Wygrane marzenia. Diana Palmer
Читать онлайн книгу.z Paulem w konkursach międzynarodowych, zwiększały ich szanse na to, żeby się dostać do reprezentacji, tylko że Paul już testował nową partnerkę.
Ta sytuacja strasznie ją przygnębiała.
Jej finanse również nie miały się najlepiej. Karina musiała dostać tę pracę w Catelow, żeby jakoś przetrwać, dopóki nie zdecyduje, co zrobić ze swoim życiem. Jeśli ona i Paul stracą stypendium sportowe, o którym nowe pary bez dorobku punktowego mogły tylko pomarzyć, będzie mieć problem z pieniędzmi. Przez trzy lata studiowała historię. Miała dobre wyniki i nie bała się ciężkiej pracy. Mogła wrócić do college’u, postarać się o stypendium naukowe, zdobyć licencjat, a potem wykładać na uczelni. Czemu nie? Polecieć na Marsa też mogła…
No cóż, raczej nie miała dużego wyboru.
Jeździła z Paulem, odkąd skończyła dziesięć lat. Paul był dla niej jak brat, a ona została matką chrzestną jego bliźniąt. Gerda, żona Paula, także uprawiała łyżwiarstwo – poznali się pięć lat temu podczas mistrzostw świata. Karina kochała swoich chrześniaków i zazdrościła Paulowi rodziny. Wiedziała jednak, że to nie dla niej, że nie jest gotowa na takie zobowiązanie. Na pewno nie teraz.
Biedny Paul chciał się wycofać z rywalizacji, ale Karina nalegała, żeby znalazł sobie inną partnerkę. Nie była pewna, czy jeszcze wróci do sportu i czy w ogóle tego chce. Musiała sobie odpuścić, dopóki nie wydobrzeje, kto wie, czy nie na zawsze. Niewyleczone złamanie kostki mogło mieć przykre konsekwencje. Jej lekarz chciał, żeby zrobiła sobie przerwę na sześć do dwunastu miesięcy. Właściwie to powiedział wprost, że powinna zapomnieć o karierze łyżwiarskiej i znaleźć sobie mniej niebezpieczne zajęcie. Jej noga już kiedyś ucierpiała w wypadku, dlatego nowy uraz stawu mógł doprowadzić do jeszcze większych dolegliwości bólowych, a ponieważ chodziło o nogę, na której Karina zwykle lądowała, kolejne starty w zawodach mogły mieć fatalne skutki.
Jego opinia zabolała ją bardziej niż złamanie. Nie była pewna, czy jeszcze kiedyś odważy się włożyć łyżwy. O dziwo, poza stłuczeniami i naciągniętymi mięśniami do tej pory nie miała żadnego poważnego wypadku, a uprawiała ten sport od trzeciego roku życia. Inni łyżwiarze, którzy często wypadali z gry z powodu jakiegoś niefortunnego incydentu, i to na wiele tygodni, a nawet miesięcy, wręcz żartowali z jej bezkontuzyjnego przebiegu kariery.
Kiedy niespełna rok temu ona i Paul zdobyli mistrzostwo świata, mieszkańcy Jackson Hole okrzyknęli ją „Legendą Wyoming”. To zwycięstwo dodało jej skrzydeł. Nigdy w życiu nie czuła się tak wspaniale. Ale straciła szansę na to, żeby zostać prawdziwą legendą łyżwiarstwa. Nawet teraz, mimo strachu, który tkwił w niej głęboko, ta jedna myśl o olimpijskim złocie wciąż ją prześladowała.
Niegdyś uwielbiała chodzić na treningi. Wkładanie łyżew, sznurowanie i to uczucie, kiedy ostre płozy cięły lód, przyprawiało ją o ekscytację. Ale teraz była zwykłą dwudziestotrzylatką, Kariną Mirandą Carter, a nie Mirandą Tanner. Ten pseudonim, powstały z połączenia jej drugiego imienia i nazwiska panieńskiego matki, towarzyszył Karinie przez wiele lat i pozwalał zachować pewną anonimowość, która, jak twierdziła jej rodzicielka i była mistrzyni olimpijska, pewnego dnia mogła się jej przydać.
To prawda. Słynni sportowcy po prostu nie mają prywatnego życia.
Karina przypomniała sobie, jak matka ją dopingowała; cieszyła się nawet z tego ósmego miejsca wywalczonego na igrzyskach. Ona w swojej karierze nieraz doznawała kontuzji i zawsze wracała na lód. Ale Karina nie była aż tak zdeterminowana i pewna siebie.
W Catelow, gdzie ubiegała się o posadę opiekunki u bogatego ranczera i wdowca, nikt jej nie znał. Karina kochała dzieci, ale nigdy nie myślała o tym, żeby mieć własne. Łyżwiarstwo było całym jej życiem. Ona i jej partner całymi dniami ćwiczyli na lodowisku, doskonaląc technikę pod okiem trenera, który nieustannie podnosił im poprzeczkę, wymyślając iście bajeczne układy. A jeden z tych układów pomógł im zdobyć mistrzostwo świata. To był punkt zwrotny w ich życiu, bo jedno z najważniejszych marzeń się spełniło. Niestety po wypadku Kariny kolejne marzenie, to o olimpijskim złocie, prysło. Musieli odłożyć je na półkę jak sentymentalną pamiątkę, która z czasem, choć wciąż ważna, pokryje się kurzem.
Karina nie mogła się ciągle oglądać za siebie. Powinna iść naprzód. Lekarz powiedział, że kostka się zrośnie. Musiała tylko uzbroić się w cierpliwość i ćwiczyć każdego dnia, choć trudno było przewidzieć, czy będzie w stanie jeździć tak jak dawniej. To było poważne złamanie. Karina wiedziała, że nie obędzie się bez dodatkowego wsparcia dla kostki, jeśli jeszcze kiedyś miała włożyć łyżwy. Właściwie to nie była nawet pewna, czy w ogóle tego chce. Z przerażeniem wspominała to fatalne lądowanie i towarzyszący mu trzask pękającej kości. Dopiero kiedy się przewróciła, dotarło do niej, że nie może stanąć na lewej nodze. Jej rozpacz i przerażenie powiększał fakt, że właśnie na niej zwykle lądowała. Myślała, że mimo intensywnej rehabilitacji kostka już nigdy nie będzie tak mocna i sprawna jak kiedyś. Lekarz dał jej to jasno do zrozumienia: „Stłuczone lustro nigdy nie będzie jak nowe”. Ot, wybrakowany towar. Stała się bezużyteczna.
Ale nie na tyle, żeby nie móc się zająć małą dziewczynką. Przynajmniej taką miała nadzieję. W liceum pracowała jako opiekunka do dzieci, a na wyjazdach zajmowała się bliźniakami Paula i Gerdy. Znała zasady pierwszej pomocy i wiedziała, co robić w drobnych nieszczęściach. Uczyła nawet w lokalnej podstawówce w ramach praktyk studenckich. Na pewno da sobie radę.
Zresztą nie miała innego wyboru. Był październik, a kontuzja pozbawiła ją źródła utrzymania. Musiała tylko przekonać potencjalnego szefa, niejakiego pana Torrance’a, że się nadaje do tej pracy. Ogłoszenie nie zawierało zbyt wielu informacji. Od kandydatek oczekiwano jedynie, by miały dobre podejście do dzieci i były gotowe zamieszkać na ranczu. Karina nie znała nawet imienia jego właściciela.
Sama dorastała na małym ranczu nieopodal Jackson Hole i kochała zwierzęta, więc perspektywa mieszkania na ustroniu jej nie przerażała. Co więcej, czuła się dobrze we własnym towarzystwie. Miała pewne zahamowania w kontaktach międzyludzkich, a już szczególnie stresowała się w obecności mężczyzn. Wszystkich. Bez wyjątku.
Pewnie dlatego wciąż była singielką…
Z Paulem przyjaźniła się od małego, ale poza tym właściwie nie miała żadnego życia towarzyskiego, a także nie była fanką luźnych związków. Została wychowana w religijnej rodzinie i cnota znaczyła dla niej więcej niż dla większości jej znajomych. Przelotne przygody na jedną noc nie były dla niej. Jeśli miała się kiedyś z kimś związać, to w grę wchodziło jedynie małżeństwo.
Jednak małżeństwo to ostatnia rzecz, o jakiej myślała. Miała prawdziwą obsesję na punkcie łyżwiarstwa i spędzała na lodowisku każdą wolną minutę. Nie opuściła się przez to w nauce, ale bardziej skupiała się na przyszłości, na wyznaczonych celach. Znajomi śmiali się, że sfiksowała, ale ona wiedziała, jak trudno zdobyć medal na zawodach. Nie dość, że to wyczerpujące fizycznie, to jeszcze na uczestników czyhały inne pułapki, jak choćby skomplikowane zasady i wewnętrzne rozgrywki. Sędziowie potrafili być stronniczy, a rywale bezwzględni. To nie był sport dla słabeuszy.
Ale Karina do nich nie należała, podobnie jak jej matka. Uwielbiała tę prędkość, to szaleństwo, a nawet dreszczyk związany z ryzykiem, które przecież wpisane jest w uprawianie łyżwiarstwa, i wytrwale wspinała się po kolejnych szczeblach rywalizacji – aż do tytułów mistrzyni USA i świata.
I co z tego wyszło? Miała dwadzieścia trzy lata i żadnej przyszłości na lodzie, a to, czy dostanie pracę, zależało od „tak” lub „nie” dziewięciolatki, której wcale nie musiała się spodobać. Co gorsza, to mogła być jedyna praca, do jakiej w ogóle się jeszcze nadawała.