Podejrzany. Fiona Barton

Читать онлайн книгу.

Podejrzany - Fiona Barton


Скачать книгу
zawodzić.

      – Mhm. W rozmowie ze mną sprawiała wrażenie całkiem przytomnej – stwierdziła Salmond, wspominając przesłuchanie, jakie urządziła jej Constance Shaw. Rozmawiały przez telefon dwa razy, a staruszka chciała wiedzieć wszystko o każdym kroku planowanym przez policję.

      – Czyli sądzi pan, że pańska matka mogła dać Rosie dwa tysiące funtów na wyjazd? I o tym zapomniała?

      – Cóż, to możliwe… Sam nie wiem.

      – Ale z tego, co powiedziała mi pańska żona… przepraszam, była żona… zrozumiałem, że to pan pożyczył Rosie pieniądze. Bardzo się przy tym upierała.

      – Nie wątpię, że się upierała – skwitował Shaw, patrząc na Sparkesa wymownie. – Jenny bardzo się lubi upierać, ale właściwie ze sobą nie rozmawiamy, więc nie wiem, co mówiła. – Zawiesił głos.

      „Gra na czas – pomyślał Sparkes. – Nad czym musi się zastanowić?”

      Shaw odchrząknął.

      – No dobrze, nie dałem Rosie żadnych pieniędzy. Prosiła mnie, ale odmówiłem. Powiedziałem jej, że jest już dorosła, więc niech sobie sama sfinansuje wakacje. Zresztą co za bezczelność, żeby mnie o to prosić. Okropnie traktuje Imogen, moją żonę. Gdybyście zobaczyli, jaki list do niej wysmażyła…

      – Rozumiem – powiedział Sparkes. „Może wróćmy do tematu…”

      – Rzecz w tym, że po tym telefonie z banku pańska matka zaczęła bardzo dokładnie przeglądać wszystkie wyciągi z bieżącego roku – wtrąciła Salmond.

      Shaw zesztywniał, po czym zaczął wygładzać materiał nogawki, udając, że jego uwagę całkowicie pochłania kant spodni.

      – Okazuje się, że przez ostatnie miesiące regularnie przelewano stałą kwotę na pański rachunek. Pańska matka twierdzi, że nic jej o tym nie wiadomo. Mówi, że odkąd uruchomił jej pan bankowość elektroniczną, przestała sprawdzać wyciągi.

      – Uznałem, że tak jej będzie wygodniej.

      – Pańska matka nie ma komputera, więc w jakim sensie miało jej być wygodniej?

      – Pomyślałem, że pomogę jej z płaceniem rachunków i tego typu sprawami.

      – Jakiego typu konkretnie? – zapytał Sparkes.

      Shaw opadł na oparcie krzesła i zamknął oczy, jakby próbował sobie przypomnieć. Nie podnosząc powiek, zaczął mówić:

      – Moja matka jest bardzo trudną, wymagającą kobietą, panie komisarzu. Ciężko dla niej pracowałem. Odebrałem sobie po prostu to, co mi się należało.

      – Z tego, co mi wiadomo, pracuje pan jako sprzedawca w firmie produkującej dywany. Jakiego rodzaju prace wykonywał pan na rzecz swojej matki? Podklejał pan wykładzinę?

      – Nie, skądże. Chodziło mi o to, że zawsze z własnej kieszeni pokrywałem koszta różnych jej zachcianek. Poza tym robiłem dla niej różne rzeczy.

      – Takie jak zarządzanie finansami?

      – Tak, poprosiła mnie o to po śmierci ojca.

      – Ona twierdzi, że pan to zaproponował. „Nalegał na to”, cytuję. A jak tam stan pańskiego konta?

      – To znaczy?

      – Dwie rodziny na utrzymaniu to musi być droga rozrywka…

      – Nawet sobie nie wyobrażacie – powiedział i ukrył twarz w dłoniach. – Jedna się domaga czesnego za studia, druga marudzi o remont.

      – To chyba bardzo stresujące.

      – Chyba? W weekend kupowaliśmy farbę do ścian. Imogen wybrała „Oddech słonia”, mówiłem jej, że to znacznie droższe, niż ustaliliśmy, ale w ogóle mnie nie słuchała. Powiedziała, że ten odcień idealnie pasuje do pokoju dziecka i musi ją kupić. Kredyt hipoteczny spłacałem w tym miesiącu z karty kredytowej. A jeszcze ta cała sprawa z Rosie…

      Shaw zaczął się trząść, wargi mu drżały, rozdygotane dłonie wprawiały stół w wibracje. Salmond nachyliła się do przodu i spojrzała mu w oczy.

      – Musi być panu bardzo ciężko. Może poproszę żonę, żeby przyniosła panu wody?

      Zamrugał.

      – Nie, nie chcę, żeby Imogen się o tym wszystkim dowiedziała. Łatwo się teraz denerwuje, ciąża, hormony, emocje… Boże, to niewiarygodne. Moja córka zaginęła, a wy mi grzebiecie w kontach bankowych. Co z was za ludzie? Nie widzicie, w jakim jestem stanie?

      Sparkes pilnował się, żeby nie podchwycić wzroku Salmond.

      – Oczywiście. Musimy jednak jakoś zareagować na zgłoszenie, rozumie pan to, prawda?

      Nawet jeśli rozumiał, to nie chciał już o tym rozmawiać.

      – Porozmawiam z matką i wyjaśnię tę sprawę. To na pewno jakaś głupia pomyłka.

      – Jasne – powiedział Sparkes. – My też będziemy z nią w kontakcie.

      – Muszę wracać do pracy – stwierdził Mike Shaw, wstając od stołu.

      Sparkes i Salmond skinęli głowami.

      – Dziękujemy za poświęcony nam czas. Odezwiemy się do pana – powiedziała Salmond.

      Druga pani Shaw czekała niecierpliwie w holu.

      – Wszystko w porządku, Mikey? – zapytała.

      – Powiem ci za chwilę – odparł mąż, niemal wypychając funkcjonariuszy za drzwi.

      – No i co? – zapytała Salmond już w samochodzie.

      – Mojemu sercu też się nie podoba – odparł Sparkes cicho. – I co to, kurde, jest „Oddech słonia”?

      Bangkok, dzień 9 (poniedziałek, 4 sierpnia)

      www.facebook.com/alexoconnor.333

      Alex O’Connor

      4 sierpnia o 7:18

      Kacze łapki – mniam! Tak trzeba żyć.

      Nie była pewna, czy to rzeczywiście kacze łapki, ale jadła coś trudnego do zidentyfikowania, czego nazwa brzmiała bardziej egzotycznie niż „makaron”. I na pewno ciekawiej niż zestaw Rosie z McDonalda.

      Alex zaczęła wstawać codziennie o świcie i włóczyć się po różnych dzielnicach miasta, póki było chłodno i spokojnie. Zwykle wyruszała sama, chodziła nad rzeką, łapała łódkę, by popłynąć w jakieś nowe miejsce, robiła zdjęcia i wrzucała na Facebooka i Instagrama z emotkami butelek szampana i gwiazdek.

      Wrzucała kolejne posty będące wariacją na temat „świetnie się bawię” i zliczała lajki, serduszka oraz zabawne komentarze znajomych i przypadkowych użytkowników. Uwiarygadniały jej fikcję. Prawdę, czyli: „Żałuję, że tu przyjechałam”, zachowała dla siebie.

      Dla takiej prawdy nie było odpowiedniej emotki. Była nieszczęśliwa i tęskniła za domem. Zupełnie inaczej to sobie wyobrażała. Zaczynała też powoli przyznawać się przed sobą, że wyjazd z Rosie nie był najlepszym pomysłem.

      Alex nie mówiła o tym nikomu oprócz Mags. „Bogu dzięki za Mags…”

      Nie mogła wyznać prawdy rodzicom: „Rosie jest stale narąbana i sypia po kolei z wszystkimi facetami w pensjonacie. Nie po to przyjechałam do Tajlandii. Ona wszystko psuje. Chciałabym ją zamordować”.

      Pewnie zaczęliby ją namawiać na powrót do domu. A ona ciągle miała resztki nadziei w jakimś zakamarku umysłu. Da im jeszcze tydzień, a zwierzać będzie się Mags – tu jeszcze z nikim się tak blisko nie zaprzyjaźniła.

      Anglik,


Скачать книгу