufon. I co jeszcze? Ale wciąż jest człowiekiem, z którym muszę współpracować, dzień po dniu i tydzień po tygodniu. Jeśli raz zrobię jakiś ruch ponad jego głową, nigdy w przyszłości nie będę już mógł na niego liczyć. Znam go dość dobrze, wiem, jaki jest, nie jestem aż takim głupcem, żeby tego nie widzieć. Powiedziałem Willardowi, żeby upewnił się, że Benson będzie trzeźwy przy pracy; wierzę, że będzie w stanie nam pomóc.
Zupełnie niespodziewanie pani Hardesty spojrzała na Season.
– A ty, moja droga, co o tym myślisz? – zapytała.
Season wzruszyła ramionami.
– Nic nie myślę. Nigdy w życiu nie widziałam tego doktora Bensona. Jeśli chodzi o mnie, zgadzam się na wszystko, co zadecyduje Ed.
Pani Hardesty powstała z fotela.
– Ależ to wspaniale! – wykrzyknęła przesadnie egzaltowanym tonem. – „Zgadzam się na wszystko, co zadecyduje Ed”. Czy słyszałeś kiedyś żonę farmera mającą większe zaufanie do swojego męża? Powiem ci coś, moja droga. Kiedy ja byłam gospodynią na tej farmie, starałam się jak najwięcej czasu spędzać na polu i uczyć się, uczyć się wszystkiego o pszenicy. W końcu wiedziałam o niej tyle, ile wiedział ojciec Eda. Mogłam rozmawiać przez całe godziny o sianiu, nawożeniu i zbieraniu z największymi ekspertami. Potrafiłam rozłożyć i złożyć własnymi rękami każdą maszynę, każdy traktor. Ten region jest pełen farmerów, którzy odwiedzają swoje gospodarstwa w przerwach pomiędzy hulankami w Wichita i Kansas City, i pełen tak zwanych farmerów, którzy spędzają większość czasu w Chicago i Los Angeles, a przylatują tutaj tylko na żniwa. Ani ja, ani Dan Hardesty nie należeliśmy do tej grupy ludzi. Mieszkaliśmy tutaj, na tej farmie, i pilnowaliśmy, żeby plony były jak największe. Nasza farma, o powierzchni osiemdziesięciu pięciu tysięcy akrów, dawała plony takie, jak wiele farm dwa razy większych od niej. Wspólnie to osiągnęliśmy, Dan i ja, i dlatego właśnie nie wierzę własnym uszom, kiedy beztroskim tonem ogłaszasz, że zgadzasz się na wszystko, co zadecyduje Ed.
– To nie ma nic wspólnego z beztroską – stwierdziła Season. – Po prostu ufam Edowi.
– Przestań, mamo – wtrącił się Ed. – Oboje wiemy, jak ciężko ty i ojciec pracowaliście, żeby zbudować potęgę South Burlington. To już część historii naszej rodziny. Teraźniejszość na farmie należy do mnie… i do Season.
– Rozumiem – mruknęła pani Hardesty. – Dla ciebie i ja, i ojciec jesteśmy już zamierzchłą historią tej farmy. Może już tylko tematem opowiadań dla Sally na dobranoc. Jesteśmy tak zamierzchłą przeszłością, że nawet nie chcesz już słuchać moich rad.
– Mamo, to jest teraz moja farma.
Pani Hardesty spojrzała przez okno na zalany słońcem dziedziniec. Wzniosła w górę zaciśnięte pięści, starannie okazując swoją udrękę.
– Tak – powiedziała. – Wiem, że to jest twoja farma. Ale wiem także, ile potu całej rodziny farma ta pochłonęła, zanim stała się twoją własnością.
Niespodziewanie Season spojrzała na nią ostro.
– Ursulo, nie była to zbyt stosowna uwaga – stwierdziła. – Ed tak samo ciężko jak ty przeżył śmierć swojego ojca, a następnie brata. Dobry Boże, traktujesz go, jakby zamordował ich własnymi rękami!
Pani Hardesty zaniemówiła na chwilę.
– Nie boli mnie wcale, że Edward przejął tę farmę po śmierci ojca i starszego brata. Boli mnie jednak to, że nie przyprowadził na farmę żony, która odpowiednio potraktowałaby to, co ma tak wielkie znaczenie dla naszej rodziny.
Season już otwierała usta, aby odpowiedzieć jakimś uszczypliwym zdaniem, ale powstrzymała się. W milczeniu sięgnęła po paczkę z papierosami. Dopiero po chwili odezwała się:
– Będę wdzięczna, jeśli rozgościsz się i wygodnie spoczniesz w fotelu. Nie lubię, gdy w moim domu goście podnoszą głos, niezależnie kim są.
Pani Hardesty popatrzyła na syna, ale ten powiedział jedynie:
– Usiądź, mamo. Przygotuję ci coś do picia.
– Czy zostaniesz z nami na kolację? – zapytała Season. – A może również na noc?
W tym momencie zadzwonił telefon, stojący na stylowym francuskim biureczku. Wypowiedziawszy krótkie „przepraszam”, Ed podniósł słuchawkę. To był Willard. Telefonował z biura po drugiej stronie dziedzińca.
– Mam nadzieję, że w niczym nie przeszkadzam – powiedział. – Zauważyłem samochód starszej pani pod domem.
– W porządku – odparł Ed. – Skontaktowałeś się z Bensonem?
– Oczywiście. Mam nadzieję, że teraz wygodnie siedzisz.
– Czy stwierdził, z czym mamy do czynienia?
– Ma kilka przypuszczeń. Okazuje się, że nie jesteśmy jedyną farmą tym dotkniętą. Dziś rano otrzymał próbki nawet z Great Bend i Concordii. Zdaje się, że plaga dotknęła cały stan!
– Cały stan? Żartujesz!
– Niestety nie – odparł Willard. – Zatelefonowałem nawet do Arthura Kalkena, do Hutchinson. Powiedział mi, że południowa część jego ziemi to nic więcej tylko dwa tysiące akrów zgnilizny. Zarazę zauważył już trzy dni temu.
– Czy podawały coś na ten temat gazety, radio, telewizja?
– Cóż, ludzie odpowiedzialni w tym stanie za rolnictwo starają się ukrywać całą sprawę, dopóki nie będą wiedzieli, co jest grane. Chodzi o to, żeby pszenica z Kansas nie straciła rynków zbytu; ludzie mogą przecież obawiać się różnych zanieczyszczeń. Poza tym sprawa dopiero teraz nabiera jakiegoś wymiaru. Większość farmerów, tak jak my, uważała do tej pory, że są odosobnionymi przypadkami.
Ed nerwowo podrapał się po głowie.
– Co więc teraz będzie? Co na to wszystko Benson?
– Ciągle pracuje, jednak bez większych efektów. Przesłał nawet próbki do laboratoriów federalnych. Tymczasem George Pułaski stara się zorganizować nadzwyczajne spotkanie wszystkich farmerów uprawiających w tym stanie pszenicę. Najprawdopodobniej odbędzie się ono w Kansas City w czwartek wieczorem.
– No dobrze – powiedział Ed. – Czy Benson udzielił może jakichkolwiek wskazówek, jak do tej zarazy podchodzić, przynajmniej tymczasowo? Mam na myśli spryskiwanie siarką