Amerykański król. Nowy Camelot. Tom 3. Sierra Simone
Читать онлайн книгу.swoje stanowisko sprzed chwili. Mógłbym tak trwać zawsze pod warunkiem, że stałaby nade mną z rozpuszczonymi włosami.
Zamykam oczy i napominam siebie, żeby nie być samolubnym. Pragnę jej pociechy, siły i wrażliwości obnażonych przede mną, lecz byłoby bezdusznością domagać się tego od niej, ledwie wróciła z domu dopiero co zmarłego dziadka. Zamiast ukąsić ją w udo przez suknię, na co mam chętkę, przytulam ją mocniej, wciąż wpatrując się w jej oczy.
– Jak się masz? – pytam. – Co mogę dla ciebie zrobić?
Przebiera palcami w mych włosach, spogląda na mnie ze smutnym uśmiechem. Serce mi pęka, gdy widzę jej usta smutno wykrzywione. Kiedy ujrzałem ją w październiku ubiegłego roku, po tylu latach niewidzenia, najbardziej uderzyło mnie właśnie to, jaka smutna się wydaje. Jaka samotna. Jej delikatna buzia wyrażała zbolałą rezerwę, jakby wolała raczej odebrać sobie życie, niż szukać pociechy, a ja miałem poczucie, że ani nie śmiała się, ani nie uśmiechała od lat, że jej ślicznych ust dawno już nie dotknęły ani inne usta, ani zaborcze opuszki palców. Nic nie sprawiło mi większej rozkoszy niż zaskoczenie jej, a potem pieszczenie i rozpieszczanie wszelkimi manifestacjami najczulszego oddania, jakie byłem w stanie wymyślić. Ilekroć się śmiała, czułem, że mógłbym umrzeć usatysfakcjonowany, uczyniwszy ją bezpieczną i szczęśliwą, i dostatecznie kochaną, by była w stanie odczuwać radość.
– W porządku – odpowiada po krótkim namyśle. – Smutno mi i boli mnie myśl, że odszedł, ale… w śmierci jest coś oczyszczającego. Jakby zmywała nadmiar: gniew i urazy, i ostre słowa, i pozostawiała wyłącznie to, co naprawdę się liczy. A to, co się liczy, to ty i Embry. – Kręci głową. – Tak surowo go potraktowałam, choć dobrze wiem, jak okrutna bywa Abilene.
Na wzmiankę o Embrym pierś mi się ściska, ale nic nie mówię. Pozwalam Greer dokończyć.
Uśmiecha się do mnie ponownie i tym razem w jej uśmiechu jest mniej smutku, a więcej rozczulenia.
– Przepraszam, że przez ostatnich kilka tygodni trzymałam nas na dystans. Byłam samolubna i gniewna, a teraz nawet nie wiem, czemu to służyło. Karanie Embry’ego stanowiło karę wyłącznie dla nas, a Bóg wie, że jesteś ostatnim człowiekiem, który zasługiwałby na ukaranie. Jak to ująłeś w dniu naszego ślubu? Życie bez bólu oznacza życie bez siebie nawzajem? Wybrałam ból, Ash, i zawsze będę go wybierać. Wybrałam nas troje, bez względu na wszystko.
– Greer – mówię, a mój głos jest stłumiony, bo mocniej wtulam twarz w jej brzuch. Ulegam mrocznej żądzy i gryzę ją w udo, ale leciutko, właściwie ledwie ją skubię, tylko tyle, by zakwiliła i zacisnęła palce na moich włosach. Ja pierdolę, tak ją kocham, oddałbym jej wszystko – każdą rzecz, jakiej zapragnie, i to, o czym nawet nie wie, że tego pragnie – ona jednak chce jedynej rzeczy, której już jej dać nie mogę. Nas trojga.
Po raz kolejny ciąży mi brzemię moich błędów, mojej dumy i mego pojmowania, co słuszne i honorowe. To takie uczucie, jak miecz zbyt ciężki, by go dzierżyć, jak korona zbyt ciężka, by ją nosić. Nie jestem w stanie unieść tego wszystkiego. Nie mogę oddać serca, by ocalić duszę. A jednak muszę. Muszę. Pomimo że tym razem nie odczuwam dumy z bólu, jaki mi to sprawi. Wstaję i całuję żonę.
– Naprawdę wszystko w porządku? – upewniam się, ujmując jej twarz w dłonie. – Powiedz mi, jeśli jest inaczej.
Pytam autorytatywnym tonem, a ona reaguje jak kwiat na słońce, nachylając się do mnie i otwierając. Nie staram się tłumić satysfakcji kiełkującej w moim sercu i wzrastającej w moim ciele na jej odpowiedź. Zawsze była taka. Otwarta. Żywo reagująca. Szron na szybie, który można stopić i zepsuć czubkiem palca.
Spogląda na mnie i przesuwa dłonią po mojej piersi. Z nawyku ujmuję ją za nadgarstki i składam jej ręce za jej plecami, na co przebiega ją dreszcz wywołany przeczuciem rozkoszy. Nagle moje stłumione pragnienie wraca z rykiem wzbierającej fali i fiut mi staje. Kiedy mam ją taką – uwięzioną, dyszącą i uważną, czuję się, jakbym miał pierdolone trzy metry wzrostu.
– Jak brzmi bezpieczne słowo? – Obejmuję palcami jednej dłoni jej przedramiona, by móc palcami drugiej ująć ją pod brodą.
– Maxen – szepcze ze strachem, zaufaniem i całym pierdolonym światem w oczach. Jest zbyt piękna, by mogła być prawdziwa. Zbyt doskonała, by mogła być rzeczywista.
Jestem jej. Na zawsze.
Jednak wtedy odczuwam nieobecność Embry’ego jak coś żywego, jak zimne zasysanie powietrza i wiatr w miejscu, gdzie teraz powinno być jego ciało. Powinien trząść się z pożądania o krok od nas, z oczami dzikimi i beztroskimi jak u niekastrowanego ogiera, czekającego na zręczną rękę, która go okiełzna.
Kiedyś ja byłem tą ręką.
Ta myśl tłumi pożądanie w dostatecznej mierze, żebym przypomniał sobie, kim jestem. Splątanym kłębowiskiem perwersji i honoru, a połączenie perwersji z honorem oznacza wymóg wzajemnego przyzwolenia. Bezwarunkowego szacunku. Greer zasługuje na to, żebym jej teraz wszystko opowiedział, bo to dotyczy jej tak samo jak mnie, i należy się jej prawda. Zasługuje sobie na wszystko, co mogę jej dać, i ta prosta uprzejmość to minimum tego, do czego jestem zobowiązany.
– Chcę się bawić – mówię, wypuszczając jej ręce i brodę z uścisku. – Ale nie jestem pewny, czy to najlepsza chwila.
Wspina się na palce i przywiera policzkiem do mojej szyi, ociera się o mnie i wydaje dźwięki jak naglona żądzą kotka.
– Proszę, panie prezydencie – błaga i och! To jej błaganie jest takie nie do wytrzymania czarujące.
– Chciwa piękności – napominam ją z powściągliwym uśmiechem. Nie potrafię się jej oprzeć, a jednak zanadto ją kocham, żeby jej ulec. – Musimy porozmawiać, aniele.
– A nie możemy porozmawiać potem? Panie? – Teraz już naprawdę mruczy i łasi się jak kotka, jej palce wędrują po moim torsie, sięgają pasa i guzików koszuli, choć nie wyraziłem na to zgody, i najchętniej przełożyłbym ją sobie przez kolano, zadarłbym jej spódnicę i zlałbym ją po tyłku za tę jej zuchwałą zalotność.
Za wcześnie.
Szybkim ruchem podnoszę ją i przerzucam sobie przez ramię, jej dupa unosi się wysoko w powietrzu, nogi wierzgają bezradnie, gdy niosę ją do krzesła koło okna, gdzie odstawiam ją na podłogę. Pstrykam palcami, a ona pada na kolana z wdziękiem i z wdzięcznością, a na jej oklapniętej buzi pojawia się uśmiech ulgi.
Siadam na krześle, górując nad jej postacią skuloną na klęczkach.
– Możesz na mnie patrzeć – informuję ją, z czego ona bez zwlekania korzysta, a na jej policzkach pojawiają się rumieńce. Jest podniecona i chce tego, i gdyby świat nie wyszedł z orbit, już wiódłbym jej spragnione usta do mego sterczącego kutasa.
Jednak świat nie toczy się zwykłym torem, o czym Greer wciąż jeszcze nie wie, i dlatego nie mogę tego zrobić. Ale w tym sposobie na życie chodzi o coś więcej niż pierdolenie i klapsy w tyłek, i jeśli oboje pragniemy komfortu wzajemnej wymiany, to musimy mieć inny sposób.
– Miło mi mieć cię taką – powiadam. – To dla mnie pociecha.
W odpowiedzi pochyla głowę i opiera ją na moim kolanie z pomrukiem zadowolenia, a ja zezwalam na to wykroczenie poza protokół. Cieszy mnie to, nasz kontakt, jej błogi spokój i zaufanie, zachowanie wskazujące na to, że nie ma miejsca, gdzie czułaby się lepiej, niż klęcząc u mych stóp z głową wspartą o moje udo. Przeczesuję palcami jej magiczne włosy, prześwietlone złotymi promieniami słońca. Mogłaby być teraz wszędzie – mogłaby prowadzić wykład na konferencji akademickiej, uczestniczyć w spotkaniu członków partii swego dziadka lub brać udział w jednej z