Podejrzany. Fiona Barton
Читать онлайн книгу.Alex się zawahała.
– Jestem trochę niewyspana, chyba wrócę do hostelu – wymamrotała. Jej słowa zagłuszyła jednak głośna muzyka, więc ruszyła za resztą.
„Mama zawsze mówi, że wszystkiego trzeba spróbować – mówiła sobie w duchu. – Chociaż chodzi jej raczej o brukselkę, a nie o ladyboyów”.
W środku było trochę obleśnie, a trochę żałośnie. Ich rówieśniczki ocierały się o siebie miednicami, całowały z języczkiem i smarowały pianą od stóp do głów, obserwowane przez turystów i zboczeńców.
– Myślałam, że idziemy do klubu – warknęła Alex półgłosem do Rosie, która obłapiała Shauna, próbując się nie przewrócić.
– Idziemy. Shaun mówi, że jest ich tu ze trzydzieści. Mega, co?
– I wszystkie są takie? – zapytała Alex, pokazując na bar Spanky’s reklamujący się „uciechami pod prysznicem”.
– Pewnie tak – odparła ze śmiechem, potykając się o własne nogi. – Wyobrażasz sobie, co by powiedziała moja mama, jakby nas tu zobaczyła?
– Nie – skwitowała Alex. Ale wyobrażała sobie. „Żałuję, że więcej nie wypiłam – pomyślała. – Nie musiałabym się martwić, co pomyślałaby sobie Jenny Shaw. O mojej mamie nie wspominając”. – Tak czy inaczej, ja raczej długo nie zostanę. Trochę to wszystko obleśne, co? – dodała.
Rosie już się od niej odwróciła.
Po godzinie erotycznych tańców topless Alex na cały głos oznajmiła, że chce iść spać. Decyzję ostatecznie podjęła, kiedy Shaun zaczął się do niej pijacko przystawiać.
– Wracaj ze mną, Rosie! – po raz trzeci poprosiła Alex, przekrzykując muzykę.
– Nie chcę wracać, Alex, świetnie się bawię. Shaun jest słodki, nie? – wybełkotała Rosie z bardzo bliska, dysząc jej w twarz wilgotnymi i gorącymi oparami wódki. – Widzimy się w Raju…
Wracając tuk-tukiem do Mammy, Alex walczyła z poczuciem winy, że zostawiła Rosie. Już pierwszej nocy oblała test na mamę.
„Co ze mnie za przyjaciółka?”
Sobota, 16 sierpnia 2014 roku
Matka
Zdjęła fotografię Alex z regału i postawiła na stole, żeby wypić z nią pierwszą tego dnia kawę.
– Dzień dobry, kochanie – powiedziała, jak każdego poranka, od kiedy urodziła się jej córka.
Malcolm poszedł po gazetę. Widzieli już artykuł Kate Waters w internecie, na laptopie Danny’ego, ale chcieli wziąć go do ręki. Potrzebowali czegoś namacalnego, co mogliby zatrzymać. Wszystko inne przeciekało im przez palce albo działo się w cyberprzestrzeni, gdziekolwiek ona istniała.
Kiedy wrócił, usiedli ze zdjęciem Alex i jeszcze raz przeczytali tekst.
– Mam wrażenie, że to się nie dzieje nam – powiedziała.
– Wiem, skarbie. Ale to chyba powinno pomóc, nie sądzisz? Kate odwaliła kawał dobrej roboty. Teraz ludzie naprawdę zaczną szukać, co?
– Danny mówi, że ciągle pojawiają się nowe wiadomości na tej stronie na Facebooku. Ludzie się odzywają.
– A co piszą?
– Głównie, że nam współczują. Chcę, żeby zaczęła ich szukać policja, a nie dzieciaki w strojach kąpielowych.
– Wiem, skarbie, ale podobno nic nie wskazuje na to, że dziewczynkom stało się coś złego.
– To dlaczego się nie odzywają, kurwa?! – wrzasnęła Lesley. Przekleństwo odbiło się echem od szafek w ich skromnej, schludnej kuchni. Chciałaby kimś potrząsnąć. Usłyszeć szczękanie zębów.
Malcolm zerwał się z krzesła, prawie je przewracając, i odsunął się od niej.
– Lesley, na litość boską, uspokój się! – krzyknął w odpowiedzi. – Danny cię usłyszy.
Bał się jej, widziała to w jego oczach. Ona też się bała. Nie poznawała tej kobiety, która wrzeszczała jak przekupka i waliła pięściami w stół. Nie potrafiła sobie wyobrazić, co powiedzieliby jej współpracownicy ze szkoły. To ona zawsze uspokajała gorące nastroje, do niej wszyscy zwracali się o racjonalną radę. Ale nie mogła się opanować. Wybuchnęła głośnym szlochem.
– Chcę tylko, żeby ktoś coś zrobił. Żeby ją znaleźli – zawyła.
– Ja też, Lesley – odparł Malcolm, ale przezornie trzymał się swojej strony stołu. – Zrobię ci herbaty.
– Nie chcę, kurwa, żadnej herbaty! – wybuchnęła i wybiegła z kuchni.
Słyszała później, jak mąż rozmawia przez telefon z siostrą, zdając jej ocenzurowaną relację z kłótni, i na chwilę poczuła palący wstyd.
– Jest tak załamana, że sama nie wie, co mówi – tłumaczył. Oczami wyobraźni widziała wyniosłą minę szwagierki.
„Ona pewnie nigdy w życiu nie użyła tego słowa na »k«”, pomyślała Lesley i zachciało jej się śmiać na myśl o tym, że świętoszkowata Sheila mogłaby zakląć tymi swoimi idealnie uszminkowanymi ustami.
Zrobiło jej się trochę lepiej. No i nie powinna już chyba mówić „słowo na »k«”, skoro zaczęła na głos rzucać kurwami.
Sobota, 16 sierpnia 2014 roku
Reporterka
„Herald” wrzucił na czołówkę wywiad na wyłączność z ojcem Rosie. Przewijam artykuł naszych rywali na telefonie i niemal słyszę, jak Terry zgrzyta zębami w swoim domu na przedmieściach.
Chyba ściągam go myślami, bo w tej samej chwili do mnie dzwoni.
– Dlaczego my tego nie mamy?
Pokazuję Steve’owi na migi, że to praca, i idę do kuchni, żeby nie zakłócać mu rytualnej lektury sobotnich gazet przy porannej kawie. Poza tym nie chcę, żeby słuchał tej rozmowy. Bardzo osobiście traktuje sytuacje, kiedy szefostwo ma do mnie pretensje. Jakby to on dostawał ochrzan.
„Nie mogę patrzeć, jak jest ci przykro” – mówi. „Spływa po mnie jak po kaczce” – tłumaczę, ale on i tak się dąsa – i to znacznie dłużej niż ja – i w końcu to ja muszę pocieszać jego. Próbuję więc trzymać go z dala od moich problemów zawodowych.
Wolałabym już publiczną awanturę na oczach całej redakcji.
– To wcale nie taki świetny tekst, Terry – mówię, włączając czajnik. – Mamy świetne dojście do obu matek. Gdybyśmy to puścili, stracilibyśmy Jenny Shaw. To trudna osoba, bardzo drażliwa, ale zaczynam się z nią dogadywać. Nienawidzi byłego męża: zostawił ją, a do tego dał Rosie pieniądze na wyjazd. Lepiej nie mówić o jej stosunku do Imogen, jego nowej kobiety. Gdybyśmy zrobili ten wywiad, nigdy już nie chciałaby ze mną rozmawiać. Nie było się nad czym zastanawiać.
Odpowiada mi cisza.
– No i to zdjęcie… – Zwracam Terry’emu uwagę na fotografię, na której Mike Shaw obejmuje ramieniem drugą żonę i trzyma zdjęcie swojej zaginionej córki. – Zrobiła sobie włosy i twarz – mówię. – Nie wygląda na pogrążoną w żałobie macochę. W rozmowie z nim nie ma żadnych nowych tropów. On nic nie wie. Przez ostatnie pięć lat praktycznie go nie było. My mamy sto razy więcej. To matki są tu najważniejsze.
– Okej,