Podejrzany. Fiona Barton

Читать онлайн книгу.

Podejrzany - Fiona Barton


Скачать книгу
Lesley miała ochotę go uderzyć.

      – Malcolm!

      – Przepraszam, kochanie, ale będzie nam potrzebne jej nazwisko i numer telefonu. – Mówił powoli, jakby zwracał się do starszej osoby. – Powiedziała, że przekaże sprawę Interpolowi, a my powinniśmy zadzwonić do ambasady brytyjskiej w Bangkoku. To mi poradziła. Ale twierdzi, że często tak bywa: młodzi jadą na wakacje i zapominają się odezwać do rodziców. Powiedziała, że jest jeszcze wcześnie i powinniśmy postarać się nie denerwować.

      – Czyli uważa, że wszystko będzie dobrze? – Lesley siłą woli zmuszała go, żeby powiedział „tak” albo przynajmniej skinął głową. „Niech to się dobrze skończy…”

      Malcolm pokręcił głową.

      – Tego nie wie, kochanie. Mamy zadzwonić, jeśli Alex się z nami skontaktuje… albo jeśli nie odezwie się jeszcze przez tydzień.

      – Ale się odezwie, prawda?

      Malcolm przyciągnął ją do siebie.

      – Pewnie, że tak. Będzie się chciała dowiedzieć, jak jej poszły egzaminy. Jutro albo pojutrze. Na pewno się odezwie, jak dwa razy dwa jest cztery.

      Lesley otarła oczy ręcznikiem papierowym i spróbowała przybrać pogodny wyraz twarzy.

      – Muszę zadzwonić do Jenny – stwierdziła z ulgą, że ma coś praktycznego do załatwienia. – Obiecałam, że dam jej znać, jak tylko porozmawiamy z policją. Wczoraj zaczęła trochę świrować.

      – Na pewno szaleje z niepokoju, tak jak my albo i bardziej. Rosie to jedynaczka, a Jenny jest sama.

      – Prawda. Co robisz?

      Malcolm stukał w klawisze laptopa.

      – Policja prosiła o zdjęcie. Obiecałem im jakieś wysłać. Potem poszukam numeru ambasady.

      Lesley zajrzała mu przez ramię. Wybrał selfie Alex i Rosie, które zrobiły sobie w tuk-tuku zaraz po przyjeździe – dziewczyny uśmiechały się promiennie do zdjęcia, tło było rozmazane.

      – Przynajmniej są razem – powiedziała Lesley i zaszlochała, kładąc głowę na rękach skrzyżowanych na stole kuchennym.

      Bangkok, dzień 1 (niedziela, 27 lipca)

      www.facebook.com/alexoconnor.333

      Alex O’Connor

      27 lipca o 5:00

      Już na miejscu. Jest bosko. Witaj, przygodo!

      Palce zatańczyły na klawiaturze telefonu, wrzuciła swoje selfie przed lotniskiem Suvarnabhumi – zmęczone oczy i głupi uśmiech. Zaplanowała to zdjęcie już w samolocie. Wiedziała, jak będzie wyglądało, ale nie wzięła pod uwagę zgiełku i fali gorąca, które uderzyły ją tuż po otwarciu drzwi terminalu. Doznała fizycznego wstrząsu. Wiedziała, że będzie gorąco – Google uprzedzał – ale nie że aż tak. Wilgoć oblepiała jej twarz, czuła smak upału na języku. Ostrożnie postawiła plecak na ziemi, przytrzymała go z obu stron nogami, żeby się nie przewrócił, i wyciągnęła obie ręce wysoko nad głowę, ciesząc się pierwszym dreszczykiem wolności.

      Alex czekała na ten moment od roku, umilając sobie pracę w sklepie i w pubie, dzięki której mogła sobie pozwolić na wyjazd, fantazjami o wszystkich nowych miejscach, ludziach i przygodach.

      Nie mogła się doczekać każdego aspektu podróży, poczynając od lotu – uwielbiała to uczucie nagłego pędu na pasie startowym ku czemuś nowemu. Poczuła tę samą ekscytację i tym razem, kiedy silniki zawyły na najwyższych obrotach i rozpoczął się jej pierwszy w życiu lot na tak długim dystansie, na drugi koniec świata. Podniecenie jednak wkrótce opadło. Czekało ją jedenaście godzin na środkowym fotelu i przez cały czas musiała uważać, żeby nie ocierać się ramionami o sąsiadów śpiących pod cienkimi kocami.

      Rosie wypiła trzy kieliszki wina do paskudnego samolotowego obiadu – „Kurczak czy makaron?” – i Alex ostrzegała ją, że się odwodni. Koleżanka przewróciła oczami i zaczęła demonstracyjnie flirtować z pasażerem siedzącym obok, po czym zasnęła, lekko pochrapując. Alex też próbowała spać, wierciła się na wąskim fotelu, żeby znaleźć wygodną pozycję, gmerała przy pasie bezpieczeństwa, żeby się jej nie wrzynał w biodro. W końcu się poddała i siedziała w ciemności, oglądając filmy na malutkim ekraniku, aż zaczęły ją szczypać oczy.

      Godzinę przed lądowaniem zapaliły się światła, wtedy rozpięła pas i poszła do toalety. Jej twarz w lustrze wyglądała dziwnie. Czerwone obwódki wokół oczu, usta uchylone z niewyspania. Ziewnęła do swojego odbicia i zaczęła się szarpać z drzwiami, nagle spanikowana.

      Wypadła z impetem i zobaczyła, że jakiś chłopak czeka w kolejce. Zaśmiała się sama z siebie.

      – Okropnie trudno się otwierają, co?

      Odpowiedział nieśmiałym uśmiechem i przepuścił ją w drodze na miejsce.

      A teraz już tu jest. Bangkok. Podniosła plecak, zarzuciła go z trudem na ramię i zatoczyła się nieco; zakręciło jej się w głowie od gwałtownego ruchu. Czuła się sztywna i otumaniona, jakby nie dotykała stopami ziemi.

      Nieznajomi zagadywali, żeby z nimi pojechały. Drobni mężczyźni o szerokich uśmiechach i natarczywych dłoniach.

      – Potrzebujecie taksówki?

      – Znam dobry hostel.

      – Chcecie do świątyni?

      Stała bez ruchu, czując, jak mnogość wyborów bębni jej w czaszce. Była piąta rano, ciemno, gorąco, chciała się tylko gdzieś położyć.

      „No dobra, Alex, idziemy – powiedziała w duchu. – Gdzie Rosie?”

      Polazła gdzieś szukać czegoś od bólu głowy.

      – Trzeba było nie pić tyle wina w samolocie. Nie spakowałaś paracetamolu? – powiedziała Alex, sięgając do zamka bocznej kieszeni plecaka.

      – Nie – warknęła Rosie i odmaszerowała.

      Alex miała nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Zresztą już za późno na wątpliwości. Były na miejscu. I było bosko. No dobrze, miało być.

      Piątek, 15 sierpnia 2014 roku

      Detektyw

      Od samego rana Zara Salmond chodziła koło niego na palcach, komisarz Bob Sparkes zaczynał się czuć jak tropiona zwierzyna. Zawsze pozostawała tuż poza polem widzenia, ale równie dobrze mogłaby stać z neonem głoszącym: „Żona szefa umiera”.

      Dwa miesiące temu Eileen miała nawrót raka, wygryzł w niej nowe dziury, powoli ją pożerał.

      – Damy sobie radę – powiedział jej, kiedy odebrali ostatnie wyniki badań. – Raz już z tym wygraliśmy, teraz też nam się uda.

      Dzieci płakały z nim wcześniej, w domu, z dala od matki. Teraz wszyscy się trzymali, robili dobrą minę do złej gry, co było śmiertelnie wyczerpujące. Bywały takie dni, kiedy ledwie mógł się zwlec z łóżka.

      Przełożeni zachowali się wspaniale, zachęcali, żeby wziął tyle wolnego, ile tylko chce, ale Sparkes czuł się nieswojo i w szpitalu, i w domu. Potrzebował w życiu czegoś, co nie będzie miało nic wspólnego z rakiem. Musiał udawać, że możliwe jest normalne życie, zarówno ze względu na Eileen, jak i po to, żeby sam mógł zapomnieć o tym, jak boli go serce.

      Ale wyraźnie zapomniał wytłumaczyć to wszystko Salmond.

      Wiedział, że to z dobrego serca stara się trzymać hołotę z centrum koordynacyjnego z dala od jego gabinetu, ale kiedy usłyszał, jak sierżantka mówi


Скачать книгу