Dylemat. B.A. Paris
Читать онлайн книгу.obecnością nauczyła mnie, jak być tatą.
Kiedy podrosła, zaprzyjaźniłem się z nią w taki sposób, w jaki nigdy nie zaprzyjaźnię się z Joshem. Przychodziła po szkole do szopy, siadała w jednym z foteli i opowiadała, jak minął jej dzień, podczas gdy ja pracowałem. Gdy miała dwanaście lat, kupiłem swój pierwszy motocykl i pokochała go tak samo jak ja. Livia zawsze się upierała, żeby dzieci chodziły do szkoły pieszo – zajmowało im to dwadzieścia minut – jednak Marnie rano przygotowywała się do wyjścia coraz dłużej, a potem prosiła mnie, żebym zawiózł ją na motocyklu, bo inaczej się spóźni.
– Nie ma nic bardziej cool, niż przyjechać do budy triumphem bonneville T-sto dwadzieścia – mówiła szeptem, gdy matka nie słyszała.
Livia miała mi za złe, że ulegam córce, ale to samo robiłbym dla Josha, gdyby tylko chciał. On wolał jednak za spóźnienie siedzieć w szkole po godzinach niż poprosić, żebym go podrzucił. Później, kiedy Marnie zaczęła chodzić na imprezy, zawoziłem ją i przyjeżdżałem po nią motocyklem. Nie przejmowała się, że pod kaskiem potargają jej się włosy, a sukienka pogniecie pod skórzanym kombinezonem, który kazałem jej wkładać. Byłem dumny, że tak jak ja kocha motocykle. Głupiec, nie przewidziałem, że któregoś dnia zechce mieć własny.
– Postanowiłam – oznajmiła mnie i Liv miesiąc temu, podczas jednej z naszych rozmów na FaceTimie.
Siedziała na łóżku, z telefonem na kolanach; za plecami miała ścianę z plakatem z napisem ZACHOWAJ SPOKÓJ I RÓB SWOJE oraz zdjęciami moimi, Livii i Josha oraz przyjaciół z rodzinnych stron. Jedno nawet było grupowe, przedstawiało ją i Cleo ze mną i Robem, ojcem Cleo, stojącymi z tyłu. Pamiętam, że zabraliśmy je do Windsoru na pizzę niedługo po tym, jak zdały egzaminy.
– Po zakończeniu roku akademickiego nie pojadę w podróż – mówiła dalej – tylko od razu wrócę do domu.
– Jak to? Po co ten pośpiech? – zapytała Livia, zanim zdążyłem się odezwać. Odnosiła się do Marnie bardziej szorstko niż w poprzednich latach. Pewnie się martwiła, że Marnie tęskni za domem.
– Bo chciałabym w swoje urodziny wybrać się na wędrówkę Długim Szlakiem.
Żadne z nas nie wiedziało, co na to powiedzieć. Od dziesięciu lat szliśmy z nią w jej urodziny na wyprawę Długim Szlakiem w Windsor Great Park, ale tylko dlatego, że była na miejscu. To, że zamierzała zrezygnować z wakacji dla wycieczki, którą mogła odbyć kiedy indziej, bo przecież mieszkaliśmy w pobliżu, było niepokojące. Wtedy jednak, nie mogąc dłużej udawać, wybuchnęła śmiechem.
– Żartuję! – wykrzyknęła. – Przyjadę do domu, żeby zrobić prawo jazdy na motocykl.
– Aha – odparłem z ulgą. – Ale nie musisz się z tym spieszyć, co?
– Muszę, bo myślę o kupnie motocykla.
– Nie będzie cię na niego stać jeszcze przez wiele lat – zauważyła Livia. – Nie lepiej wybrać się na wyprawę po Azji? Potem może już nie będziesz miała okazji zwiedzić Wietnamu ani Kambodży.
– Mamo – odrzekła cierpliwie Marnie. – Będę miała… na motocyklu!
Nie mogliśmy jej w żaden sposób nakłonić do zmiany planów. Nie martwiłem się tym tak jak Liv. Tęskniłem za Marnie i cieszyłem się, że przyjedzie do domu wcześniej, niż sądziliśmy. Podobała mi się także jej determinacja w dążeniu do celu. Jak zeszłego roku, kiedy próbowaliśmy wybić jej z głowy pomysł, żeby wytatuować sobie motocykl na plecach, od ramienia do ramienia.
– To co, chcesz go zobaczyć? – zapytała, kiedy podczas studiów przyjechała na weekend do domu. – Mój tatuaż?
– Chyba go sobie nie zrobiłaś – odparłem z pewną odrazą, że jednak się na to zdecydowała.
– Owszem. Nie martw się, przypadnie ci do gustu.
– Nie jestem pewien – uprzedziłem ją.
– A ja chętnie go zobaczę – odezwała się Livia, chociaż wiedziałem, że bardzo nie chciała, aby Marnie zrobiła sobie większy tatuaż.
Marnie ze śmiechem ściągnęła sweter i wyciągnęła rękę.
– Stchórzyłam – oświadczyła. – Uznałam, że taki będzie stosowniejszy.
Livia z aprobatą pokiwała głową.
– Na pewno.
– I co ty o nim myślisz, tato?
Spojrzałem na słowa wytatuowane piękną kursywą po wewnętrznej stronie jej przedramienia: „Anioł idący w rytm wyznaczany przez diabła”.
– Ciekawy. – Odetchnąłem z ulgą, że całość jest stosunkowo nieduża.
Ten tatuaż podsunął mi pomysł na rzeźbę dla niej. Zamierzałem zrobić anioła, ale nie takiego tradycyjnego, tylko jadącego w skórze na motocyklu. Chętnie bym się do tego zabrał, ale musiałem już iść, żeby zajrzeć do Liv, zanim wyjdzie, i zaoferować pomoc Joshowi przy rozwieszaniu balonów i dekoracjach, które kupił. No i znaleźć inną skrzynię, może na strychu. Umówiliśmy się tak, że Marnie powiadomi mnie esemesem o swoim przyjeździe, a wtedy ja wyciągnę skrzynię spod stołu i przesunę na środek tarasu. Ona – miejmy nadzieję, że niezauważenie – wślizgnie się przez boczną furtkę i schowa do skrzyni. Po zamknięciu wieka wezwę wszystkich na taras, aby byli świadkami, jak Liv otwiera prezent.
Sprytnie ze strony Marnie, że na użytek Livii wymyśliła kłamstewko o wyjeździe na weekend. Dzięki temu Livia nie będzie rozczarowana, jeśli córka przez cały dzień się do niej nie odezwie. Już nie mogę się doczekać, aby zobaczyć jej minę na widok Marnie. Lepszego prezentu byśmy jej nie sprawili.
Livia
Niosę w ręce nowe czerwone sandały, bo idąc w nich po schodach, obudziłabym Josha. Przystaję przed drzwiami jego pokoju, pod stopami czuję ciepło drewnianej podłogi. Nie słyszę żadnych odgłosów, które by świadczyły, że się porusza, ale nie dziwi mnie to. Przyjechał wczoraj późnym wieczorem, a w pociągu się uczył. Powiedział, żebym obudziła go wcześnie rano, ale chcę, żeby się wyspał.
Trzymając się poręczy, w drodze na dół pokonuję po dwa skrzypiące stopnie i przysiadam na ostatnim, żeby włożyć sandały. Na wycieraczce leży stos kartek urodzinowych w kopertach. Zgarniam je i idę z nimi do kuchni, sprawdzając, od kogo są. Stwierdzam ze strasznym rozczarowaniem, że nie ma wśród nich żadnej od moich rodziców. Wbrew temu, co mówiłam wcześniej Adamowi, bardzo mi zależy, żeby zjawili się tu wieczorem, bo jeśli nie przyjadą dziś, w moje czterdzieste urodziny, nie zrobią tego już nigdy. I będę musiała się z nimi na zawsze pożegnać, choćby dla własnego zdrowia psychicznego, bo dwadzieścia dwa lata to dostatecznie długi czas, żeby wybaczyć swojemu dziecku.
Podniecenie, które udawało mi się podtrzymać od chwili, gdy Adam złożył mi życzenia, zaczyna znikać. Nawet trochę mi niedobrze, jak często na myśl o rodzicach. W kuchni nie ma śladu śniadania ani samego Adama, więc pewnie wyszedł na zewnątrz. Wczoraj było mi przykro, gdy zobaczyłam, jak daleko musiano rozbić namiot, ale jeśli mam być szczera, w głębi duszy poczułam zadowolenie, że Nelson prawdopodobnie nie przeciśnie się przez ten odstęp. Obaj z Adamem mają zwyczaj wymykać się do szopy, żeby napić się piwa, a wieczorem naprawdę będę musiała mieć Adama pod ręką.
Rano jak zwykle należy się ode mnie Murphy’emu porcja pieszczot. W kuchni trochę pachnie jeszcze stekami, które jedliśmy na kolację, więc otwieram okno. Wpada przez nie ciepłe powietrze. To niewiarygodne, jaki piękny dzień się zapowiada. Mogłam zaoszczędzić te kilkaset funtów, które wydałam na namiot. Z