Dziedzictwo. Graham Masterton

Читать онлайн книгу.

Dziedzictwo - Graham  Masterton


Скачать книгу
tego zakwestionować? Nie możesz się temu sprzeciwić? Nie potrafisz przyjąć choćby przez chwilę, że może w ogóle nie być żadnego wyjaśnienia?

      Nie umiałem na to odpowiedzieć, więc nawet nie próbowałem. Prawda była taka, że szukałem jedynie wyjaśnienia wszystkiego, co zdarzyło się podczas tej najkrótszej nocy, ponieważ musiałem chronić Sarę i Jonathana. Jeśli raz przyznałbym, że nasz dom został opanowany przez siły nadprzyrodzone, przyznałbym, że nie mogę ich przed nimi ochronić. Może zachowywałem się głupio, ale zupełnie nie wiedziałem, co robić, póki na dole znajduje się krzesło, które może najwyraźniej samo i do woli przekraczać zamknięte na klucz drzwi, a noc, o której sądziłem, że dopiero się zaczyna, ledwie mignęła przed moimi oczyma.

      Pomyślałem o zegarze, który wisiał na ścianie w bibliotece. Kiedy oglądaliśmy krzesło, wybijał właśnie pełną godzinę. Przypomniałem sobie uderzenia. Jedno, dwa, trzy, cztery, pięć. Powinienem był wtedy zauważyć, że to krzesło wywraca cały nasz świat do góry nogami.

      Sara poszła wziąć prysznic, a ja udałem się do naszej sypialni i ubrałem się. Sypialnia była cała w bieli: biały włochaty dywanik, biała ozdobna narzuta na łóżku i białe meble. Jedynym barwnym akcentem był wielki, niedokończony obraz olejny Gustawa Moreau, francuskiego symbolisty. Przedstawiał męską postać w koronie i białych szatach, stojącą w mrocznej i egzotycznej świątyni. Postać najwyraźniej była zaskoczona, a może przerażona, ale nie można było stwierdzić, co było tego przyczyną, ponieważ Moreau umarł w 1898 roku i zostawił jedną trzecią płótna niezamalowaną.

      Włożyłem ciemnoniebieską koszulę i jasne płócienne spodnie. Popatrzyłem na siebie w lustrze nad toaletką Sary i zobaczyłem, że miała rację. Ogoliłem się dziś rano – to znaczy wczoraj rano – ale zarost był przynajmniej dwudziestoczterogodzinny. W tajemniczy sposób krzesło zabrało z naszego życia jedną noc. Zburzyło naszą percepcję dnia i nocy.

      Szybko się ogoliłem i opryskałem twarz niewielką ilością English Leather. Sara wyszła z łazienki, włosy miała zawinięte w turban z ręcznika, a rzęsy posklejane od wody. Kiedy się wycierała przed lustrem, stanąłem za nią, dotknąłem jej ramion i powiedziałem:

      – Słuchaj. Nie chciałem na ciebie krzyczeć. Po prostu próbuję się tylko wami opiekować.

      – Wiem – przytaknęła. – Ale nie będziesz w stanie nas chronić, jeśli nie staniesz oko w oko z rzeczywistością.

      – Półgodzinną noc nazywasz rzeczywistością?

      – Jest to realne o tyle, o ile zostaliśmy w to wciągnięci. Nie wiem, jak to się stało, ale straciliśmy ponad osiem godzin i nie mam żadnych wątpliwości co do tego, że krzesło Granta jest za to odpowiedzialne.

      Pocałowałem ją w ucho i w mokry zabłąkany kosmyk włosów.

      – Jesteś żoną jedną na milion, a kochanką jedną na miliard – szepnąłem.

      – A co, miałeś miliard kochanek, które możesz ze mną porównać?

      – Nie bądź taka pragmatyczna.

      – Nic na to nie poradzę. Taka już jestem. Większość kobiet jest taka. I dlatego mogę się zmierzyć z tym, co się tu dzieje, podczas gdy ty tego nie potrafisz. Cały ten tekst o chronieniu nas…

      Jeszcze raz ją pocałowałem, ale Sara potrząsnęła głową i powiedziała:

      – Nie teraz, kochanie. Pozbądźmy się najpierw tego krzesła. – Cofnąłem się o krok. – Najpierw obowiązek, a potem przyjemność.

      Poszedłem do telefonu, podniosłem słuchawkę i wystukałem numer „Antyków Granta” w Santa Barbara.

      – Dzwonisz do Granta? – spytała Sara, rozczesując włosy.

      – Zgadłaś.

      Telefon dzwonił i dzwonił. Po chwili usiadłem niecierpliwie na brzegu łóżka. Już miałem zrezygnować, kiedy na drugim końcu ktoś wreszcie podniósł słuchawkę i usłyszałem poważnie brzmiący głos mężczyzny z akcentem ze Wschodniego Wybrzeża.

      – Halo? Antyki Henry’ego Granta, słucham?

      – O, witam. Czy mogę prosić z panem Henrym Grantem?

      Nastąpiło milczenie, które nazwałbym „trudnym”. Potem głos odpowiedział:

      – Przykro mi, ale nie.

      – Czy wie pan, o której go zastanę? Moje nazwisko Delatolla. Handlarz antykami z Rancho Santa Fe, w pobliżu San Diego.

      – Przykro mi, panie Delatolla, ale obawiam się, że pan Grant miał wypadek.

      – Wypadek? Jaki wypadek? Czy to coś poważnego?

      – Niestety. Wracał z podróży w interesach wczoraj wieczorem i jego ciężarówka wpadła na betonowy filar na autostradzie Santa Ana.

      – Chce pan powiedzieć, że pan Grant nie żyje?

      – Niestety. Ciężarówka… ciężarówka się zapaliła. Nie miał żadnych szans, aby się uratować. Spalił się żywcem.

      Potarłem napięty mięsień na karku.

      – Rozumiem. Naprawdę mi przykro.

      – Czy mogę panu w czymś pomóc? Jestem pełnomocnikiem pana Granta. Nazywam się Douglas Eckstein. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby jeszcze dzisiaj uporządkować jego sprawy.

      Odchrząknąłem.

      – Prawdę mówiąc, pan Grant zostawił mi coś, co stanowi dla mnie pewien problem. Zjawił się tu wczoraj po południu z całym stosem antyków, z których żaden nie był szczególnie wartościowy i nie zainteresował mnie, a on wyładował je wszystkie na mój podjazd, aby mi je pokazać, po czym odjechał swoją ciężarówką, zanim zdołałem powiedzieć mu, że naprawdę ich nie chcę.

      – Zostawił panu antyki, nie żądając zapłaty?

      – Całą furę. Problem w tym, że nie chcę żadnego z nich. Czy sądzi pan, że można załatwić, aby je zabrano? Muszą być warte ze dwadzieścia albo trzydzieści tysięcy dolarów. Naprawdę nie chcę ponosić za nie odpowiedzialności.

      – Czy może pan chwilę poczekać? – spytał Eckstein. Chyba zasłonił ręką słuchawkę, ponieważ przez następne kilka sekund słyszałem jedynie dwa albo trzy stłumione, zniekształcone głosy. Po chwili wrócił do rozmowy ze mną. – Panie Delatolla, czy wśród tych antyków znajduje się pewne mahoniowe krzesło, z jakąś rzeźbą w kształcie twarzy? – zapytał.

      – Tak, w rzeczy samej.

      – Cóż, pan Grant, zanim wyjechał do San Diego, zostawił w swoim biurze list z instrukcjami i zaznaczył w nim wyraźnie, że jeśli da komuś to krzesło, nieważne komu i bez znaczenia, czy ten ktoś za nie zapłaci, czy też nie, to możemy uznać, że mebel i wszystkie inne przedmioty, które pozostawi wraz z nim, zostały przyjęte przez obdarowanego jako prezent i że nie mamy podejmować żadnego działania, aby je odzyskać.

      Przejechałem ręką po włosach. Ledwie mogłem uwierzyć w to, co słyszę.

      – O czym pan mówi, panie Eckstein? – zdenerwowałem się. – Nigdy nie przyjąłem tego krzesła ani jako podarunku, ani na sprzedaż. Chcę się jedynie go pozbyć. To wszystko.

      Rozminąłem się trochę z prawdą, ale ponieważ nie było już Henry’ego Granta, który mógłby udowodnić, że oferowałem mu za te meble siedem i pół tysiąca dolarów, i ponieważ to krzesło okazało się tak nieprzyjemnie i niepokojąco działać na mój dom, byłem, jak mi się wydaje, usprawiedliwiony. Eckstein pozostał jednak nieugięty.

      – Polecenia pana Granta są zupełnie jasne – powiedział. – Napisał w najbardziej zrozumiałej formie, że nie powinniśmy odbierać


Скачать книгу